Rok po wyborach. Jakub Majmurek: czy PiS pogrzebał lewicę?
Mija rok od wyjątkowych wyborów z 25 października. Wyjątkowych z dwóch powodów. Po raz pierwszy w historii III RP jedna siła polityczna otrzymała bezwzględną większość w parlamencie i prawo do rządów bez konieczności formowania koalicji i negocjowania swojego programu z innymi. Po raz pierwszy też w Sejmie wolnej Polski zabrakło lewicy. Obie lewicowe listy - koalicja Zjednoczonej Lewicy skupiona wokół SLD i Partia Razem - rozbiły się o wyborcze progi. Tak wychylonego w prawo parlamentu jeszcze w Polsce po ’89 roku nie było. A i w drugiej II RP przed zamachem majowym trudno taki znaleźć - pisze Jakub Majmurek dla WP Opinii.
To brak lewicy w Sejmie umożliwił PiS samodzielne rządy. Gdyby Partia Razem nie była przed efektem Zandberga ignorowana w mediach, gdyby ZL nie zarejestrowała się samobójczo jako koalicja, akolici Jarosława Kaczyńskiego nie mogliby przez ostatnie 12 miesięcy powtarzać, że dostali "mandat od suwerena" na robienie wszystkiego, co im się podoba i "dobra zmiana" byłaby chaotycznie negocjowana pewnie z posłami Kukiza i konserwatywnym skrzydłem PO.
Przeczytaj też - Paweł Lisicki: dlaczego Jarosław Kaczyński może się cieszyć?
Jaki z kolei wpływ na lewicę ma zwycięstwo PiS? Czy lewica wypchnięta poza parlament nie weszła właśnie w okres długotrwałej marginalizacji? Zwłaszcza wobec socjalnych posunięć rządzącej partii? "Kto potrzebuje lewicy, gdy o ubogich troszczy się PiS" - z satysfakcją zapytują bliscy PiS komentatorzy.
Zwrot socjalny?
Choć w 2015 roku PiS wygrał we wszystkich praktycznie grupach dochodowych polskiego społeczeństwa, wyrażając w kampanii bardzo różne, często wzajemnie sprzeczne, społeczne oczekiwania i żądania, to jego zwycięstwo, także w samej partii, zinterpretowane zostało jako głos za bardziej socjalną polityką, za prospołeczną korektą status-quo w chrześcijańsko-demokratycznym, solidarystycznym duchu.
Społeczne oczekiwanie takiej korekty widoczne w Polsce było od dawna. Już jakiś czas temu wyczerpały się zasoby cierpliwości, tłumaczące względną deprywację szerokich grup społecznych wymogami czy to transformacji, czy nadganiania przez Polskę Europy. Od planu Balcerowicza minęło już ponad ćwierć wieku, od wejścia Polski w europejskie struktury ponad dekada. Polacy chcieli wreszcie zacząć partycypować w polskim sukcesie ekonomicznym, o jakim nieustannie mówiły im media. PO też to dostrzegła, pewna prosocjalna korekta widoczna była w ostatnich latach jej rządów. Ale wszystko to działo się zbyt późno, na zbyt małą skalę. PO też nigdy nie potrafiła skutecznie komunikować swoich posunięć w tym zakresie - jakby sama do nich nie była do końca przekonana.
Czy PiS uda się przekonać wyborców, że są partią "dobrobytu dla wszystkich" jest z punktu widzenia drugiej kadencji „dobrej zmiany” kluczowe. Gdyby formacji Jarosława Kaczyńskiego faktycznie udało się wytworzyć przekonanie wśród szerokiej grupy, która do tej pory na polskiej transformacji zyskiwała w najlepszym razie średnio, że dzięki PiS-owi zyskiwać właśnie zaczyna, dla opozycji oznaczałoby to solidny problem. Na ile to realny scenariusz po roku "dobrej zmiany"? Co w dziedzinie redystrybucji polskiego sukcesu udało się zrobić rządowi Beaty Szydło?
Szach 500+
Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. PiS-owi w tej dziedzinie udało się bowiem jednocześnie niewiele i bardzo dużo. Niewiele, bo socjalna korekta polityki jak dotąd sprowadza się tak naprawdę głównie do programu 500+. Dużo, bo ten program jest jak dotąd największym i bezprecedensowym po roku 1989 transferem socjalnym. Jak twierdzi ekspert od polityki społecznej, profesor Ryszard Szarfenberg, ma on szansę wyciągnąć z ubóstwa nawet 1,5 miliona osób. Ubodzy głosują rzadziej niż klasa średnia, nie wiadomo ile osób z tej grupy w ogóle pofatyguje się do lokalu w dniu następnych wyborów. Ale nawet jeśli na rządzącą partię zagłosuje względnie niewielki ułamek tej grupy, to daje to PiS istotny wyborczy zysk.
