Gdyby prezydent USA był prezydentem Polski i wprowadził u nas to, co właśnie wprowadza w USA, polskim neoliberałom pozostałoby tylko zakrzyknąć: "Jezu, komunizm!".
Nie tak dawno temu posłanka Klaudia Jachira na swoim twitterze napisała, że wydatki na Polski Ład są astronomiczne i porównała je do… liczby gwiazd w naszej galaktyce:
"650 mld zł to astronomiczna suma, dlatego postaram się ją przybliżyć. W galaktyce jest ok. 200 mld gwiazd, dlatego musielibyśmy dodać wszystkie gwiazdy Drogi Mlecznej, Andromedy i Trójkąta. 3 galaktyki - tyle będzie nas kosztował Polski ład!"
Później poprawiła się zaznaczając, że Droga Mleczna ma 400 miliardów gwiazd. Po korekcie wyszło jej, że Polski Ład będzie kosztował 1,5 Drogi Mlecznej.
Pozostawiając na boku kuriozalność przeliczania złotówek na gwiazdy (złotówka za Słońce i druga złotówka za Alfa Centauri to naprawdę okazyjna cena, nie uważacie Państwo?), Jachira mogłaby popaść w eschatologiczne osłupienie, gdyby starała się przeliczyć na Drogi Mleczne plan inwestycyjny amerykańskiego prezydenta Joe Bidena.
W najbliższej dekadzie nie tak śpiący, jak się okazało Joe (podczas kampanii Donald Trump nazywał go "śpiący Joe") zamierza na naprawę infrastruktury oraz zabezpieczenia socjalny wydać w sumie… 4,1 biliona (tak, biliona!) dolarów. W przeliczeniu po dzisiejszym kursie dolara ta kwota to 15,2 biliona złotych, 38 Dróg Mlecznych. Same wydatki na infrastrukturę to czterokrotność całego polskiego PKB z roku 2020.
Zapowiedziany plan naprawy amerykańskiej infrastruktury - swoją drogą będącej w stanie naprawdę opłakanym jak na kraj o takiej zamożności - ma do 2030 roku pochłonąć około 2,4 biliona dolarów! Biden zamierza przebudować 30 tysięcy kilometrów dróg, kapitalnie wyremontować 10 tysięcy mostów, zmodernizować sieć kolei pasażerskich i towarowych, wymienić szkodliwe dla zdrowia rury wodociągowe. Biden chce również doprowadzić na amerykańskie prowincje szerokopasmowy Internet oraz zainwestować w tanie ekologiczne budownictwo. Wszystko to oczywiście ma dziać się w ramach gospodarki możliwie klimatycznie zrównoważonej. Częścią jej ma być też stworzenie pół miliona punktów ładowania samochodów elektrycznych.
Swój plan naprawy infrastruktury gospodarz Białego Domu wygłosił w Pittsburghu, mieście, które niegdyś było chlubą amerykańskiego przemysłu. Dzisiaj jest stawiane za wzór transformacji: po "wyprowadzeniu się" przemysłowych miejsc pracy miasto zainwestowało w hi-tech oraz w kadrę akademicką. Podczas konferencji Joe Biden wygłosił dość znamienne słowa:
"Wall Street nie zbudowało tego kraju. Ty, wielka klaso średnia, zbudowałaś ten kraj, a związki zawodowe zbudowały klasę średni. Czas odbudować klasę średnią"
Drugi filar reform Joe Bidena to inwestycje w politykę społeczną. Koszt programu zwanego American Families Plan szacuje się na 1,8 biliona dolarów (bilion dolarów w wydatkach bezpośrednich i 800 miliardów w ulgach podatkowych). Prezydent chce stworzyć powszechny system wychowania przedszkolnego, wprowadzić płatne urlopy rodzicielskie, opiekuńcze i zdrowotne do 12 tygodni rocznie, chce również wspomóc młodzież uczącą się w college’ach oraz zwiększyć środki na ubezpieczenia zdrowotne.
Niektórzy mówią, że 46. amerykański prezydent zmierza drogą niemal rewolucyjną i proponuje społeczno-gospodarcze zmiany, jakich Ameryka nie widziała od końca Drugiej Wojny światowej. Są tacy, którzy twierdzą nawet, że Biden wbija gwoździe do trumny neoliberalizmu – ładu gospodarczego, który z pewnymi niewielkimi odstępstwami, królował w amerykańskim głównym nurcie politycznym od czasów Ronalda Reagana.
Więcej przykładów? Bardzo proszę. Prezydent Stanów Zjednoczonych na swoim twitterze wprost polemizuje z jedną z głównych niepisanych prawd wiary neoliberalizmu. "Ekonomia skapywania nigdy nie działała" – stwierdził. "Trickle-down economics" czyli właśnie "ekonomia skapywania" to założenie polityki gospodarczej, której filarem jest obniżanie podatków. Jeżeli obniżymy podatki zamożnym – twierdzą entuzjaści tego sloganu – to skorzystają na tym wszyscy. Miałoby się tak stać ponieważ mniejsze obciążenia fiskalne to więcej środków na inwestycje. A większe inwestycje, to więcej miejsc pracy i większy wzrost gospodarczy.
Biden mówi, że to wcale tak nie działa. I ma rację.
Eksperci z London School of Economics przebadali historię cięć podatkowych ostatniego półwiecza. Przyjrzeli się 18 rozwiniętym gospodarkom świata, w tym gospodarce Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii. Okazało się, że:
obniżanie podatków nie prowadzi ani do wzrostu gospodarczego, ani do ograniczenia bezrobocia. Zauważalnym efektem takiej polityki był natomiast wzrost nierówności. Zamiast na inwestycje w miejsca pracy niższe podatki przekładały się na grubsze portfele najzamożniejszych. Natomiast zwykli państwo Smith wiele na tym nie skorzystali
To nie jest tylko czcze gadanie ze strony Joe Bidena. Już zapowiedział podwyżkę podatków dla zamożnych. Administracja prezydenta chce podnieść stawkę podatku od zysków kapitałowych z 20 proc. do 39,6 proc.
Tymczasem Rafał Grupiński na propozycje progresji podatkowej zaproponowanej w Polskim Ładzie na twitterze zareagował w następujący sposób:
„Nowy Ład to program zniszczenia niewygodnej dla Kaczyńskiego klasy średniej. Wszystkich wygonić na etat i zrównać do tego samego poziomu zależnych od państwa i pracodawcy dziadów. A jak będziesz chciał się wybić, to ci podatkami te chęci odbierzemy. Skąd ja to znam?”
Uczciwie należy przyznać jednak, że propozycje Bidena na dzień dzisiejszy mają obciążyć znacznie węższą dochodową elitę niż propozycje PiS. Biden obiecał, że podwyżki podatków nie dotkną nikogo, kto zarabia mniej niż 400 tys. dolarów rocznie. Choć niektórzy czytają twitta o "ekonomii skapywania" jako przygotowywanie gruntu pod większą progresję podatkową.
W słowach Rafała Grupińskiego widać jednak ogólną niechęć do podwyższania opodatkowania w ogóle: "jak będziesz chciał się wybić, co ci podatkami tę chęć odbierzemy". Na pytanie zadane przez polityka Platformy Obywatelskiej "skąd on to zna"? można ostrożnie odpowiedzieć: ze Stanów Zjednoczonych pod wodzą Joe Bidena. A nie ze Związku Radzieckiego, bądź z Polski Ludowej, co sugeruje polityk.
Ale to nie koniec rewolucyjnych pomysłów. Biden zamierza również podnieść podatek CIT (czyli podatek od osób prawnych) z dzisiejszych 21 do 28 proc. Z tą propozycją związany jest również inny ruch: chęć rozprawienia się z rajami podatkowymi. I wprowadzenia minimalnego globalnego CITu. Nie jest to zresztą propozycja nowa. Jak pisze ekonomista z Polskiego Instytutu Ekonomicznego Łukasz Błoński na łamach Gazety Wyborczej, nad takim pomysłem od 2015 roku debatuje na przykład OECD.
Wrzawa po słowach Baracka Obamy o Polsce. "Ta wypowiedź nie jest przypadkowa"
Negocjacje nad globalnym, jednolitym podatkiem zamarły jednak na skutek oporu ze strony administracji poprzednika Joe Bidena, Donalda Trumpa. Globalny CIT miałby wynosić 21 proc. dla wszystkich podmiotów z przychodami większymi niż 20 mld dolarów rocznie. Miałoby to być utarcie nosa megakorporacjom technologicznym takim jak Facebook, Amazon, czy Google, który mimo gigantycznych zysków podatki płacą mizerne lub nie płacą ich wcale.
Łukasz Błoński zwraca jednak uwagę na fakt, że do finalizacji pomysłów jeszcze długa droga, ponieważ muszą one po pierwsze zostać wynegocjowane również z państwami, które na dzisiejszym systemie korzystają, a po drugie muszą być ratyfikowane w krajowych parlamentach. W Stanach Zjednoczonych Biden ma nie tylko problem z kongresmenami z Partii Republikańskiej tradycyjnie sprzyjającej interesom finansowych elit, ale również z częścią swoich stronników z Partii Demokratycznej, powiązanych biznesowo z korporacjami z Doliny Krzemowej. Bez względu jednak na finał negocjacji otwarte mówienie nie tylko o podniesieniu podatku CIT w USA, ale również - a może przede wszystkim - dość jasna deklaracja chęci rozprawienia się z rajami podatkowymi (zwłaszcza w połączeniu z resztą prospołecznej retoryki Bidena) to już naprawdę coś.
Duża część polskiej debaty publicznej rozpięta jest między apologią wolnego rynku, a wyobrażonym widmem komunizmu. Tym ostatnim dla niektórych komentatorów wydaje się bez mała wszystko, co miałoby naruszać wyobrażenia o tym, jak powinien wyglądać wolny rynek.
Tymczasem na przykład o zniesienie patentów na szczepionki na koronawirusa do Joe Bidena apelowało niemal 200 laureatów i laureatek nagrody Nobla, szefowie rządów i prezydenci. Wśród nich znaleźli między innymi Francois Hollande czy Gordon Brown. List do gospodarza Białego Domu podpisali również byli premierzy takich krajów jak: Norwegia, Kanada, Nowa Zelandia, były Kanclerz Austrii, były prezydent Finlandii.
Nawet jeżeli patrzymy od strony wkładu finansowego w powstanie szczepionek, to zniesienie lub poluzowanie patentów nie jest bezpodstawne. Dlaczego? Ponieważ duża ich część została sfinansowana albo ze środków publicznych, albo ze środków organizacji pozarządowych. Z przywoływanych przez BBC danych wynika, że stworzenie szczepionki firmy Astra Zeneca kosztowało 11,6 mld dolarów. Środki publiczne i pieniądze z trzeciego sektora stanowiły w tym 2,8 mld dolarów. Szczepionka Pfizera kosztowała 3,1 mld dolarów. Wkład środków publicznych wynosił niemal 500 mln dolarów. Szczepionka Johnson&Johnson kosztowała 1,1 mld dolarów. Połowę tego stanowiły pieniądze publiczne. Moderna z kolei powstała niemal wyłącznie dzięki pieniądzom publicznym i środkom organizacji non profit.
Administracja nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych przychylnie odnosi się do "komunistycznego" pomysłu czasowego zniesienia ochrony patentowej szczepionek na Covid-19. "Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych rozwiązań" - mówiła Katherine Tai, przedstawicielka USA ds. Handlu.
Anna Słojewska w "Rzeczpospolitej" zwraca jednak uwagę, że realizacja poluzowania prawa patentowego jest bardzo skomplikowana. Procedura zmiany prawa to proces długotrwały. Może on potrwać nawet ponad rok. Do tego momentu znacząco wzrosną moce produkcyjne obecnych producentów oraz pojawią się szczepionki kolejnych firm. I to właśnie moce produkcyjne mogą być "węższym gardłem" niż same patenty. Co z tego, że zostanie poluzowane prawo patentowe, skoro biedniejsze kraje nie będą miały ani odpowiednich taśm produkcyjnych, ani nie będzie na rynku wystarczającej ilości substratów do produkcji medykamentów?
Entuzjazm wobec poluzowania prawa patentowego, podobnie zresztą jak kwestia globalnego CITu jest po prostu pewnym sygnałem. Sygnałem, że w Białym Domu jest nowy szeryf. Wcale nie tak ospały, jak mogłoby się wydawać jeszcze w czasie kampanii.
Z perspektywy globalnej jest to o tyle ciekawe, że Joe Biden przesuwa – na razie w deklaracjach - Amerykę w stronę modelu europejskiego państwa dobrobytu. Bardziej spójnego społecznie, bardziej wrażliwego na potrzeby socjalne, bardziej nastawionego na klasę średnią, przynajmniej deklaratywnie opowiadającego się za większą równością. Ameryka dryfująca w europejską stronę jest też pewnym sygnałem zwycięstwa państwa bardziej socjalnego w tworzeniu "dobrego miejsca do życia". Amerykańska administracja rywalizując z Chinami chce tworzyć państwo na wzór europejskiego welfare state.
Z perspektywy części polskich polityków jest jeszcze jedna istotna sprawa. Wiele amerykańskich pomysłów to pomysły, które oni uznaliby za komunistyczne. No cóż, świat jest w innym miejscu niż oni by się tego spodziewali. Miejmy nadzieję, że jak najszybciej zrozumieją, że ów świat im umyka.