Tomasz Janik: Biznesmen jako niewolnik? Adama Bodnara zabawy w prawo
Przepis, który tak ochoczo został wykorzystany w tej wojence, nakazuje ukarać grzywną każdego, kto m.in. „bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany”. Czy bać się zatem powinien fryzjer odmawiający strzyżenia klientowi, kucharz odmawiający ugotowania posiłku lub właśnie drukarz odmawiający uruchomienia maszyny drukującej? - pyta Tomasz Janik w felietonie dla WP Opinii. Adwokat przygląda się sprawie niepokornego drukarza oraz polemizuje z opublikowanym na naszych łamach tekstem Jakuba Majmurka.
*Czytaj także: Jakub Majmurek - Sprawa Bodnara, czyli czy PiS ulegnie fanatykom? *
Przypomnijmy: łódzki sąd skazał drukarza na karę dwustu złotych grzywny za odmowę drukowania. Dlaczego drukarz nie chciał drukować? Ano dlatego, że zlecenie drukowania złożyła organizacja LGBT, a wydrukowany miał zostać materiał promocyjny tej organizacji. Na pomoc niedoszłym klientom drukarni pospieszył Rzecznik Praw Obywatelskich - Adam Bodnar powagą swojego urzędu wsparł organizację LGBT i przyłączył się do postępowania. Rzecznikowi nie spodobała się postawa niepokornego drukarza uchylającego się od tego, co umie najlepiej i postanowił zadbać o to, aby - skoro zadość nie może stać się drukowaniu - zadość stało się chociaż karaniu.
W odpowiedzi na działanie RPO pomocną dłoń do drukarza wyciągnął Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, który pomógł wnieść sprzeciw od wyroku, wskutek czego sprawa trafi na jawną rozprawę. Wyrok nie spodobał się również Zbigniewowi Ziobro, który nakazał Prokuraturze Okręgowej w Łodzi przyłączyć się do postępowania. Choć formalnie prokuratura przedstawi swoje stanowisko dopiero na rozprawie, to jednak - skoro zdaniem ministra wyrok "burzy wolność myśli, przekonań i poglądów, a także swobodę gospodarczą, polegającą na dowolności transakcji” - nietrudno się domyślić, że nie będzie raczej forsować tezy odmiennej niż jej najwyższy przełożony.
Do mediów przedostała się narracja, jakoby to okrutny sąd skazał biednego drukarza za jego przekonania, a cała akcja była efektem prześladowania za konserwatywne poglądy. Tak oczywiście nie jest. Jak słusznie zauważa Ordo Iuris, wyroki nakazowe nie przesądzają o precedensowym wypowiedzeniu się Sądu w danej kwestii i wydawane są automatycznie. Rzeczywiście, dopiero po skierowaniu sprawy na rozprawę obie strony przedstawią sądowi swoje argumenty na temat tego, czy drukowanie to tylko prawo, czy jednak obowiązek i dopiero wtedy dowiemy się, co tak naprawdę sąd na ten temat myśli.
A przemyśleń można mieć sporo. Przepis, który tak ochoczo został wykorzystany w tej wojence nakazuje ukarać grzywną każdego, kto m.in. „zajmując się zawodowo świadczeniem usług bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia, do którego jest obowiązany”. Czy bać się zatem powinien fryzjer odmawiający strzyżenia klientowi lokalu, kucharz odmawiający ugotowania posiłku, albo właśnie drukarz nie chcący uruchomić maszyny drukującej? Przepis ten, jak większość Kodeksu wykroczeń, uchwalony został w 1971 r. i wówczas - w czasach dość jeszcze głębokiego socjalizmu - miał na celu zagwarantowanie równości w dostępnie do deficytowych w gospodarce socjalistycznej towarów czy usług. Oczywiście ówczesne realia gospodarcze od obecnych dzieliła przepaść nie mniejsza niż poglądy Ziobry i Bodnara, przepis ten jednak uchował się w Kodeksie do dzisiaj i zdarza się, że bywa ochoczo wykorzystywany przez tych nielicznych, którzy mają pojęcie o jego istnieniu. Dość powiedzieć, że znajduje się on w Kodeksie wykroczeń w pobliżu na przykład przepisu nakazującego karać osobę, która zajmując się sprzedażą towarów w sklepie ukrywa przed nabywcą towar przeznaczony do sprzedaży (!) i może interesować już chyba tylko studentów prawa, których kolejne roczniki z wypiekami na twarzy wertują co roku Kodeks wykroczeń prześcigając się w znajdowaniu co bardziej zabawnych regulacji.
Niezależnie od absurdalności sytuacji, problem istnieje. Na wątpliwą przyjemność zasilenia budżetu państwa narażona została bowiem osoba świadcząca usługi powszechnie dostępne (konkurencyjne drukarnie na pewno przyjęłyby nowych klientów z otwartymi ramionami), ale przede wszystkim - osoba powołująca się na sprzeciw sumienia. I tu pojawia się pole największego sporu. Zdaniem prof. Ewy Łętowskiej „Ministerstwo Sprawiedliwości milcząco przyjmuje istnienie klauzuli sumienia drukarza. A to jest kompletny nonsens”. By uspokoić co bardziej konserwatywnie usposobionych czytelników pospiesznie dodaję, że prof. Łętowska zaznacza jednak, że drukarz również nie mógłby odmówić drukowania ulotek dla ONR.
Marne to jednak pocieszenie, skoro ta wizja sprowadza każdego człowieka do roli bezwolnego robota, który ma zostawić swoje sumienie na zewnątrz zakładu pracy i po przekroczeniu progu firmy wykonywać usługi dla każdego bez względu na to, jakiemu celowi ma to służyć, a przy tym udawać, że mu to nie przeszkadza. Można zgodzić się z twierdzeniem, że o klauzuli sumienia w przypadku zawodu drukarza nikt nie słyszał. Ale czy każdy sprzeciw sumienia musi mieć oparcie w przepisie ustawowym? Czy dopiero gdy wprowadzona zostanie klauzula sumienia drukarzy, malarzy czy rzeźbiarzy będą oni mogli odmówić wykonania usługi która kłóci się z ich światopoglądem?
W wyroku dotyczącym klauzuli sumienia lekarzy Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że „wolność sumienia - w tym ten jej element, którym jest sprzeciw sumienia - musi być respektowana niezależnie od tego, czy istnieją przepisy ustawowe ją potwierdzające”. Przeciwnicy tego stanowiska najchętniej sprowadziliby sprawę do absurdu pytając, czy policjant może odmówić ochraniania Parady Równości albo czy strażak może odmówić gaszenia pożaru domu publicznego. Taka sofistyka w łódzkiej sprawie jednak się nie sprawdza - doprawdy, trudno doszukać się tutaj jakiejś zagrożonej wartości w sytuacji funkcjonowania dziesiątek czy setek zakładów drukarskich i braku najmniejszego choćby problemu w realizacji swojego zamówienia przez organizację LGBT gdziekolwiek indziej.
Rację ma oczywiście Jakub Majmurek gdy pisze, że obok praw drukarza do wolności światopoglądowej i gospodarczej są też prawa osób LGBT do niedyskryminacji i dostępu do podstawowych usług. Myli się jednak, gdy uważa, że w tej sprawie prawa te zostały naruszone, a dostęp ten - powtórzmy, zupełnie swobodny - należy wymuszać używając opresyjnego reżimu prawa karnego. Postawa Ordo Iuris nie jest też „niczym innym niż walką o prawo do dyskryminacji osób homoseksualnych”. Przeciwnie, jest walką o prawo do działania w zgodzie z własnym sumieniem oraz prowadzenia działalności gospodarczej w sposób wolny.
Trudno też zgodzić się z tezą Majmurka, że taktyką Stowarzyszenia miałoby być „przeniesienie sporu światopoglądowego na grunt prawny”. Występowanie na drogę sądową należy raczej traktować jako naturalną konsekwencję (często jedyną możliwą i dającą gwarancję skuteczności) istnienia sporów międzyludzkich na wszystkich możliwych płaszczyznach - gospodarczych, społecznych czy wreszcie światopoglądowych. Również te ostatnie kwestie będą coraz częściej przedmiotem sądowych batalii i precedensowych rozstrzygnięć - w najróżniejszych postępowaniach i zapewne nieraz zaskakujących konfiguracjach - co należy uznać za naturalne i wręcz pożądane. Nie sposób przy tym czynić zarzutu Instytutowi Ordo Iuris akurat w tej sprawie, skoro to strona oskarżycielska postanowiła wykorzystać drogę sądową i wszcząć proces, Instytut zaś jedynie pomaga podsądnemu drukarzowi w korzystaniu z jego prawa do obrony.
Jak to zwykle bywa, sprawa dała też asumpt do szeregu innych wątpliwości - na przykład do pytań, czy Minister Sprawiedliwości ma prawo oceniać wyrok sądu czy też winien wstrzymać się z komentarzem do zakończenia postępowania (a może nawet wówczas powinien milczeć aby nie sugerować sądom rozstrzygnięć w podobnych sprawach?). I choć reakcja ministerstwa może niektórym wydawać się przesadzona (pamiętajmy, że sprawa jest teoretycznie błaha - dotyczy jedynie wykroczenia a nie przestępstwa) to jednak dobrze się stało, że obwiniony nie zostanie bez wsparcia wobec zaangażowania Policji i RPO po stronie przeciwnej.
Zapowiada się zatem ciekawy spór sądowy, którego wynik interesować będzie nie tylko specjalistów. O ile temat może z pozoru wydawać się interesujący jedynie w sezonie letnim, o tyle w nadchodzącym sporze z pewnością nikt letni nie będzie. I choć polskie prawo nie uznaje precedensów, to wyrok, który zapadnie, może być pewną wskazówką dla sądów rozstrzygających w podobnych sprawach w przyszłości. Szkoda tylko, że Rzecznik Praw Obywatelskich postanowił pomóc w stosowaniu przepisu sprzed 45 lat jako pałki służącej do okładania osób, których zachowanie podpada pod ten przepis w sytuacji, o której ówczesnemu ustawodawcy pewnie się nawet nie śniło. I to przepisu mającego służyć ochronie konsumentów, a nie dławieniu wolności działalności gospodarczej oraz wolności sumienia.
Tomasz Janik dla WP Opinii
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.