Trybunał Konstytucyjny. Jacek Żakowski: kluczem jest niepewność
Z faktyczną likwidacją Trybunału Konstytucyjnego pożegnamy polską demokrację. Wrócimy do elektoralnej dyktatury przypominającej tę, którą mieliśmy przed 1989 r. W takiej chwili dobrze jest się zastanowić, dlaczego tak się stało. A konkretnie: czy tego wszystkiego, czym PiS zdobył i utrzymuje sympatię wyborców, nie mogła zaoferować lub zneutralizować praworządna i demokratyczna władza. Moim zdaniem, mogła. Tylko jej się nie chciało. Albo jej się zdawało, że nie może.
W połowie grudnia (gdy wejdą w życie procedowane już w Sejmie ustawy o Trybunale) nastąpi ten dzień, kiedy Jarosław Kaczyński będzie mógł mianować konia senatorem. Jak zechce, mianuje kurę prezesem trybunału, albo hipopotama marszałkiem. Weźmie sobie (upaństwowi/sprywatyzuje) firmę, jaką zechce. Wprowadzi podatki, jakie mu będą potrzebne. Uchwali ordynację, jaka mu się przysłuży i zrobi wybory, kiedy mu będzie wygodnie. Albo ich nie zrobi. Albo wprowadzi taką ordynację, która mu zagwarantuje zwycięstwo. Jak w PRL, na Białorusi, na Kubie. Jeśli zechce, zamknie każdego, kto by mu zagroził. Każe uczyć dzieci, dowolnej głupoty. A jak mu się spodoba, ogłosi się wodzem i słońcem, co TVP roztrąbi z zachwytem. Nie będzie już w Polsce żadnej instytucji zdolnej zatrzymać samowolę Prezesa. Tylko od Niego (teraz będziemy GO pisali dużymi literami) będzie zależało, jak się ta wola przejawi. Nie musi być straszna, ani katastrofalna. Ale może.
Cokolwiek w mózgu Prezesa zaświta, prokurator Piotrowicz napisze i sprawozda odpowiednie prawo, marszałek Kuchciński przeciągnie je przez Sejm, marszałek Karczewski przyklepie je w Senacie, prezydent Duda uroczyście podpisze, co mu Prezes każe, biskupi pobłogosławią, a Krzysztof Czabański dopilnuje, by w narodowych mediach zachwytom nie było końca. I tyle. „Na nic płacze, na nic krzyki, koniec przygód Fiki-Miki”.
Oczywiście, nic nie trwa wiecznie na ziemskim padole, i któregoś dnia (może całkiem niedługo, a może za wiele lat) coś w tej konstrukcji pęknie i znów będzie pięknie. Są różne schematy upadku takich dyktatur - od pęknięcia w ich własnym obozie, po rewolty, bunty i wojny. Nie wiemy dziś, który z nich się w Polsce zrealizuje, ani kiedy. Tym ważniejsze jest, byśmy już teraz zaczęli się zastanawiać, czy to, co jest siłą dopinanej właśnie dyktatury Prawa i Sprawiedliwości, co daje jej poparcie znaczącej części obywateli, oraz większość w Sejmie, nie mogło wcześniej i nie może w przyszłości być siłą demokracji. Nie chcę pytać, dlaczego to wszystko, lub część z tego, nie stało się siłą demokracji. Nie warto tracić czasu na swary. Co było, to było. Teraz mamy nową sytuację i trzeba zmagać się z nią, a nie z duchami minionej epoki.
Na przykład: czy 500+ jest sprzeczne z demokracją albo wolnym rynkiem? Oczywiście nie jest. Dla gospodarki ma nawet wiele zalet. Chociażby z tego powodu, że podnosząc oczekiwania płacowe zmusza przedsiębiorców do aktywniejszego wprowadzania innowacji, czyli przyspiesza proces modernizacji i doganianie Zachodu. Część ekonomistów (m.in. prezes PTE, prof. Elżbieta Mączyńska i Andrzej Olechowski) od dawna namawiała, by rząd aktywniej wymuszał podnoszenie płac. Rząd PiS to zrobił (także m.in. podnosząc płacę minimalną) i wbrew potężnym strachom bezrobocia to nie napędziło. A w dłuższym okresie pewnie będzie nawet sprzyjało jego obniżaniu, bo innowacje wymuszone przez wyższe koszty pracy zwiększą (także jakościową) konkurencyjność gospodarki. To jest dobry kierunek, chociaż lepiej by było w nim iść bardziej planowo. Na przykład ogłaszając (jak proponowała Mączyńska) kilkuletni program wymuszania wzrostu płac, żeby przedsiębiorcy mogli się przygotować.
