Rok władzy PiS. Jacek Żakowski: Trójka do odstrzału
Zamiast świętować rocznicę zwycięskich wyborów 2015 r., władza Prawa i Sprawiedliwości grzęźnie w niezliczonych potyczkach z bezlikiem środowisk od feministek po sędziów i we frustracji własnego zaplecza od Anny Sobeckiej po Krzysztofa Ziemca i Rafała Ziemkiewicza. Nawet najbardziej nieżyczliwi PiS obserwatorzy rok temu przepowiadali długie lata rządów prezesa Kaczyńskiego. Teraz nawet życzliwi zastanawiają się, jakim sposobem PiS dotrwa do końca kadencji - pisze Jacek Żakowski dla WP Opinii.
PiS-owska propaganda powtarza, że PiS jest atakowany, bo realizuje swój program. To prawda. Opozycja zdecydowanie i bardzo często trafnie atakuje wojnę rządu z Trybunałem, program 500+, zmiany w mediach i w wymiarze sprawiedliwości. Ale te ataki mało szkodzą partii Kaczyńskiego. Jego elektorat nie jest na nie specjalnie wrażliwy. PiS tonie w dygresjach. Zbytecznych, nieprzemyślanych i dobrze wiadomo czyich.
Jarosław Kaczyński miał doskonały plan na wygranie wyborów. I ten plan się sprawdził. Miał też bardzo dobry pod wieloma względami (choć moim zdaniem w wielu sprawach niesłuszny) plan zmieniania Polski. Ten plan się nie sprawdził. Trzech ministrów odpowiada za to, że zaledwie rok po brawurowo wygranych wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość jest na równi pochyłej. I słaby charakter prezesa, który nie potrafił ani ich opanować, ani wyrzucić dość szybko, by nie narobili Polsce i PiS-owi niepowetowanych szkód.
Nikt nie wie, co kryje się w głowie prezesa Kaczyńskiego. Często wyskakują z niej obrazy całkiem niespodziewane, tworzone przez mniej czy bardziej zrozumiałe emocje. Ale analizując działanie polityków, musimy zakładać względną racjonalność. Racjonalnie rzecz biorąc, troje polityków narobiło głupot, z powodu których PiS nie dostał sondażowej premii za zwycięstwo i już traci poparcie, a notowania premiera oraz prezydenta właśnie się załamały, co znaczy, że diabli zaczynają brać wielkie plany Kaczyńskiego.
Gdyby opozycja walcząca z Jarosławem Kaczyńskim miała dziś przyznać medale za bezsensowne z punktu widzenia strategii prezesa ułatwianie jej pracy, niekwestionowanym złotym medalistą byłby minister Antoni Macierewicz. Srebro (ze sporą stratą do Macierewicza) przypadłoby ministrowi Witoldowi Waszczykowskiemu. A brązowy medal zawisłby na szyi minister Anny Zalewskiej, która uparcie doprowadzając do białej gorączki jednocześnie nauczycieli, rodziców i samorządowców, w ostatnich dniach rzutem na taśmę prześcignęła wicepremiera, ministra i nawet profesora Piotra Glińskiego konsekwentnie drażniącego i rewoltującego twórców i większość kształtujących opinię publiczną polskich inteligentów.
Na jeszcze dalszą pozycję spadł niestety ostatnio Krzysztof Jurgiel - minister rolnictwa, który brawurowo zaczął atakiem na konie arabskie, a potem boleśnie - choć mniej spektakularnie - tonął, na długo pozbawiając rolników wypłaty unijnych dopłat, z którymi jego ludzie sobie nie radzili, podobnie jak z epidemią groźnego pomoru świń. Poza ścisłą czołówką znalazł się też ostatnio Zbigniew Ziobro, który wycofał się z wojny polsko-unijnej, dość skutecznie schował się za prokuratorem Markiem Pasionkiem w sprawie ekshumacji i za wiceministrem Patrykiem Jakim w walce ze środowiskiem sędziowskim, a sam firmuje już tylko ściganie Romana Polańskiego.
Złoto dla Macierewicza
Antoni Macierewicz to wielkie "jajko-niespodzianka" prezesa Kaczyńskiego. Prezes musi co rano budzić się z pytaniem: "co Antek dziś wypali". Ale można powiedzieć: "widziały gały, co brały". Nikt chyba nie ma prawa się dziwić, że najwięcej szkód przez ten rok narobił właśnie najbardziej nielubiany i nieobliczalny członek rządu i polityk PiS.
