To koniec. Świat patrzy na drugi Sajgon – za tę katastrofę zapłacą też Polacy [OPINIA]
W obrazki napływające z Afganistanu aż trudno uwierzyć. Tak jak w skalę upokorzenia Amerykanów i w to, że skutki triumfu talibów zaraz możemy zobaczyć na naszej wschodniej granicy.
"Talibowie to nie armia Wietnamu Północnego. To zupełnie nieporównywalne. W żadnym wypadku nie zobaczycie ludzi ewakuowanych przez śmigłowce z dachu ambasady Stanów Zjednoczonych w Afganistanie" – stwierdził na początku lipca prezydent USA Joe Biden, pytany o to, czy odwrót amerykańskich żołnierzy z Afganistanu nie wygląda przypadkiem jak "drugi Wietnam".
Nie minęły dwa miesiące. Załoga ambasady w Kabulu pali dokumenty, helikoptery zabierają dyplomatów, a amerykańscy obywatele w panice jadą na lotnisko. Joe Biden słyszy rechot historii, bo bliźniaczo wyglądał przecież Upadek Sajgonu z 1975 roku, ostatni akcent wojny w Wietnamie. W ciągu dwóch kwietniowych dni śmigłowce zabrały z dachu ambasady USA kilku tysięcy dyplomatów, a zdjęcia przypieczętowały kompromitację.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Tym większe jest dziś poczucie blamażu. Afgańska stolica upada na oczach świata jak Sajgon, w dodatku oddana talibom przez Amerykanów w przeddzień 20. rocznicy rozpoczęcia "War on terror" w Afganistanie i Iraku.
Przypomnijmy, wojna i okupacja trwały za kadencji czterech prezydentów USA, wydano kilka bilionów dolarów. Wszystko po to, by po 20 latach od ataków terrorystów Al-Kaidy w USA obserwować, jak Afganistan dosłownie w tydzień pada łupem talibów. Kabul zostanie im przekazany pokojowo, po tym jak zajęli praktycznie cały kraj. W ostatnich godzinach przejęli kontrolę np. nad opuszczoną przez amerykańskich żołnierzy słynną bazą Bagram (25 kilometrów od Kabulu). Uwolnili znajdujących się tam więźniów, głównie walczących z Amerykanami bojowników.
Można dyskutować, czy prezydent Biden miał inne wyjście gdy w kwietniu 2020 ogłosił, że wycofanie wszystkich amerykańskich żołnierzy z Afganistanu zakończy się do 11 września. Ma za sobą opinię publiczną zmęczoną trwającą tak długo wojną i mówiącą "bring the Boys home". Ma też argument pod tytułem: "Poświęciliśmy 20 lat na uzbrojenie i wyszkolenie Afgańczyków, niech walczą sami". W końcu, także dość brutalny, ale jednak trzeźwy wniosek: model "eksportu" liberalnej demokracji za pomocą inwazji to mrzonka, którą trzeba porzucić.
Tylko co z tego, skoro w przypadku Afganistanu efekty są katastrofalne, a może być jeszcze gorzej?
Po pierwsze, afgańskie służby. Owszem, analitycy przewidywali, że talibowie uruchomią ofensywę zaraz po tym, jak Amerykanie zaczną wycofywać wojska. Nikt nie spodziewał się jednak, że "warte" miliardy dolarów afgańskie wojsko i policja rozsypią się tak szybko. Np. jednego dnia, 8 sierpnia, bojownicy zajęli stolice aż trzech prowincji, w tym Kunduz, ważny ośrodek handlowy. Afgańskie służby nie podejmują walki, uciekają, zostawiają nowoczesną amerykańską broń – wydają się całkowicie zdemoralizowane. Wszystko w piach.
Po drugie, warto pamiętać, po co Amerykanie pojechali do Afganistanu. Chcieli zlikwidować bezpieczną przystań Al-Kaidy, którą stworzyli talibowie po dojściu do władzy w 1996 roku. Przypadek bin Ladena miał się nie powtórzyć. Tymczasem afgańskie władze ogłosiły, że w szeregach islamskich bojowników może być nawet 10 tys. dżihadystów z Pakistanu i innych państw. Poza tym są dowody, że talibowie wciąż współpracują z Al-Kaidą. Raj dla islamskich terrorystów znów otwarty.
Po trzecie i najważniejsze, katastrofa humanitarna. Od początku ofensywy talibów domy straciło ponad 400 tys. Afgańczyków. Wielu z nich uciekło do Kabulu, więc do momentu upadku stolicy liczby staną się jeszcze bardziej przygnębiające.
I o ile w przypadku "wojny z terrorem" Polskę można po prostu zaliczyć do obozu przegranych z Zachodu, o tyle w tym wymiarze upadek Afganistanu może mieć dla nas odczuwalne konsekwencje. Dramat Afgańczyków będzie dramatem Europy. Na kontynent prędzej czy później dotrze kolejna fala uchodźców i może być najpoważniejszym wyzwaniem od czasu kryzysu z 2015 roku.
Co więcej, jako Polacy nie możemy już patrzeć tylko na południe. Polska straż graniczna w ostatnich dniach notuje rekordowe liczby migrantów przekraczających granicę z Białorusią – głównie Afgańczyków i Irakijczyków. Najprawdopodobniej to element zaplanowanej operacji dyktatora Łukaszenki, który wykorzystuje uchodźców, by zdestabilizować Polskę i inne kraje UE. A to oznacza nowy szlak i potencjalny kryzys na granicy z Białorusią. Rozwój wypadków trudno dziś przewidzieć.
Tak wygląda "Sajgon" w 2021 roku. Kilkadziesiąt lat, miliardy dolarów i tysiące ofiar później…