Stawia to też lewicę w trudnej sytuacji, w podwójnym szachu. Debata wokół 500+ toczyła się w dużej mierze bez jej udziału. Argumenty przeciw programowi formułowane były głównie przez ekonomicznych liberałów, krytykujących program za brak dyscypliny budżetowej i nierozsądne "rozdawnictwo". Towarzyszyło temu wiele wypowiedzi naznaczonych uprzedzeniami wobec klas niższych, raczej pozbawionych oparcia w faktach ("biedni przepiją pieniądze na dzieci" itd.). Było oczywiste, że lewica nie mogła powtarzać tych argumentów. Nie mogła też jednak bez refleksji i stawiania własnych warunków poprzeć programu PiS - udowodniłaby wtedy, że nie jest tak naprawdę nikomu potrzebna, skoro te same rozwiązania socjalne, w przeciwieństwie do lewicy skutecznie, wprowadzić może partia "dobrej zmiany".
Mam wrażenie, że lewica - zarówno bardzo aktywne w przestrzeni publicznej Razem, jak i praktycznie niewidoczne dziś siły tworzące rok temu Zjednoczoną Lewicę - dała się trochę zaszachować programowi 500+, także w swoich wewnętrznych debatach. Zbyt często wątpliwości wobec programu zbywane są w nich jako oparte na uprzedzeniach wobec biednych.
Tymczasem, popierając ogólny kierunek transferów socjalnych, jaki wyznacza program, warto pytać o szczegóły. O jego finansowanie w dłuższej perspektywie i wpływ na inne ważne z punktu widzenia osób uboższych wydatki państwa. O to, dlaczego wypadają z niego skromnie zarabiające rodziny z jednym dzieckiem. O długotrwałe skutki społeczne programu - np. zagrożenie na starość ubóstwem kobiet, które dziś pod wpływem 500+ rezygnują z pracy i nie mają płaconych składek emerytalnych. Wreszcie o to, czy tak wielkie środki, jakie uruchamia program, nie mogłyby być lepiej wykorzystane, gdyby zostały włączone w obecny system walki z ubóstwem i pomocy dla rodzin, jak i o to, czy uniwersalne świadczenie pieniężne jest faktycznie dziś w Polsce najlepszą inwestycją z punktu widzenia interesu społecznego.
Dziury w socjalu
A pytania nasuwa nie tylko program 500+. Weźmy inny sztandarowy program socjalny "dobrej zmiany", Mieszkanie+. Założeniom znów można tylko przyklasnąć. Problemu mieszkaniowego nie udało się rozwiązać żadnej ekipie po ’89 roku. Polacy za mieszkania wynajmowane na rynku płacą względnie drogo (wobec miesięcznych dochodów)
na tle Europy, wielu wiąże się ograniczającym ich mobilność kredytem hipotecznym albo mieszka w przesadnie zatłoczonych mieszkaniach z rodzicami, dziadkami czy obcymi ludźmi, żyjąc „po studencku” do czterdziestki. Tylko aktywna polityka państwa może temu pomóc.
Program Mieszkanie+ w szczegółach ma jednak sporo wad. Zakłada on niepotrzebnie dochodzenie przez zamieszkujących do własności, przez co potrzebny zasób komunalny powstały kosztem wydatków publicznych, będzie się kurczył. Projekt, jak wskazała w poniedziałek "Gazeta Wyborcza", zakłada także w pakiecie z uruchomieniem programu budowy nowych mieszkań, osłabienie ochrony przed eksmisją na bruk grup do tej pory dość silnie chronionych: kobiet w ciąży, rencistów i osób niepełnosprawnych.
Tych dziur w socjalnej polityce PiS jest więcej. Wbrew wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego z 2014 roku nic nie zrobiono ze skandalicznie niskimi kwotami zasiłków pielęgnacyjnych dla rodzin, których podopieczni zostali dotknięci niepełnosprawnością po 18 roku życia. Zasiłek ten jest ponad dwukrotnie mniejszy niż dla opiekunów osób, które niepełnosprawnością dotknięci zostali w dzieciństwie. Choć i on nie pozwala się utrzymać na godziwym poziomie, wynosi dziś mniej niż 1500 złotych miesięcznie. W sytuacji, gdy stopień niepełnosprawności osoby zależnej wyklucza pracę przynajmniej jednego opiekującego się nią członka rodziny.