Już samo wejście Antoniego do rządu było dla PiS kosztowne. Bo nawet dla nieradiomaryjnej i niezamachowej części elektoratu PiS Macierewicz jest nie do przyjęcia. Zresztą trudny do strawienia był też dla Lecha Kaczyńskiego, który jako prezydent - mimo ślepej lojalności wobec kierowanej przez jego brata partii - odmówił publikacji opracowanego przez Macierewicza aneksu do raportu z likwidacji WSI. Nie opublikowali go także następcy Lecha Kaczyńskiego, co stanowi miarę znanych tylko kilku osobom aberracji, które się w tym raporcie znalazły.
Nawet Jarosław Kaczyński zapewne nie docenił jednak skali szkód dla Polski i dla PiS-u, które Antoni Macierewicz narobi jako Minister Obrony. Nie mam na myśli smoleńskich obsesji Macierewicza, ani jego groteskowej komisji, która najwyraźniej sama traci już wiarę w swoje zamachowo-wybuchowe pomysły, ale brnie w coraz bardziej śmieszne eksperymenty - jak zderzanie z brzozą umieszczonego na lawecie samolotu. Kłamstwo smoleńskie należy do jądra polityki PiS, więc smoleński obciach był nieunikniony i trudno tu winić Macierewicza. Ktokolwiek zostałby pisowskim ministrem do spraw zamachu, poległby nieuchronnie.
Ministrowi obrony złoty medal należy się za jego wielkie dygresje. Najgłupszą z nich jest Misiewicz - ostentacyjnie hodowany symbol kadrowych nieprawości władzy "dobrej zmiany" - który nawet prezesa poruszył i wkurzył wiernego red. Ziemca z rządowych "Wiadomości". Wiele wskazuje, że Misiewicz to zamierzona demonstracja wszechwładzy Macierewicza, który miał złamać wolę wszelkiego oporu nie tylko w głowach opozycji, ale też w partii rządzącej. Skutek jest odwrotny. Przemienienie skandalu Misiewicza w sprawę Misiewiczów odebrało władzy PiS pozory moralnej czystości i stało się symbolem dzikiego nepotyzmu rujnującego wiarę w "dobrą zmianę".
Druga samobójcza dygresja wsysająca Macierewicza jak bagno związana jest ze sprawą caracali. Samo zerwanie kontraktu z Francuzami to pestka w porównaniu z tym, co się działo potem. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego minister zaczął tak dramatycznie gubić się w zeznaniach dotyczących zakupu black hawków, po co opowiadał o nieuzgodnionych zakupach i wciągał w te opowieści bezbronną premier Beatę Szydło, ani kto go podpuścił do opowiadania głupot o sprzedanych za dolara mistralach i polsko-ukraińskich śmigłowcach. Faktem jest, że takie mataczenie w oczach wielu osób mimowolnie potwierdza opisywane w mediach podejrzenie niejasnych powiązań z lobbystami promującymi amerykańską ofertę i dziwne powiązania z Rosją, której zakup nowoczesnych helikopterów przez Polskę nie był oczywiście na rękę.
Te i inne ekscesy Macierewicza coraz bardziej robiącego wrażenie polityka służącego raczej ukrytym i własnym, niż polskim interesom (od obsesyjnego trzymania się upadającej teorii zamachu po załatwianie posad i kontraktów znajomym) obciążają PiS nawet w oczach wyborców tej partii i podważają wiarę w patriotyczne motywacje władzy. Prezes Kaczyński musi już zdawać sobie z tego sprawę, podobnie jak coraz liczniejsi zwolennicy PiS w mediach. Fakt, że nie reaguje, obciąża go coraz mocniej i przekłada się na ocenę władzy. Jeśli prezes nie zwolni Macierewicza, każdego dnia będzie za niego płacił, tracąc kolejnych wyborców i wyznawców.