Albo ogłoszony przez min. Radziwiłła program zastąpienia przymusowych niby-ubezpieczeń zdrowotnych przez finansowane z podatku powszechne uprawnienie do publicznej opieki. Czy takie rozwiązanie niszczy gospodarkę albo demokrację? Przeciwnie. Tu też wielu ekonomistów od lat zwracało uwagę, że obowiązujące rozwiązanie niby-ubezpieczeniowe generuje ogromne i absurdalne koszty przy ściąganiu składek, przekazywaniu pieniędzy i weryfikowaniu uprawnień, a poza tym zamienia ZUS w swego rodzaju drugi system skarbowy. Co gorsze, odcinając część chorych od pomocy lekarza pierwszego kontaktu obecny system sprawia, że ludzie „leczą się” sami. Zaniedbania na początku chorób powodują, że zamiast za tanią, prostą poradę system musi płacić za niezwykle kosztowne szpitalne leczenie powikłań.
A podnoszenie płacy minimalnej do połowy średniej krajowej i oskładkowanie dochodów, które nie pochodzą z umów o pracę. To przecież też było oczywiście konieczne i postulowane przez wielu ekonomistów. Gdyby nie ośli upór lobby pracodawców i doktrynerskich neoliberałów, można to było bez wielkiego ryzyka wprowadzić dużo wcześniej. Podobnie, jak można było obudzić Państwową Inspekcję Pracy, żeby ograniczyć epidemię niezgodnych z prawem umów tymczasowych i zwiększyć pewność zatrudnienia, więc także poczucie bezpieczeństwa sporej grupy ludzi.
Żadna z tych zmian wprowadzanych teraz przez PiS w połączeniu z pakietem zmian antydemokratycznych, niszczących państwo prawa, antyzachodnich i antyrynkowych nie jest niepołączalna z programem prodemokratycznym, praworządnym, prozachodnim i prorynkowym. A wszystkie te zmiany mają jedną dużą zaletę - obniżają społeczne poczucie niepewności, które zawsze rodzi albo wzmacnia tęsknotę za silniejszą wspólnotą i władzą. Taką, która uchroni człowieka przed życiowym ryzykiem na wypadek, gdyby mu się noga powinęła. Oczywiście, dla każdego ważna jest zamożność, sprawiedliwość, poprawa własnej sytuacji, na które poprzednie rządy zwracały uwagę, ale jeszcze ważniejsza jest wiara, że nasza pomyślność nagle, z dnia na dzień, nie zniknie, a jeśli coś złego nam się w życiu przydarzy, to nasza wspólnota - a zwłaszcza władza - nas wesprze.
Nasz (czyli ludzki) gatunek tak ma, że do różnych niewygód (biedy, deficytów) przystosowuje się nieźle, ale fatalnie znosi niepewność, czyli wizję utraty. Niepewność generuje patologiczne zachowania społeczne (np. uzależnienia), niszczy zdrowie fizyczne i powoduje problemy psychiczne (polecam książkę „Duch równości” Richarda Wilkinsona i Kate Pickett). Poza szukaniem autorytarnej władzy, która zapewni bezpieczeństwo, skłania też do zamykania się, izolowania, ksenofobii, tradycjonalizmu, szukania ukrytych źródeł ryzyka (spisków, układów itd.), bo celem staje się uniknięcie straty i lęku przed nią, a więc zamrożenie obecnej (dobrej? znośnej? oswojonej?) sytuacji.
Paradoksalnie ten, kto sporo zyskał (jak Polacy) bardziej boi się straty niż biedak trwający w biedzie. Dlatego przeciw ryzyku straty ludzie buntują się bardziej niż przeciw trwaniu w nędzy. Historycznie rewolty i demokracje rodziły się właśnie z potrzeby zniesienia nadmiernej niepewności tworzonej przez dyktatorską władzę dotykającą tych, którzy coś niedawno zyskali (mieszczanie w XVIII w., robotnicy w XX w.). Tak to antropologicznie działa, że zniesienie nadmiaru niepewności, której akceptowalny poziom w różnych społecznościach jest inny, stanowi warunek trwania demokracji. Podnoszenie i trwanie nieznośnej niepewności prowadzi do agresywnego autorytaryzmu, czyli do dyktatury.
Nie jest przypadkiem, że fala autorytarnego populizmu dotknęła w sposób szczególny nie te kraje, w których kryzys ekonomiczny zwiększył bezrobocie albo obniżył płace, lecz te, w których zwiększył niepewność, np. upowszechniając śmieciowe zatrudnienie, utrudniając dostęp do służby zdrowia itd. Kto zatem chce, by w Polsce wróciła i trwała liberalna demokracja, musi tak zmodyfikować swój polityczny program, żeby prezentował on wiarygodną wizję życia w stanie znośnej, czyli niższej niepewności. Nie tylko mniejszej niż proponuje obecna dyktatorska władza (to jest proste, bo wystarczy przywrócić praworządność), ale też niż ta, która panowała wcześniej i doprowadziła do obecnej sytuacji.
Jacek Żakowski dla WP Opinie
Jacek Żakowski - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor kilkunastu książek i programów tv. Laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu i nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.