Szczęśniak: "Awaria Czajki spadła PiS-owi jak z nieba. Jeśli nie toczy się żadna wojna, to ją wywołaj i ocal ludzi przed wrogiem" [OPINIA]
W Polsce w sierpniu 2019, 40 dni przed wyborami nie ma mowy o tym, by wszystkie siły polityczne jednym głosem mówiły o wycieku ścieków w Warszawie. Mamy polityczną wojnę o szambo w Wiśle.
Polityczna wojna o szambo w Wiśle
Wydarzenia — takie jak katastrofy, awarie — uruchamiają zwykle dwa polityczne scenariusze: wszyscy razem przeciwko czemuś albo wszyscy razem przeciwko sobie. W pierwszym scenariuszu rządzący i opozycja jednoczą się wobec wspólnego zagrożenia i ponad podziałami stają na wałach. W drugim role są rozdane inaczej: rządzący powtarzają "mamy wszystko pod kontrolą, spokojnie, bez paniki", a opozycja punktuje, szuka błędów i krzyczy o nich jak najgłośniej. Pierwszy scenariusz jest oczywiście dużo rzadszy i wymusza go powódź co najmniej stulecia albo wyjątkowo złośliwy huragan.
Konferencje prasowe polityków PiS — jedna za drugą. Twitterowe konta rozgrzane do czerwoności. Z odsieczą z Brukseli przybywa niegdyś minister spraw wewnętrznych, a dziś szeregowy europoseł Joachim Brudziński. PR-owe psy partii rządzącej poczuły krew — ruszyły na Rafała Trzaskowskiego, Pawła Rabieja i Grzegorza Schetynę. Machina narracyjna działa pełną parą.
Główne elementy opowieści PiS o awarii Czajki wyglądają tak: sianie strachu w wielkich słowach ("katastrofa ekologiczna" odmieniana przez wszystkie przypadki), wzbudzanie niepewności ("destrukcja i chaos" — Brudziński), podważanie zaufania do władz Warszawy (ukrywali), mieszanie poziomu lokalnego z krajowym ("Ekipa Schetyny pozwoliła na to, że szambo płynie w Wiśle" — Szefernaker (Polsat). I jak wisienka na torcie: wyśmiewanie (ekipa Trzaskowskiego to podobno "gang Olsena" — to przechodnie określenie, raz "Olsenem" obrywa się PiS-owi, raz opozycji).
Przykryć aferę Ziobry
Awaria Czajki spadła PiS-owi jak z nieba. Bez względu na to, czy były jakieś zaniedbania władz Warszawy i jaka była ich skala, PiS zrobi wszystko, żeby pokazać, że wyciek do Wisły ma rozmiar co najmniej wylewu ropy na Morzu Wschodniochińskim. A wszystko po to, żeby odwrócić uwagę od krążących teczek osobowych i hejtu na sędziów ze strony pracowników i współpracowników Zbigniewa Ziobry.
Prawo i Sprawiedliwość miało trzy pomysły na poradzenie sobie z aferą w Ministerstwie Sprawiedliwości: po pierwsze "to nie my", to sędziowie robią sobie nawzajem brzydkie rzeczy, nie chodzi o PiS, tylko o wąską grupę wariatów; po drugie "oni też" — patrzcie na posła Brejzę, po trzecie "oni bardziej i w ważniejszych sprawach" — i tu pojawia się Trybunał Stanu m.in. dla Tuska i Kopacz.
Żadna z tych strategii nie przyniosła takich efektów, jak wcześniej dymisja marszałka Marka Kuchcińskiego. Pojawiają się kolejne wątki, a przede wszystkim: zamieszanych jest zbyt wiele osób, by dało się uciąć sprawę jedną dymisją. No chyba że byłaby to dymisja Ziobry. Ale na to najwyraźniej Jarosław Kaczyński nie jest jeszcze gotowy. A czasu coraz mniej, wyborcy mogą zapamiętać to, co się wydarzy miesiąc przed wyborami.
Pozostaje najbardziej sprawdzona zasada cynicznej polityki: jeśli nie toczy się żadna wojna, to ją wywołaj i ocal ludzi przed wrogiem. W karykaturalnej postaci pokazano ją w serialu "House of Cards", kiedy w trakcie kampanii wyborczej Frank Underwood wywołuje zagrożenie terrorystyczne i doprowadza USA na skraj wojny na Bliskim Wschodzie. Wszystko po to, żeby wygrać wybory, bo ludzie nie będą chcieli zmieniać władzy, gdy czyha na nich potężny wróg.
Była zaraza, są zarazki
"Chrońmy dzieci" — jeszcze kilka miesięcy temu to był główny przekaz PiS. Wbrew pozorom sprawa wycieku nie jest bardzo odległa od straszenia osobami LGBT. Też odwołuje się do instynktów, wręcz egzystencjalnego poczucia zagrożenia troski o zdrowie własne i bliskich. A bezpieczeństwo jest jednym z kluczy do zrozumienia Prawa i Sprawiedliwości. Politycy PiS ciągle chcą nas przed kimś chronić: a to przed gejami i lesbijkami, a to przed komunistami, a to przed "totalnymi".
Teraz Joachim Brudziński będzie bronił Polki i Polaków przed zarazkami. (Na marginesie: jego wpadka z pomyleniem Mostu Północnego z Mostem Poniatowskiego pokazuje, że nie tak łatwo wskoczyć nagle do polityki lokalnej, w której liczą się konkrety).
Umyka tu fakt, że żyjemy dziś w Polsce w stanie permanentnego i zwiększającego się zagrożenia: suszą i katastrofą klimatyczną. Awarie niewydolnych systemów, które nie radzą sobie z upałami, mogą być niedługo naszą codziennością. I będą wymagały ścisłej i sprawnej współpracy władz lokalnych i centralnych. A dziś politycy budują mur między jednymi i drugimi. Wkrótce staniemy wobec sytuacji, kiedy nie wystarczą konferencje prasowe i przerzucanie się oskarżeniami o topienie Polski w szambie.