Sławomir Sierakowski: Obama nie skrytykuje publicznie Dudy
Wojna w Gruzji zaczęła się po tym, jak szczyt NATO w Brukseli wystosował wobec Gruzji coś, co nie było ani zaproszeniem, ani odmową przyjęcia do NATO. Jeszcze gorszymi konsekwencjami skończył się szczyt Unii w Wilnie, na którym podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą powiązano ze śmiesznym wsparciem finansowym i absurdalnie niekorzystnymi warunkami ekonomicznymi dla Ukrainy. Jest nadzieja, że Zachód na tyle zmądrzał, żeby nie popełnić tego samego błędu na szczycie w Warszawie - pisze Sławomir Sierakowski dla WP.
Dwie spodziewane wizyty zagraniczne, najważniejsze w tym roku, czyli przyjazd Baracka Obamy i papieża Franciszka od dawna napawają polskie władze obawami. O ile z Unią Europejską Jarosław Kaczyński sądzi, że może sobie pozwolić na wiele, to w relacjach z Waszyngtonem żartów nie ma. W długim okresie to Unia Europejska decyduje o naszym bezpieczeństwie. Przed bezpośrednim zagrożeniem obronić nas mogą tylko Stany Zjednoczone. Co więcej, USA są wrażliwsze na tematy dotyczące liberalizmu politycznego, takie jak niezależność sądów czy mediów. Unia zbyt wiele już widziała i tolerowała, żeby demonstrować pryncypialność. Inaczej Stany Zjednoczone. Wahać się mogą co do Chin, bo za dużo ryzykują gospodarczo, ale z Polską w dłuższym okresie poluzują relacje tak jak z Węgrami, jeśli sytuacja w kraju się nie poprawi.
Episkopat udaje, że nie ma papieża
Papież Franciszek ma oczywiście mniej dywizji niż USA, ale w tak katolickim kraju jak Polska jego głos nie może zostać zlekceważony. Głos krytyki ze strony przywódcy duchowego, którego uwielbia cały świat (minus polski episkopat), zaboli. Papieże rzadko mówią wprost, ale ten się nie kryguje i nie używa ezopowej mowy, gdy mu na czymś zależy. Jeśli trzeba upomnieć się o gejów albo uchodźców, papież się ani nie waha, ani nie kręci metaforycznych piruetów. Wygląda jakby sprawiało mu to szczególną satysfakcję, więc nie zdziwiłbym się, gdyby już uśmiechał się zawadiacko na myśl, co publicznie powie antychudźczym władzom w Warszawie.
Jak bardzo nie znosi go episkopat, czyli drugi rząd w Polsce, świadczy to, że... nawet nie wymieniono Franciszka w odczytanym we wszystkich kościoła "Zaproszeniu do udziału w Światowych Dniach Młodzieży skierowanym przez biskupów do polskiej młodzieży". Kilka razy wymieniono za to Jana Pawła II. To jednak tak zdumiewający fakt, że aż zabawny. Stu poważnych facetów zachowuje się jak dzieci, udając, że miliony młodzieży zjadą tu same dla siebie albo dla Jana Pawła II. Zostawmy jednak Kościół, bo ten zadba dopiero o nasze życie pozagrobowe. Za to na sposób, w jaki trafimy na tamten świat wpływ może mieć NATO, wróćmy więc do szczytu.
Tragiczne skutki szczytów NATO
Brexit poza tym, że odsuwa uwagę Komisji Europejskiej od łamania konstytucji w Polsce, może mieć jeszcze jeden korzystny dla rządu efekt. Wzmacnia konieczność zademonstrowania europejskiej solidarności. To nie bazy amerykańskie ani helikoptery Apache, ani rakiety Patriot, ale właśnie europejska solidarność jest najsilniejszą bronią przed zagrożeniem rosyjskim. Dopóki europejska solidarność nie budzi wątpliwości, dopóty Rosja nie odważy się naruszyć granic Unii. Wbrew temu, co opowiadają naiwni politycy (wliczając w to nieszczęsnego Steinmaiera z SPD, sierotę po Ostpolitik, który skrytykował ćwiczenia Anaconda NATO prowadzone na terenie Polski), Rosję prowokuje słabość, niepewność, chaos po drugiej stronie.
Wojna w Gruzji zaczęła się po tym, jak szczyt NATO w Brukseli wystosował wobec Gruzji coś, co nie było ani zaproszeniem, ani odmową przyjęcia do NATO. Jeszcze gorszymi konsekwencjami skończył się szczyt Unii w Wilnie, na którym podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą powiązano ze śmiesznym wsparciem finansowym i absurdalnie niekorzystnymi warunkami ekonomicznymi dla Ukrainy. Zachód zachowywał się jakby jednocześnie chciał i nie chciał Ukrainy i Gruzji u siebie, więc łapę na nich położyła Rosja. Wtedy dopiero obudził się Zachód i zaczął wprowadzać sankcje i próbować ratować jakoś sytuację. I nawet wtedy za każdym razem bardzo ciężko było utrzymać jedność w szeregach NATO. Co chwila jakiś prezes Siemensa jeździł całować się z Putinem, albo jakiś włoski koncern podpisywał kontrakt z rosyjskimi oligarchami.
