Trzaskowski na wewnętrznej emigracji, a ludzie Jakiego w zbiorowej hipnozie. Kampanijny stan gry
"Na mieście" chodzą plotki, że Rafał Trzaskowski wyjechał na wakacje, stąd jego nieobecność w polityce. PO zaprzecza: Rafał jest w Warszawie. Szykuje konferencję i "nowe aktywności". Od kilku dni jest jednak na "zewnętrznej emigracji". A ludzie Patryka Jakiego zachowują się tak, jak by ich kandydat już wygrał wybory w stolicy.
"Ten pojedynek Trzaskowskiego z Jakim to takie spotkanie ekstraklasowe - oczy krwawią od tego co się dzieje na boisku, jedyne bramki padają po błędach obrony, kibice robią bardachę, a komentatorzy się ekscytują" - trafnie określił ktoś na Twitterze.
Rywalizacja o fotel prezydenta Warszawy faktycznie momentami wygląda dziwacznie.
Wypad z obiegu
Nie dalej niż dwa tygodnie temu Rafał Trzaskowski wraz ze swoim sztabem szumnie zapowiadali "nowy etap w kampanii". Politykę "wysokiego pressingu". "Gryzienie trawy", codziennie aktywności, intensywność działań, zwiększone tempo i proponowanie kolejnych pomysłów, jak uzdrowić miasto. Byleby nie dać zepchnąć się do narożnika przez niezwykle aktywnego konkurenta z PiS. Nie tyle utrzymać przewagę, ile konsekwentnie ją zwiększać.
Tymczasem co widzimy od kilku dni po stronie PO? No właśnie, nic nie widzimy.
Kandydat Trzaskowski udał się na "wewnętrzną emigrację". Zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Schował słynną ławeczkę w dniu, gdy kontrakandydat z PiS zaczął chyba najbardziej intensywną akcję w swojej kampanii - 100 "terenowych" spotkań w każdej dzielnicy w Warszawy.
I jakkolwiek można się czepiać "paździerzowości" niektórych form owej akcji (głaskanie piesków, rozdawanie jabłek, objazdy autobusami), widać, że ta forma aktywności - tak przecież prosta w założeniu - okazuje się skuteczna. Tak właśnie wygląda kampania. Nie jest dla dziennikarzy oceniających ją z górnych pięter warszawskich biurowców, tylko dla ludzi. Jakkolwiek banalnie to brzmi.
Na tym tle Trzaskowski nawet nie tyle wypada słabo. On całkowicie - z własnego wyboru - wypada z politycznego obiegu.
Zbiorowa hipnoza
Z drugiej strony mamy jakiś przejaw zbiorowego, hurraoptymistycznego szaleństwa u ludzi z zaplecza Patryka Jakiego.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Podczas gdy sam kandydat PiS co konferencję prasową podkreśla, że zdaje sobie sprawę, iż bój o stolicę to dla niego start z bardzo niskiego pułapu i konieczność nieustannego nadrabiania strat, jego zaplecze - można odnieść wrażenie - już sądzi, że Jaki wygrał z Trzaskowskim.
Nawet w nieoficjalnych rozmowach z wiceministrem sprawiedliwości - a przecież każdy dziennikarz opisujący kampanię takowe przeprowadza, a przynajmniej powinien - da się wyczuć autentyczną pokorę (której z czasem nabrał) i świadomość stojącego przed Jakim wyzwania. U jego ludzi zaś tej pokory nie widać. A to się może skończyć bolesnym uderzeniem w głowę, a nie szybkimi awansami w ratuszu, o których przecież stołeczni radni PiS marzą.
Jaki jak Tusk i Komorowski
Moment w kampanii jest naprawdę dziwny.
Pamiętam - mimo iż okoliczności są zupełnie inne - jak jeszcze na portalu 300polityka.pl opisywałem kampanię Bronisława Komorowskiego w 2015 r. Nie z pułapu pokoju w redakcji, a jeżdżąc z prezydentem. Nie sposób było wyczuć w sztabie PO pokory i szacunku dla konkurenta. Nie da się jej wyczuć także w sztabie Patryka Jakiego.
Jak się skończyły wybory w 2015 r.? Wszyscy pamiętamy.
Ciekawe jest jeszcze coś: przejmowanie przez kandydata PiS języka z... kampanii Platformy Obywatelskiej jeszcze za czasów rządów Donalda Tuska. Ówczesny premier nawoływał: "nie róbmy polityki, budujmy drogi, mosty". Z dala od ideologii i partyjnej walki.
Dziś Patryk Jaki używa niemal dokładnie takiego samego języka. "Warszawa racjonalna, nie radykalna", parafrazując słynne hasło Bronisława Komorowskiego. Taki jest dziś przekaz kandydata zjednoczonej prawicy.
Jak widać, kampania bywa przerwotna. A będzie jeszcze ciekawiej.