Sławomir Sierakowski: PiS zrobi Tuska prezydentem
Kilka ostatnich tygodni politycy i dziennikarze z wielkim zainteresowaniem czekali na przyjazd Donalda Tuska na wezwanie do prokuratury. Po szczycie w Brukseli akcje byłego premiera nie tylko w Europie, ale także w Polsce wzrosły. Głosowanie zakończyło się tak wstydliwą porażką rządu, że wystarczy wspomnieć premier Beatę Szydło, która chciała po powrocie podać się do dymisji. Zapobiegł temu Jarosław Kaczyński, który powitał premier z kwiatami na lotnisku. Tym razem oglądać mogliśmy tłum ludzi czekających na Dworcu Centralnym na Tuska.
Przesłuchanie trwało osiem godzin, a cała sprawa całkowicie zdominowała media. Przesłuchiwany ograniczył krytykę prokuratury, sterowanej bezpośrednio według nowego prawa przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Stwierdził jedynie, że wezwanie jest całkowicie polityczną zagrywką, ale o prokuratorach i przesłuchaniu wypowiadał się z szacunkiem, swój przyjazd nazywając realizacją obowiązku osoby publicznej. To tylko powiększyło różnicę z jaką obie strony politycznej walki traktują się nawzajem.
Prezent od Kaczyńskiego
Na punkcie Donalda Tuska Prawo i Sprawiedliwość dostało nerwicy natręctw. I znowu powtarza tę samą autodestrukcyjną figurę. Próbuje przekonać wszystkich, że to Tusk jest prawdziwym liderem opozycji. I zaraz przekona, dzięki czemu opozycja, której brakowało lidera, właśnie dostaje go w prezencie od Jarosława Kaczyńskiego. Świat w Brukseli w to nie uwierzył, ale Polacy tak, co natychmiast przełożyło się na spory wzrost notowań Platformy Obywatelskiej w sondażach. Idę o zakład, że jeszcze w kwietniu któryś z nich pokaże prowadzenie PO. Tak jak na giełdzie przekroczenie symbolicznego progu przecięcia się poparcia dla rządzących i opozycji zmienia atmosferę. Zobaczymy jaka wtedy nastanie pogoda dla zachowującego się dotąd triumfalnie PiS-u w polityce, w biznesie, w mediach.
Partia Jarosława Kaczyńskiego nie tylko promuje i przykleja Tuska do opozycji, ale też wyposaża w atrybut męczennika. Jak zgrywać męczennika i ile można na tym zarobić PiS akurat powinien wiedzieć, bo to kostium, z którego się nie rozbiera, stale udając ofiarę albo zamachu, albo spisku w Brukseli, albo wyzyskiwanego przez obcy kapitał, albo zdradzonego przez WSI i tak dalej. W ten sposób PiS dziś przekierowuje uwagę z lat rządzenia byłego premiera na jego dzisiejsze stanowisko. Jeśli wmawia się bez przerwy Polakom, że Polska ma być dumna, wstawać z kolan i być tylko dla Polaków, to nawet części prawicowych wyborców trudno będzie zrozumieć jak to możliwe, że polski rząd prześladuje Polaka i to jeszcze robiącego międzynarodową karierę, co dla zakompleksionego narodu, jakim jesteśmy, znaczy wiele.
Dwie pieczenie, jeden ogień
Tusk doskonale zaadaptował się do spektaklu przygotowanego przez Kaczyńskiego. Dowodzi tego łatwy do zinterpretowania sam pomysł, żeby jechać pociągiem, później pieszo przejść do prokuratury. Obok powoli jechała limuzyna, którą równie łatwo było skojarzyć z rozbijającymi się jedna za drugą limuzynami rządowymi. Kluczowe jest to, że Tusk piecze tu dwie pieczenie na jednym ogniu. Dostarcza punktów Platformie Obywatelskiej, a jednocześnie przygotowuje ewentualną kampanię prezydencką.