Jest nadzieja, że Zachód na tyle zmądrzał, żeby nie popełnić tego samego błędu na tym szczycie. Pokazywanie jedności będzie ważniejsze niż cokolwiek. Jeśli Obama jechał tu z przemówieniem, w którym zamierzał przypomnieć Kaczyńskiemu, że sądy i media publiczne powinny być niezależne, to po 24 czerwca ten kawałek musiał wylecieć. Być może Obama powie coś o szacunku dla wolności obywatelskich, ale czytelniejszej reprymendy raczej nie będzie. Demonstrowanie solidarności chwiejącego się po Brexicie Zachodu będzie ważniejsze niż autorytarne ambicje prezesa PiS. Przynajmniej w oficjalnym przekazie. Nie przypadkiem przedłużenie sankcji wobec Rosji ogłoszono niemal tego samego dnia, co Brexit, mimo coraz głośniejszego sprzeciwu wielu polityków, w tym ministra spraw zagranicznych Niemiec Waltera Steinmaiera.
Brexit ratuje więc Dudę przed publicznym odniesieniem się do zamachu na liberalne wolności w Polsce. To nie znaczy, że rozmowy na ten temat nie odbędą się za zamkniętymi drzwiami. W przekazach publicznych wszyscy przywódcy będą na wyścigi podkreślać jedność, solidarność i determinację w zapewnieniu bezpieczeństwa wszystkim członkom NATO. Sam szczyt odbywa się w Warszawie właśnie dlatego, żeby pokazać, że Europa Wschodnia jest równorzędną częścią NATO. Choć oczywiście tak wcale nie jest. Fakt, że USA (wbrew radom własnych dowódców wojskowych) wciąż respektują ustalenia z 1997 roku z Rosją, która je dawno złamała i nie rozmieszczają tu stałych baz, czyni z nas członków drugiej kategorii. Dlatego dziś trzeba gimnastykować się pojęciowo, tworząc takie oksymorony jak stała rotacyjna obecność wojskowa NATO w Polsce i w państwach bałtyckich.
Słabsza wersja Erdogana
To wszystko nie znaczy, że łamanie zasad demokracji liberalnej w Polsce nikogo nie będzie już obchodzić. Na dłuższą metę trudno sobie wyobrazić, że ktoś będzie chciał poważnie angażować się w obronę kraju, który coraz mniej przypomina demokracje zachodnie. Podawanie w tym miejscu przykładu Turcji jest wielką pomyłką. Turcja utrzymuje największą po rosyjskiej armię w Europie i może bronić się sama. Niewiele państw jest w stanie pozwolić sobie na zestrzelenie rosyjskiego samolotu, jak zrobiła to Turcja, będąc pewnym, że nie dojdzie do militarnych konsekwencji. I wielkość armii tureckiej mogła mieć tu większe znaczenie niż fakt, że Turcja jest członkiem NATO. Przede wszystkim jednak Turcja jest tak usytuowana, że sojusz z nią daje możliwości wpływu na kilka newralgicznych regionów. Dlatego przywódca pokroju Erdogana w Polsce nie będzie mógł pozwolić sobie na tyle w relacjach z Zachodem, co oryginał z Turcji.
Wokół szczytu toczy się masa interesujących dyskusji. Tym bardziej interesujących im mniej akademickich, niestety. W tym ta główna: jak najlepiej bronić się przed nowym typem wojny, który zastosowała Rosja (wojna hybrydowa). Gdy obie strony dysponują bronią nuklearną, wykluczają możliwość jej użycia, bo same się zabiją. Wraca więc sens użycia broni konwencjonalnej. Najlepiej tak prowadzić wojnę, żeby jej nie było. Czyli anonimowo (zielone ludki), bez wypowiedzenia, punktowo i w powiązaniu z zagrożeniem gospodarczym, energetycznym i informatycznym. Tak prowadzona wojna, pozwala zdestabilizować państwo, osłabić i objąć je jakąś formą kontroli. A jednocześnie wprowadzić zamieszanie u sojuszników, którzy zanim podejmą działanie, nie będą potrafili dogadać się, czy mają do czynienia z wojną czy nie. W ten sposób daje się ominąć artykuł 5. paktu NATO, który jest główną gwarancją naszego bezpieczeństwa, a który stanowi, że atak na jednego przeciwnika jest atakiem na wszystkich.
Im mniej czytelna wojna, tym większego znaczenia nabiera solidarność sojuszników. A z tym jest coraz gorzej. Cała skrajna prawica na Zachodzie siedzi w kieszeni Putina i otwarcie go popiera. Jest możliwe, że prędzej niż później dojdzie do władzy samodzielnie lub w koalicji w kilku główncyh krajach NATO, np. we Francji, Włoszech i Holandii. Dzięki temu Rosja zdobędzie nowe i bardzo skuteczne sposoby łamania zachodniej solidarności, co może unieważnić artykuł 5.
Póki co jedno jest pewne: im gorzej z jednością Zachodu, tym więcej będziemy o niej słyszeć w najbliższych dniach.
Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski