Ręczmin: "To zdjęcie nie ma nic wspólnego z ministrem Kamińskim. Powstało przypadkowo" (OPINIA)
Czwartkowe zeznania mecenasa Nowaczyka, że Mariusz Kamiński w stanie upojenia alkoholowego całował się z psem, nie mogą mieć związku z moją fotografią, która powstała dzień po rewelacjach na komisji ds. reprywatyzacji. Mam na to liczne dowody. Oto one.
Według złożonych pod przysięgą zeznań Roberta Nowaczyka minister koordynator służb specjalnych całował się z suczką rasy bokser. Ja mam zdjęcie z ukochanym whippetem. Do tego Kamiński miał chodzić na czworaka – na mojej fotografii siedzę i nie piłem alkoholu.
Te niezgodności wskazują na brak związku wydarzeń opisywanych przez prawnika i sfotografowanych w moim domu. Zdjęcie z whippetem powstało przypadkowo i jest wynikiem splotu kilku okoliczności – korzystnego porannego światła, naturalnej skłonności whippetów do okazywania ludziom uczuć i piątkowego nastroju.
Końcówka stycznia obfituje w podobne sprawy – pozornie podobne i ze sobą związanie, ale łączenie ich jest błędem. I wynika z niezrozumienia złożoności życia lub pomijania oczywistych faktów.
Czego nie należy łączyć? Przede wszystkim ostatnich aktywności CBA z publikacją przez "Wyborczą" tzw. "taśm Kaczyńskiego", na których prezes PiS odmawia uregulowania rachunku za usługi projektowe austriackiemu biznesmenowi (sugeruje za to wkroczenie na drogę sądową, by jakoś to załatwić).
Chronologia jest taka: adwokat Austriaka składa zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Kaczyńskiego w piątek 25 stycznia. Wyborcza publikuje taśmy we wtorek 29 stycznia. W międzyczasie – w poniedziałek – CBA dokonuje spektakularnego zatrzymania Bartłomieja M., byłego współpracownika Antoniego Macierewicza.
Czy to może być – jak twierdzą podejrzliwi – "przykrywka" dla taśm? Nie ma w tym sensu. Po pierwsze, po co zatrzymywać swojego (choć pojęcie sanacji we własnych szeregach na pewno jest bliskie prezesowi Kaczyńskiemu)? Po drugie dużo skuteczniejsze byłoby zatrzymanie w poniedziałek Jarosława Kurskiego, wicenaczelnego "Wyborczej". To musiałoby sparaliżować pracę redakcji. Nie trzeba by niczego przykrywać. Taśmy po prostu nie ujrzałyby światła dziennego.
Kolejne wydarzenie, którego łączenie z "taśmami Kaczyńskiego” jest nieuzasadnione, to zatrzymanie przez CBA byłego prezesa Lotosu Pawła Olechnowicza. Tego również nie można uznać za próbę zepchnięcia tematu taśm na dalszy plan.
Przede wszystkim nieobecny w wielkim biznesie od lat Olechnowicz nie jest w stanie swoją rozpoznawalnością przyćmić Jarosława Kaczyńskiego. Poza tym musiało być to działanie rutynowe, konieczny w tym momencie efekt śledztwa. Dobrą wolę agentów CBA potwierdził sąd, który odmówił aresztowania Olechnowicza. CBA zadziałało profesjonalnie, zgodnie ze standardami demokracji: podjęło akcję, a potem poddało się weryfikacji. Zachowało się w pełni transparentnie.
Z żadnym z powyższych nie powinno się łączyć również wyników wewnętrznej kontroli w KGHM, która wskazała na ustawianie przetargów przez dyrektora technicznego firmy (chrześniaka wiceprezesa PiS Adama Lipińskiego). Trudno przypuszczać, by służby państwowe dopasowywały rytm swojej pracy do procedur nawet największych przedsiębiorstw w kraju.
No i wisienka na torcie, czyli zatrzymanie trzech biznesmenów, którzy w zamian za załatwianie kontraktów, mieli finansować usługi seksualne dla Stefana Niesiołowskiego, kiedyś posła PO, dziś parlamentarzysty PSL-UED.
Zobacz: Taśmy Kaczyńskiego. Zacięta dyskusja w studiu WP
Co prawda dzień, gdy ta obyczajowo-korupcyjna bomba wybuchła, jest niebezpiecznie blisko daty publikacji taśm (dwa dni po pierwszym artykule), ale to znowu zwodniczy zbieg okoliczności. Skoro śledztwo w sprawie Niesiołowskiego prowadzono już od 2013 r., to z logiki wynika, że z każdym dniem było coraz bliżej do jego zamknięcia. To nie jest pochopna decyzja – to efekt wielu lat zbierania dowodów oraz koniecznej przy prowadzeniu projektów zasady ABC – always be closing: zawsze zamykaj swoje sprawy.
Niezależnie od licznych dowodów na brak powiązań między głośnymi sprawami drugiej połowy stycznia doceniam ciekawe czasy, w których żyjemy. I pożyczam od mojej redakcyjnej koleżanki Magdy Drozdek puentę: Czy Netflix wykupił już prawa do ekranizacji Polski?