Mimo innego wyroku TK, nic nie zapowiada podwyższenia w najbliższej przyszłości kwoty wolnej od podatku, tak by państwo nie wchodziło obywatelom na środki zapewniające niezbędne do przeżycia minimum. Choć podniesiono płacę minimalną, to przepisy mające - znów zgodnie z wyrokiem Trybunału - umożliwić tworzenie związków zawodowych osobom pracującym w oparciu o umowy cywilno-prawne cały czas są w bardzo wstępnej fazie prac. A siła przetargowa uzwiązkowionych pracowników wobec pracodawcy jest znacznie większa. Silne związki i układy zbiorowe są najbardziej pewnym, empirycznie sprawdzonym, sposobem redystrybucji bogactwa w stronę pracowników.
Wysokie aspiracje
Czy jednak beneficjenci 500+, czy pierwsze rodziny, które wprowadzą się do wybudowanych przez rząd PiS mieszkań będą przejmować się tym, czy system socjalny stworzony przez PiS jest, czy nie jest dziurawy? Tym, czy finansuje się w dłuższej perspektywie?
Strona liberalna lubi mówić o wydatkach socjalnych, jako "łapówce", jaką populistyczna władza daje społeczeństwu, kupując poparcie w zamian za "rozdawnictwo". Co działa do czasu aż rzeczywistość wystawi za to wszystko słony rachunek ekonomiczny. Lewica nigdy nie przyjmowała takiego myślenia. Dla niej wydatki socjalne to nie "łapówki", a inwestycje. W co? W zrównoważone, wolne od biedy społeczeństwo, zabezpieczone materialnie tak, by każdy mógł uczestniczyć aktywnie w życiu obywatelskim.
Program 500+, wbrew intencjom samego PiS-u, może się okazać taką właśnie inwestycją. Jak fatalnie nie byłby skonstruowany w szczegółach, stawia w centrum debaty publicznej problem odpowiedzialności państwa za materialny dobrostan obywateli. Wytwarza w nich aspiracje do życia w państwie zdolnym zapewnić podstawową siatkę społecznego bezpieczeństwa.
Na dłuższą metę PiS nie jest zdolny tym aspiracjom sprostać. Nie ma pomysłu jak sfinansować taką sieć zabezpieczeń, a w kwestii zwiększania podatkowej progresji pozostaje wewnętrznie mocno podzielony. Ale sprawa sięga głębiej, pomysły socjalne PiS i jego zaplecza opierają się na głęboko anachronicznych i autorytarnych wizjach ładu społecznego. Nie doceniają np. roli aspiracji zawodowych kobiet, potrzeby istnienia sieci opieki umożliwiającej łączenie pracy z wychowaniem dzieci. Tego, że za 500 złotych kobiety nie chcą powrotu modelu rodziny, jaki uciskał je już wtedy, gdy faktycznie był powszechny - w latach 50. ubiegłego wieku. W ramach myślenia PiS o polityce socjalnej nie ma też rodzin patchworkowych, dzieci wychowywanych przez pary jednopłciowe, ojców decydujących na pełen etat zajmować się dziećmi w domu. PiS jest pod tym względem co najmniej dekadę za społeczeństwem, nie tylko tym wielkomiejskim, i prędzej czy później przyjdzie mu za to zapłacić polityczny rachunek.
Wreszcie, społeczeństwo wyrwane z nędzy i jej groźby pragnie także więcej wolności. Więcej przestrzeni dla realizacji bardzo różnych strategii i stylów życia. PiS przekonane, że poza ludowo-katolickim modelem polskości jest wyłącznie nihilizm też tego nie rozumie. Widać to doskonale w sprawie dyskusji o dopuszczalności przerywania ciąży. Język partii i jej zaplecza - mówiący o "mordowaniu dzieci nienarodzonych" - staje się coraz bardziej obcy szerokim rzeszom społecznym. W sprawie zdrowia reprodukcyjnego kwestie społeczne i wolnościowe idealnie wiążą się ze sobą i to jeden z obszarów, gdzie widzę szansę dla lewicy w Polsce, jako siły zarazem nowocześnie socjalnej i wolnościowej.
Nie jest bowiem wcale wykluczony scenariusz, w którym im bardziej PiS będzie z sukcesem realizował swoje socjalne cele, tym w dłuższej perspektywie większe szanse otwierać się będą przed nowoczesną, wolnościową lewicą. Taką, która będzie w stanie zapewnić sieć zabezpieczeń na miarę XXI, nie połowy XX wieku i połączyć ją z poszanowaniem dla różnych życiowych strategii wyborców i wyborczyń. Może zanim nadejdzie jej czas, czeka nas druga kadencja PiS. Ale właśnie to rządy Kaczyńskiego mogą w końcu otworzyć dla niej w Polsce drogę.
Jakub Majmurek dla WP Opinii
Jakub Majmurek - filmoznawca i politolog. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.