Srebro dla Waszczykowskiego
Gdy powstawał rząd Beaty Szydło, Witold Waszczykowski wydawał się jednym z jaśniejszych punktów. Bo miał opinię umiarkowanego, dość kompetentnego i względnie prounijnego. To wrażenie potwierdziło się, gdy w obliczu kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego MSZ zwrócił się o opinię do Komisji Weneckiej. Szybko okazało się jednak, że komisja nie daje się nabierać na retorykę PiS, a władza nie zamierza cofnąć się pod wpływem krytycznych opinii. Postawiło to Waszczykowsiego w trudnej sytuacji i zmusiło go do ścigania się na radykalizm z innymi członkami rządu. Podobnie jak oskarżany o niejasne powiązania Macierewicz, na osłabienie swojej pozycji w PiS Waszczykowski zareagował niekończącą się falą błędów i lapsusów. Od wysłania premier Szydło do Parlamentu Europejskiego, gdzie pokazała się jako typowa przedstawicielka populistycznego reżimu, po obrażanie wszystkich w Polsce i Europie - od "stronniczej" Komisji Weneckiej po protestujące kobiety.
Po roku Waszczykowski stał się niestety (chyba niezasłużenie) symbolem wyprowadzania Polski z Europy, Unii Europejskiej i ze wspólnoty zachodniej. To się nie podoba zdecydowanej większości wyborców, bo Polacy są dumni z udziału we wspólnocie zachodniej i boją się ponownego zapisania nas do rosyjskiego Wschodu. Jeśli PiS chce się zatrzymać na równi pochyłej, musi szybko zmienić szefa MSZ na kogoś, kto będzie w Europie traktowany poważnie, Polakom nie będzie się kojarzył z rozbijaniem Unii i będzie umiał unikać złośliwej retoryki antagonizującej całe otoczenie władzy.
Brąz dla Zalewskiej
Minister Anna Zalewska to przypadek szczególny. Zaledwie rok zajęło jej zbulwersowanie wszystkich zainteresowanych polską edukacją - od lewicowego Związku Nauczycielstwa Polskiego po ultraprawicowych państwa Elbanowskich, których hołubiła i których postulat cofnięcia sześciolatków ze szkół zrealizowała. Zalewska nie ma chyba żadnych niejasnych powiązań, nie ciągnie za sobą chmury Misiewiczów, nie licytuje się na radykalizm z kolegami z PiS i nie ma paranoicznych obsesji. Jej największą słabością nie jest nawet uparte forsowanie kontrowersyjnego, populistycznego projektu likwidacji gimnazjów. Największym grzechem Zalewskiej jest rozpaczliwy chaos, który sieje, przystępując do błyskawicznego wprowadzenia kompletnie nieprzemyślanej reformy.
Niesłychanie skomplikowaną reformę całego systemu oświaty Zalewska próbuje wprowadzić tak, jak PiS wprowadził 500+, czyli z bani. A różnica jest mniej więcej taka, jak między cepem (500+), a zegarkiem (system oświatowy). To skazuje ją na serię kompromitacji i coraz bardziej masowe protesty narastające w miarę, jak kolejne wielosettysięczne środowiska zaczynają rozumieć, jaką cenę dzieci, nauczyciele, rodzice, samorządy zapłacą za upór, lekkomyślność, beztroskę i niekompetencję władzy.
Jeśli PiS się nie wycofa przynajmniej z wprowadzania reformy od przyszłego roku, zderzy się z falą protestów porównywalnych do marszy parasolek. Ale samo zatrzymanie chaotycznej reformy oświaty nie wystarczy. Minister Zalewska już się nie porozumie ani z nauczycielami, ani z dopiero organizującymi się rodzicami, bo zapracowała na łatkę osoby nieodpowiedzialnej. A dzieci są w Polsce - słusznie lub nie - święte. Nie wolno traktować ich beztrosko. Jeśli PiS chce zrobić swoją reformę oświaty, unikając powszechnego buntu, musi na jej czele postawić kogoś, kto rodzicom i nauczycielom da przynajmniej poczucie, że mają do czynienia z osobą poważną, rozumiejącą, jak trudną i ważną sprawą się zajmuje.
Jarosław Kaczyński nie raz zapowiadał przegląd swojego rządu po roku działania. Między dzisiejszą rocznicą wyborów a rocznicą rządu jest miesiąc. Tyle czasu ma, by przygotować wymianę przynajmniej trójki medalistów na osoby, które nie będą aż tak intensywnie pracowały na zatopienie jego partii, władzy i kraju.
Jacek Żakowski dla WP Opinii
Jacek Żakowski - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor kilkunastu książek i programów tv. Laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu i nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.