Małgorzata Brzezińska: "Baby nadają się tylko do garów". Jak bardzo niedoceniana jest rola kobiet w Armii Krajowej?
Kwieciste sukienki, na głowie loki, zalotny uśmiech i czerwona szminka. Taki stereotypowy wizerunek morowych panien kreują w ostatnich latach media. Dziewczyny nie strzelały do wroga, nie wysadzały pociągów, nie walczyły na barykadach, raczej pomagały dzielnym żołnierzom. Wkład kobiet w działalność Armii Krajowej wciąż jest niedoceniany.
„A gdy Cię kula trafi jaka, poprosisz pannę, da Ci buziaka” – głoszą słowa popularnej piosenki powstańczej pt. „Pałacyk Michla”. Zdecydowana większość pieśni okupacyjnych opowiada o losach dzielnych żołnierzy, kobiety wspominane są mimochodem jako słodkie sanitariuszki lub małe dziewczynki. Dlaczego kobiecy wkład w historię AK jest niedoceniany? Głównie dlatego, że większość kobiet nie walczyła z bronią w ręku. Robiły wiele innych, niebezpiecznych rzeczy, a odwagą niczym nie ustępowały mężczyznom.
Sanitariuszki – nieuzbrojone ruszały do ataku
„Uważa się, że sanitariuszka nie ma broni, więc to nie jest żołnierz, ale ja czułam się żołnierzem. Tak byłam traktowana przez wszystkich dowódców” – twierdzi Halina Jędrzejewska „Sławka” w książce „Sierpniowe dziewczęta’ 44” napisanej przez Patrycję Bukalską. „Sławka” była sanitariuszką liniową w czasie Powstania Warszawskiego. Oznacza to, że razem z oddziałem szła do ataku, nie miała jednak przy sobie broni, jej zadanie polegało na ściągnięciu rannych z pola walki i udzieleniu im doraźnej pomocy lub przetransportowaniu ich do najbliższego punktu opatrunkowego. Chociaż sanitariuszki były nieuzbrojone i stanowiły łatwy cel dla wroga, często musiały działać pod ostrzałem. Podbiec, następnie podczołgać się do rannego kolegi i przenieść go z linii ognia w bezpieczne miejsce. Niejedna z dziewcząt zginęła lub została ciężko ranna ratując żołnierzy.
Nie tylko praca podczas ataku stanowiła śmiertelne niebezpieczeństwo, także przetransportowanie postrzelonych kolegów do szpitala na noszach było niebezpiecznym i trudnym do wykonania zadaniem. Jednego rannego przenosiły przeważnie dwie sanitariuszki, czasem pomagali im koledzy z oddziału lub cywile. Bardzo często musiały dźwigać nie tylko żołnierza, ale także jego broń, ponieważ powstańcy niechętnie rozstawali się ze visami bądź stenami. Gdy oddziały wycofywały się kanałami do innej dzielnicy, to właśnie sanitariuszki zajmowały się transportem rannych. One organizowały też punkty opatrunkowe w czasie akcji bojowych. Podczas walk na cmentarzach wolskich, jeden z takich punktów mieścił się w grobowcu.
Łączniczki – najmocniejsze ogniwo konspiracji
Sprawne funkcjonowanie rozbudowanych struktur podziemnej armii w okupowanej Polsce nie byłoby w ogóle możliwe, gdyby nie praca łączniczek. To one przenosiły meldunki, broń, czy podziemną prasę. Jan Karski, legendarny kurier, twierdził, że w warunkach konspiracyjnych kobiety radziły sobie lepiej niż mężczyźni. Przez swoje zaangażowanie łączniczki ryzykowały wiele, narażając także swoje rodziny. Ich prywatne mieszkania były bowiem często oddawane do dyspozycji podziemia.
Gdy gestapo trafiło na ślad kobiety zajmującej się łącznością, podejrzana nie mogła się nagle „ulotnić”, oznaczałoby to bowiem przerwanie komunikacji w strukturach podziemia. Chociaż łączniczek w AK było tysiące, ich działalność nie przekraczała średnio trzech miesięcy. Wiele z nich wpadło w ręce hitlerowców, zginęło w czasie ciężkiego śledztwa lub trafiło do obozów.
Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz, pseudonim „Kryśka”, w czasie wojny przewoziła prasę i informacje z Warszawy do Krakowa. Nie straciła jednak głowy, nawet gdy została aresztowana przez gestapo. Udało jej się dyskretnie połknąć karteczkę z meldunkiem, którą miała przy sobie, a następnie nakrzyczeć na Niemców, że jej ojciec, znany jeździec, został w czasie olimpiady w 1936 roku przedstawiony Führerowi. Brawura uratowała ją przed brutalnym pobiciem w trakcie śledztwa i być może pomogła ocalić życie.
Świadome tego, co może je spotkać w czasie aresztowania, łączniczki często nosiły ze sobą ampułki z trucizną. Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama” przewoziła ciężką broń do Kampinosu, gdzie ćwiczyli żołnierze AK. „Żeby dowieźć sprzęt, najpierw jechałyśmy tramwajem, a potem szłyśmy pieszo z przystanku do lasu. Opłacało się dźwigać sprzęt, bo chłopcy czasami w nagrodę i w podzięce pozwalali nam strzelać z broni” – wspominała po latach w książce „Łączniczki”. Z czasem sama dostała się do szkoły chorążych „Agricola” i otrzymała stopień wojskowy. „Kama” była nie tylko łączniczką, ale także wywiadowczynią, brała udział w akcjach likwidacyjnych na wysokich funkcjonariuszy gestapo.
Baby do garów?
Kobiety w AK rzadko walczyły z bronią w ręku, chociaż wiele z nich przebyło odpowiednie szkolenie bojowe. Magda Rusinek, jedna z bohaterek książki „Wojenne dziewczyny” autorstwa Łukasza Modelskiego, w czasie okupacji trafiła do oddziału 993/W, który zajmował się wykonywaniem egzekucji w imieniu Państwa Podziemnego. Niespełna dwudziestoletnia dziewczyna musiała przejść specjalne szkolenie, podczas którego uczyła się strzelać, orientować w terenie, składać meldunki. Nie ominął jej też wyczerpujący trening wytrzymałościowy – bez żadnej taryfy ulgowej, a nawet wręcz przeciwnie. Instruktor krzyczał na Magdę, że „baby nadają się tylko do garów”.
O tym, że Polki z AK sprawdzają się nie tylko przy garach przekonał się cały świat. Po kapitulacji Powstania Warszawskiego ponad 3000 kobiet, żołnierzy AK, trafiło do niewoli niemieckiej. Był to fenomen na skalę światową. Kobiety w AK miały taką samą pozycję jak mężczyźni, tak samo pełniły służbę wojskową. Były żołnierzami – ich status zalegalizował gen. Stefan „Grot” Rowecki. Po kapitulacji powstania trafiły do obozów jenieckich. Najwięcej z nich przebywało w obozie w Oberlangen.
Dziś żyje już tylko garstka z nich, na spotkaniach z młodzieżą szkolną często są pytane o wojenną przeszłość, a przede wszystkim o to, czy strzelały do wroga. Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest wypowiedź Jadwigi Chuchli „Pszczółki”, łączniczki w Powstaniu Warszawskim, z książki „Sierpniowe dziewczęta’44”: „Mnie było wszystko jedno, czy byłam w sukience, czy w mundurze. Robiłam to, co trzeba było robić”.
Małgorzata Brzezińska, Twojahistoria.pl
Więcej na temat II wojny światowej przeczytacie w książce "Dziewczyny wojenne" Łukasza Modelskiego.
Więcej artykułów znajdziecie Państwo na stronie TwojaHistoria.pl. Zachęcamy do przeczytania między innymi artykułu "Lekarze twierdzili, że kobiety z natury są masochistkami. Czy dlatego wszyscy przedwojenni mężowie bili swoje żony?".