Publicysta apeluje do min. Glińskiego. Jakub Majmurek: koalicja przeciw kulturze
Dla Glińskiego kryzys w Teatrze Polskim mógłby być wielką szansę na poprawę tragicznego wizerunku, jaki wyrobił sobie w środowisku. Wystarczy, by teraz stanął po stronie nawet nie Mieszkowskiego, ale zespołu. Zablokował nominację, która doprowadzi do katastrofy i zgodnie z postulatami zespołu powołał okrągły stół na temat sytuacji w Polskim i nie tylko tam - pisze Jakub Majmurek dla WP Opinii.
Często słyszymy, że polska scena polityczna jest głęboko podzielona na dwa wrogie, niepotrafiące ze sobą rozmawiać, dążące do absolutnej konfrontacji plemiona. Podziały w wielu kwestiach faktycznie przybierają niepokojącą intensywność. Jest jednak kilka kwestii, w których cała scena polityczna jest zgodna jak jeden mąż. Obszarów, gdzie samorządowiec z PSL może podać rękę ministrowi z PiS, poseł z PO radnemu z Ruchu Narodowego, a prezydent z miasta z SLD niezależnemu senatorowi. Jednym z nich jest lekceważący i dyletancki stosunek do kultury i tworzących ją instytucji. Choć w III RP znajdziemy polityków rozumiejących sprawy kultury i kilku przynajmniej niezłych szefów zajmującego się nią ministerstwa (wymienić by tu należało zwłaszcza Waldemara Dąbrowskiego i Małgorzatę Omilanowską), to bardzo często budowane długotrwałym wysiłkiem, dobrze działające instytucje kulturalne padały ofiarami politycznych rozgrywek, personalnych targów i ignorancji politycznych decydentów.
Ten ponadpartyjny front przeciw kulturze znów atakuje, tym razem za swój cel obrał Teatr Polski we Wrocławiu. Sprawa jest silnie upolityczniona - instytucją w ciągu ostatnich lat kierował Krzysztof Mieszkowski, dziś poseł Nowoczesnej. Na początku obecnej kadencji Sejmu wszedł w ostry spór z ministrem kultury Piotrem Glińskim, próbującym wymusić na teatrze wstrzymanie premiery "Śmierci i dziewczyny" - opartego na prozie noblistki Elfride Jellinek spektaklu w reżyserii Eweliny Marciniak. Tym razem minister Gliński, wspólnie z zarządem województwa dolnośląskiego, kontrolowanym przez koalicję PSL i PO stoi za nowym, wyłonionym właśnie w wyniku konkursu dyrektorem teatru - najlepiej znanym z roli w "M jak miłość" aktorem Cezarym Morawskim.
Nominacji Morawskiego sprzeciwia się zdecydowanie zespół aktorski, odmawiający pracy z nowym dyrektorem, którego głównymi atutami w konkursie wydają się być polityczne znajomości. Popierał go członek zarządu województwa, związany z PSL Tadeusz Samborski. Dość powiedzieć, że nad powołaniem nowego dyrektora komisja (w której większość mają przedstawiciele samorządu i ministerstwa) dyskutowała 15 (!) minut, a biorący udział w jej posiedzeniu wybitny reżyser Krystian Lupa, miał być uciszany, gdy próbował na poważnie przedyskutować wszystkie kandydatury. Mówi się, że władze województwa dogadały się nieoficjalnie z ministrem Glińskim: w zamian za usunięcie skonfliktowanego z ministrem Mieszkowskiego, ministerstwo pomoże ciężkiej finansowej sytuacji teatru. Trudno dziwić się aktorom, że oburzają ich takie polityczne targi.
Wrocławski narodowy
Za nimi stoi większość środowiska teatralnego, w tym osoby, które do wizji teatru, realizowanej przez Mieszkowskiego czy Lupę zaznaczały wcześniej duży dystans, łącznie z aktorką Joanną Szczepkowską. Choć spektakle Polskiego budziły kontrowersje, to w ciągu ostatniej dekady teatr ten stał się jedną z najlepszych scen w Polsce. Stawiającą na poszukiwania formalne, nie obawiającą się podejmować wyzwań (pierwsze w historii wystawienie "Dziadów" Mickiewicza bez skrótów przez Michała Zadarę), czy najważniejszych, aktualnych tematów. Mieszkowski jako dyrektor był w stanie przyciągnąć twórców już bardzo uznanych (Krystian Lupa), znajdujących się na wznoszącej fali artystów średniego pokolenia (Jan Klata), czy tych z roczników osiemdziesiątych (Krzysztof Garbaczewski). Takie spektakle jak "Tęczowa trybuna" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego czy "Wycinka" Lupy stanowiły jedne z ważniejszych przedstawień ostatnich sezonów. Widzowie gotowi byli ściągać na nie nad Odrę z całej Polski. Na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych trudno było dostać bilety. Scena we Wrocławiu stała się faktycznie sceną narodową, istotną w skali całego kraju, promującą polski teatr na świecie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie rewelacyjny zespół aktorski. To z nim chcieli pracować najlepsi w kraju. To on gwarantował, że nawet jeśli niektóre z wyborów repertuarowych nie były strzałem w dziesiątkę, żadne z przedstawień nie spadało poniżej pewnego poziomu.
Nie oznacza to, że Krzysztof Mieszkowski miał być dyrektorem nieodwoływalnym. Ale zwycięstwo akurat Cezarego Morawskiego - jednego z wielu kandydatów - gwarantuje zaprzepaszczenie tego wszystkiego. Aktor nie ma doświadczenia w kierowaniu podobną sceną. A właściwie to żadną. Obejmuje Polski chwilę przed nowym sezonem - co samo w sobie jest niepoważne. W sąsiednich Niemczech dyrektora teatru podobnej rangi wybiera się na ogół rok przed objęciem przez niego stanowiska - tak, by miał szansę sensownie przygotować plany i od początku kadencji ruszyć z ich realizacją.
Morawskiego nie interesuje teatr poszukujący i zadający pytania. Interesuje - rocznicowy, patriotyczny i celebrycki. Przed konkursem główną obietnicą Morawskiego było sprowadzenie do Polskiego "warszawskich gwiazd" - choć na miejscu ma aktorów, których zazdrości niejeden stołeczny teatr. Już po wyborze nowy dyrektor ogłosił plany repertuarowe. Z jednej strony mają być to bulwarowe farsy, z drugiej rocznicowe kolubryny: w planach spektakle na rocznicę Unii Lubelskiej, Rok Moniuszkowski, rocznicę lądowania na Księżycu, spektakl o Janie Pawle II. Są też zapowiedzi teatralnych eksperymentów, ale trudno je sobie w takim otoczeniu wyobrazić. Z pewnością unikalna artystyczna tożsamość Polskiego, wypracowana w ciągu ostatnich 10 lat, nie zostanie utrzymana.
Ze szkodą dla teatru i miasta. Nie chcę Morawskiego i przepychających go samorządowców martwić, ale na spektakl z okazji rocznicy Unii Lubelskiej czy Roku Moniuszkowskiego, nawet z Piotrem Adamczykiem czy Natalią Siwiec (sceniczną koleżanką Morawskiego z jednej z jego fars), nikomu się nie będzie chciało do Wrocławia fatygować. Polski spadnie do rangi prowincjonalnej sceny, idealnej dla spektaklów dla szkół i weekendowych wyjazdów urzędników i drobnych przedsiębiorców z otaczających Wrocław powiatowych ośrodków.
Samorządowi szkodnicy
Nie wydaje się to jednak kłopotać prowadzącego teatr zarządu województwa. Wręcz przeciwnie. Na długo zanim Mieszkowski wszedł w konflikt z ministrem Glińskim, to właśnie dolnośląski samorząd wielokrotnie próbował odwołać go ze stanowiska. Samorządowcy jako powód podawali zadłużenie teatru. I faktycznie, za dyrektury Mieszkowskiego ono rosło. Problem z tym, że Polski - o czym Mieszkowski wielokrotnie mówił - jest strukturalnie niedofinansowany. Każdy dyrektor miał wybór albo zadłużać teatr i produkować nowe spektakle albo nie produkować nic nowego i płacić w terminie wszystkie rachunki. Mieszkowski wybrał to pierwsze.
Urzędnicy woleli to drugie. Jak w jednym z wywiadów mówiła reżyserka Monika Strzępka, ideałem samorządowców byłby teatr zamknięty na cztery spusty, ale w terminie płacący za prąd, wodę, gaz i niegenerujący dodatkowych kosztów. Problem w tym, że taki teatr nie jest nikomu do niczego potrzebny i właściwie lepiej go zamknąć - skoro i tak nie produkuje żadnych przedstawień. Urzędnicy samorządowi w sprawie Polskiego na teatr patrzyli wyłącznie jak na kłopotliwą instytucję generującą koszty, pomijali rolę, jaką odgrywa w życiu stolicy regionu.
Jest to tym bardziej ironiczne, iż ta stolica promuje się jako "miasto kultury", na kulturze opierając swój rozwój i miejską markę. I to tej spod znaku spektakli Lupy, Strzępki albo Nowych Horyzontów Romana Gutka, nie fars i rocznicowych akademii.
Podjazdowa wojna z Polskim, jaką prowadzili wojewódzcy urzędnicy, nie jest jedynym przypadkiem wątpliwych działań samorządu we Wrocławiu. W kwietniu Jarosław Broda, urzędnik odpowiadający we wrocławskim ratuszu za kulturę, bliski współpracownik prezydenta Dutkiewicza, oświadczył, że kontrakt dyrektorki Muzeum Współczesnego Doroty Monkiewicz nie zostanie przedłużony. Wbrew rekomendacji rady Muzeum i w ostatniej chwili - tak nagła zmiana zagrażała ciągłości prac instytucji. Monkiewicz od zera zbudowała muzeum, które szybko stała się jednym z najważniejszych miejsc na mapie polskiej sztuki współczesnej. MW robiło wiele, by przypomnieć i popularyzować tradycje wrocławskiej awangardy. Środowisko oceniało jego pracę bardzo wysoko. Broda nie podał żadnych w zasadzie argumentów dlaczego miasto zmienia nagle Monkiewicz po ośmiu latach pracy. Zarzucał dyrektorce, że nie zbudowała nowej siedziby muzeum, ale jego budowa bardziej zależała od miasta, niż samej Monkiewicz.
Po protestach środowiska miasto trochę się wycofało - przedłużyło kontrakt Monkiewicz do końca roku i obiecało rozpisać konkurs na nowego dyrektora. Krok w dobrą stronę, ale bardzo niewielki - miasto ciągle ignoruje opinię rady MW. Sam konkurs też niekoniecznie musi okazać się mechanizmem faktycznie służącym wyborowi najlepszych. Co pokazuje przypadek Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu" w Toruniu. Konkurs na nowego dyrektora tej instytucji jesienią zeszłego roku utajniono, tak samo jak programy kandydatów. Komisja konkursowa wystawiła pozytywne oceny aż trzem z nich. Z tej trójki prezydent miasta Marek Zalewski - związany z SLD, ale popierany też przez Radio Maryja - wybrał nie kandydata z największą liczbą punktów, ale tego, którego podobno od początku chciał widzieć na tym stanowisku. Przeciw takiemu konkursowi protestowało m. in. Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, organizacja skupiająca artystów, akademików, kuratorów i krytyków zajmujących się sztuką współczesną. Joanna Schuering-Wielgus – wówczas jeszcze toruńska radna, dziś posłanka Nowoczesnej - mówiła o "ewidentnej ustawce". Wątpliwości miała też ministra kultury, Małgorzata Omilanowska. Prezydentowi Torunia udało się jednak dopiąć swego - jego kandydat objął w styczniu posadę.
Jak widzimy, nie jest wcale tak, że największym problemem kultury w Polsce jest dziś minister Gliński i jego centralistyczne czy cenzorskie zapędy. Oprócz Glińskiego mamy całe grono samorządowców, którzy nie rozumieją specyfiki podległych im instytucji, traktują je jako źródło niepotrzebnych wydatków bądź łupy dla zaprzyjaźnionych z nimi osób. Często samorządowcy ci wywodzą się z partii, które na demonstracjach KOD-u twierdzą, że bronią społeczeństwa obywatelskiego, wolności w kulturze i autonomii tworzących je instytucji przed Hunami "dobrej zmiany".
Ministrze Gliński, to szansa dla pana!
Mieszkowskiego przed szkodnikami z samorządu udanie bronili do tej pory ministrowie kultury. Teraz trudno liczyć na scenariusz, w którym to minister Gliński obroni Polski przed Morawskim. Tym bardziej, że sam Mieszkowski zdecydował się wpisać spór w logikę czysto partyjnej walki, zapraszając pod Polski Ryszarda Petru. Jest to najgorsze teraz możliwe rozegranie sprawy. Wrzucenie je w tryby partyjnej polityki wykończy Polski, nie zostawi Glińskiemu innego wyboru niż zareagowanie po partyjnych liniach. Po innych, jak dotąd, nie reagował i nikt nie spodziewa się, by wicepremier wzniósł się ponad swoje ograniczenia.
Dla Glińskiego kryzys w Tetarze Polskim mógłby być przy tym wielką szansę na poprawę tragicznego wizerunku, jaki wyrobił sobie w środowisku. Wystarczy, by teraz stanął po stronie nawet nie Mieszkowskiego, ale zespołu. Zablokował nominację, która doprowadzi do katastrofy i zgodnie z postulatami zespołu powołał okrągły stół na temat sytuacji w Polskim i nie tylko tam. Pożytek z nominacji Morawskiego mógłby być taki, iż wreszcie odbylibyśmy poważną dyskusję nad zasadami prowadzenia instytucji kultury przez samorządy, autonomią instytucji, wpływem środowiska na ich prowadzenie, podmiotowością tworzących je zespołów. Gdyby udało się przy okazji wypracować sensowne rozwiązania, byłoby to autentyczne osiągnięcie Glińskiego.
Panie ministrze, ma pan unikalną szansę, by odbić się od wizerunkowej katastrofy, jaką jest do tej pory pana kadencja! Drugiej może nie być, jeśli nie chce pan być zapamiętany jako najgorszy szef tego resortu po przełomie, pora działać!
Jakub Majmurek dla WP Opinii
_Jakub Majmurek - filmoznawca i politolog. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". _
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.