Oszczędzali na czym się dało, aby pięknie wyglądać
Włożenie modnego stroju wiązało się z wyrzeczeniami, wymagało sprytu i kreatywności. Zaczynało się od zdobycia tkaniny na ubranie. Mogło być nią wszystko np. kotara lub haftowana batystowa zasłonka. Polskie wydanie patentu Scarlett O'Hara było tak popularne, że stało się zabawną pointą filmu "Rzeczpospolita Babska" (1969).
Przerabiano także ubrania przychodzące w paczkach z Zachodu, od krewnych lub od instytucji charytatywnych np. sławnej UNRRY. Ta ostatnia była tak ważna, że nazywano ją z sympatią "ciocią Unrą". Ubrania, buty, torebki sprzedawane były przez beneficjentów tych darów na bazarach, po których chodziły elegantki. W późniejszych czasach zdobywano także tkaniny, buty i dodatki w komisach lub kupowano je za uskładane pieniądze w Peweksach. Buty szyto także na miarę - w Łodzi w pracowni sławnego Gajderowicza, w Warszawie u Brunona Kamińskiego, Jana Kielmana, Golcowych.
Jak dowiadujemy się z "Elegantek...", najcenniejszym skarbem każdej elegantki były adres i sympatia dobrej krawcowej. Wiele kobiet sama nauczyła się szyć. Elegantki (i dandysi) oszczędzali na czym się dało, aby pięknie wyglądać. Borykający się z niedostatkiem Leopold Tyrmand wydawał ostatnie pieniądze na poprawki koszul u sławnego przedwojennego krawca: "Przed południem byłem u pana Dyszkiewicza. Mieszka na Dynasach i szyje koszule i kołnierzyki, ale rzeczownik bieliźniarz, jakoś do niego nie pasuje. Pan Dyszkiewicz jest w tych strasznych czasach szkatułą dystynkcji i wykwintu, czyli instytucją w bezlitosnej walce. (...) Przyniosłem dziś panu Dyszkiewiczowi tandetną koszulę z Centralnego Domu Towarowego za nędzne trzydzieści złotych. Materiał mocny, robota straganiarska, fason kołnierzyka ordynarny. Zaś wzorek całkiem - niebieskie paseczki na białym tle, kolor starannie oddzielony i w dobrej proporcji. Jest rzeczą pana Dyszkiewicza przeistoczyć kołnierzyk w poezję, taką mniej więcej, jaką dostrzec można
wokół szyi Freda Astaire'a".
Na zdjęciu: Ewa Morelle (Frykowska).