Do tej pory polscy politycy latali do Waszyngtonu głównie ze względów wizerunkowych. Usiąść (lub stanąć) przy jednym stole, coś symbolicznego podpisać, zapewnić o ciepłych relacjach i skorzystać z "fotoopów" i "szejkhendów". Czyli tłumacząc z dziennikarskiego na ludzkie, uścisnąć dłoń i zrobić sobie zdjęcie. Nie tym razem.