Przypomnijmy: kalendarz wyborczy jest wyjątkowo korzystny dla PO. Jako partia, która ma największe struktury, największą liczbą prezydentów, burmistrzów i radnych (nie licząc lokalnych komitetów), a także najwięcej pieniędzy, ma duże szanse na pokonanie PiS-u w wyborach samorządowych w 2018 roku. A jeszcze większe szanse, żeby zapewnić sobie hegemonię po stronie opozycji i zintegrować ją wokół siebie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Następne są wybory parlamentarne w 2019 roku i pół roku po nich prezydenckie. Tusk kończy swoją kadencję na cztery miesiące przed pierwszą turą, a więc tak jakby sam sobie ten kalendarz opozycja wymarzyła.
Likwidacja demokracji
Prawo i Sprawiedliwość, której żelazny elektorat to maksimum 25%, nie ma szans zwyciężyć w żadnych wyborach, jeśli odwrócą się od partii Jarosława Kaczyńskiego wyborcy o zmiennych poglądach. Inaczej niż na Węgrzech, w Turcji czy w Rosji, gdzie poparcie dla przywódców albo ich partii spokojnie przekracza 40%, nie sposób będzie tak naciągnąć albo połamać prawo, żeby ze swoim tradycyjnym poparciem PiS dał radę przedłużyć rządzenie bez jawnego już zlikwidowania demokracji.
Obok Tuska i rosnących sondaży opozycji, PiS ma przecież jeszcze drugi problem. Konflikt z Antonim Macierewiczem to walka dwóch najsilniejszych dla żelaznego elektoratu polityków. Zagrożony jest więc nie tylko elektorat centroprawicowy, ale także żelazny. To prawda, że Macierewicz może liczyć na więcej głosów niż kiedykolwiek wcześniej (dzięki byciu patriarchą smoleńskim i podwyżkom pensji w armii), ale ma małe zaplecze w PiS, a sam nigdy nie potrafił zbudować własnego ugrupowania i wejść z nim do Sejmu. Tyle tylko, że Macierewiczowi wystarczy nawet stworzyć z tych samych ludzi partię o poparciu 2%, żeby Kaczyńskiemu o co najmniej 50% obniżyć szanse na pokonanie Platformy Obywatelskiej. Bo to w właśnie tymi kilkoma procentami rozstrzygały się wszystkie wybory między PiS a PO. Dlatego Kaczyński będzie robił bardzo dużo, żeby Macierewicz pozostał w PiS. Tyle tylko, że konsekwencją może być wewnętrzny impas albo nieustające konflikty Macierewicza z Dudą, z Szydło, z Ziobrą albo z samym Kaczyńskim.
Prezydent i premier
I znowu: na tym tle Platforma Obywatelska, która przez ponad rok miała pecha za pechem, popełniała błąd za błędem, teraz ma dwóch najważniejszych polityków w historii swojej partii, których okoliczności wręcz zmuszają do współpracy. Na moje pytanie w rozmowie ze Schetyną dla „Krytyki Politycznej”, czy chce, żeby Tusk był prezydentem, a on premierem, odpowiedział bez wahania: „Tak. Chcę człowieka, który pokaże, że prezydentura ma sens. Że Polacy wybierający głowę państwa nie zawiodą się tak, jak ci, którzy zagłosowali na Andrzeja Dudę”.
Nie było wcale Schetyny na Dworcu Centralnym, bo obaj panowie za sobą nie przepadają, ale żaden z nich nie ma obsesji na punkcie drugiego, więc są w stanie się podzielić rolami. Tym bardziej, że jeden jest przywódcą partii, a więc naturalną funkcją jest urząd premiera, a drugi jest pozapartyjny i nadaje się najlepiej na prezydenta. Każdy z nich ma bardzo dobre, a zarazem uzupełniające się powody i motywy, żeby dążyć do obu funkcji. Premier jest nominalnie niżej, ale ma więcej władzy. Jeśli im się uda, obaj panowie będą zadowoleni. W PiS-ie zadowolony może być tylko jeden polityk.
Fakt, że Tusk przyjechał pociągiem, a nie samolotem lub limuzyną, a także że przeszedł razem z ludźmi do prokuratury, jest pierwszym sygnałem, że rozważa, a może nawet już teraz chce zostać prezydentem po zakończeniu drugiej kadencji prezydenta Rady Europejskiej. Póki co to PiS prowadzi jego prezydencką kampanię. I jeśli przygotował kolejne wezwania, to zna nawet kampanijny kalendarz Tuska. W ten sposób Kaczyński prywatne obsesje po raz kolejny zamienia w polityczne samobójstwo.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji