Polska potęgą? Nie dajmy się ponosić fantazji
Polska jest wschodzącą potęgą - ogłasza w "Gazecie Polskiej" założyciel Stratforu George Friedman. Lecz zanim znów jego śmiała teza podbije internet i Polaków, warto zachować odrobinę sceptycyzmu, zarówno co do tezy, jak i autora. Tym bardziej, że jego tok myślenia prowadzi do niebezpiecznych konkluzji.
Nagłówki o treści "Polska będzie potęgą" pojawiają się w polskich mediach regularnie co kilka miesięcy. Niemal za każdym razem ta prognoza wiąże się z jedną i tą samą osobą: Georgem Friedmanem, założycielem ośrodka Stratfor i autorem książek o geopolityce. Nie inaczej jest i tym razem. Otwierając nowy numer "Gazety Polskiej" znów możemy zobaczyć zdjęcie urodzonego na Węgrzech Amerykanina i znajomy nagłówek: "Polska to wschodząca potęga".
- Są trzy czynniki przemawiające na rzecz Polski. Geopolityczna pozycja pomiędzy dwoma słabnącymi potęgami, Niemcami i Rosją, konkurencyjność waszej gospodarki. Trzeci czynnik to strategiczny sojusz z USA - prognozuje Friedman. Przekonuje, że siła Niemiec chyli się ku upadkowi, Rosja już za chwilę się rozpadnie, a Polska wyrośnie jako główny gra, przede wszystkim dzięki kluczowej roli, jaką odgrywa w strategii USA.
Brzmi pięknie i kojąco na polskie marzenia o mocarstwowości. Tym bardziej, że po drodze chwali też pomysł Międzymorza i przekonuje, że mimo minionych niepowodzeń, tym razem ten wiekopomny projekt ma szanse się udać. A wręcz jest konieczny, aby stawić czoła zagrożeniu ze Wschodu (Rosja), z Zachodu (Niemcy), a także i z Południa (Turcja). Zanim jednak znowu damy się pochłonąć fantastycznymi wizjami Friedmana, warto zachować odrobinę rezerwy. Może nawet trochę więcej, niż odrobinę.
Dlaczego? Powodów jest wiele. Zacznijmy od autora. George Friedman jest postacią dość znaną - choć z pewnością nie należy do światowej ekstraklasy - głównie z racji ośrodka założenia ośrodka Stratfor. Za sprawą sprawnego marketingu i dobrej sieci kontaktów Friedman zdołał zbudować wokół organizacji - mieniącej się "prywatną organizacją wywiadowczą" atmosferę tajemniczości, prestiżu i eksluzywności. Jak pokazał jednak opublikowany przez Wikileaks wyciek e-maili teksańskiej firmy, wizerunek ten nie przystawał do rzeczywistości. Okazało się, że dla pracownicy Stratforu to niekoniecznie profesjonalni superszpiedzy (jedna z zagranicznych agentek chwaliła się wymyślonymi romansami z rosyjskimi oligarchami, m.in. prawą ręką Putina Igorem Sieczynem), a ekskluzywne analizy sprzedawane przez Stratfor bogatym i wpływowym klientom często były jedynie prasówkami maskowanymi ładnymi grafikami.
Podobnie sprawa wygląda z analizami samego Friedmana. Są często ciekawe, wnikliwe i efektowne. Robią też wrażenia oświecających, bo Friedman często zwraca uwagę na fakty i aspekty, na które często nie zwraca się uwagi, przyjmuje długodystansową perspektywę i stawia oryginalne tezy.
Problem w tym, że jego analizy, choć ciekawe, często są mylne - i to w spektakularny sposób. W 1991 roku Friedman zasłynął książką "Nadchodząca wojna z Japonią", w której przekonywał, że nieuniknionym następstwem końca zimnej wojny będzie wielka wojna Ameryki z Japonią. Fakt, że przez 27 lat nic takiego nie nastąpiło, a sojusz amerykańsko-japoński wciąż jest silny (obecnie być może bardziej niż kiedykolwiek), niewiele zmienił jego myślenie. Friedman nadal utrzymuje, że Japonia, jako morskie mocarstwo i jedyna "prawdziwa" azjatycka potęga (upadek lub wręcz rozpad Chin Friedman wieszczy od dekad) jest naturalnym wrogiem USA. W swojej słynnej już - przynajmniej w Polsce - książce "Następne 100 lat", przewiduje, że III wojna światowa wybuchnie, kiedy Kraj Kwitnącej Wiśni wraz z Turcją napadnie na USA i Polskę.
Podobnych śmiałych tez jest więcej. Według Amerykanina, Unia Europejska już faktycznie się rozpadła, zaś Rosja rozpadnie się po 2020 roku. Możliwe? Owszem. Prawdopodobne? To już znacznie bardziej dyskusyjne. Ale stawianie śmiałych, oryginalnych tez ma swoją zaletę: wystarczy, by sprawdziła się jedna, by okazać się Tym, Który to Wszystko Przewidział.
Przypadek Polski pokazuje, że metoda Friedmana ma też inną zaletę: w czasie, kiedy w USA jego reputacja podupadła - m.in. z powodu upadku legendy Stratforu - jego śmiałe prognozy polskiej, japońskiej czy tureckiej mocarstwowości zapewniają mu utrzymanie się na powierzchni, przynajmniej lokalny rozgłos i cykliczne zaproszenia na międzynarodowe konferencje ekspertów. Tym bardziej, że swoje analizy często ubiera w polityczne wygodne dla sił rządzących, choć dość prymitywne interpretacje. Friedman stwierdził np., że polskie są bezpośrednią przyczyną rosnącej potęgi Polski.
Niestety, choć ambitne tezy mogą być korzystne dla autora, na polskim gruncie mogą być niebezpieczne. Dobrze jest mieć ambicję, ale z historii wiemy, że jej przerost może być zabójczy. Owszem, Polska z pewnością może odgrywać większą rolę w Europie. Ale mocarstwem na miarę Niemiec w przewidywalnej przyszłości się nie staniemy - choćby ze względu na demografię. Tymczasem pójście tropem wizji przedstawiana przez Friedmana - zakładającą Unię Europejską jako podmiot fikcyjny, traktującą Niemcy jako nieuniknione zagrożenie, promujące idee Międzymorza - może nas zaprowadzić na manowce. To zaprzeczenie fundamentów myślenia o polskim rozwoju i bezpieczeństwie, które do tej pory sprawiały, że Polska rosła w siłę i była bezpieczna. Porzucanie tego na rzecz mrzonek o mocarstwowości byłoby nieodpowiedzialne. Dlatego warto czytać Friedmana z dużym przymróżeniem oka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl