Po wygranej Trumpa. Grzegorz Wysocki: Witajcie w żałosnych czasach
- Zwycięstwo Trumpa nie jest prawdopodobnie tak perfekcyjną apokalipsą, jak chciałaby spora część komentatorów, ale środowy poranek 9 listopada 2016 roku i tak przejdzie do historii. Bo to właśnie dzisiaj okazało się, że prezydentem największego mocarstwa na świecie może zostać właściwie każdy. A na pewno pospolity gbur, gardzący kobietami nieokrzesany seksista i niereformowalny rasista – pisze Grzegorz Wysocki w felietonie dla WP Opinie.
Przynajmniej od pewnego momentu Hillary Clinton miała być amerykańskim Bronisławem Komorowskim. Statystyka dawała jej tak duże prawdopodobieństwo wygranej (86 proc. wobec 14 proc. szans na wygraną dla jej rywala), że – zgodnie z kultowym już powiedzeniem Adama Michnika odnoszącym się do bezkonkurencyjności byłego już prezydenta Polski – wyłącznie potrącenie po pijaku na pasach niepełnosprawnej zakonnicy w ciąży mogło przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Trumpa. Jak wiemy, zakonnica poległa. A przynajmniej została ciężko ranna. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Idąc dalej tropem tej politologicznej metafory, w minionych miesiącach mogliśmy odwiedzić w szpitalu co najmniej trzy poszkodowane zakonnice w błogosławionym stanie – pierwszą po niespodziewanym zwycięstwie Andrzeja Dudy, drugą po jeszcze bardziej niespodziewanym Brexicie i wreszcie trzecią, dzisiaj, wraz z wyborem Donalda Trumpa na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych (czy raczej – jak zauważają niektórzy komentatorzy – Stanów Podzielonych). A to zapewne jeszcze nie koniec niespodzianek, jakie czekają nas w najbliższych miesiącach, by wspomnieć o przyszłorocznych wyborach we Francji i możliwym zwycięstwie Marine Le Pen i Frontu Narodowego.
Trudno łączyć ze sobą wszystkie powyższe przypadki, a warto byłoby je rozszerzyć o przewidziane polityczne katastrofy, ale nie ulega wątpliwości, że populistyczna międzynarodówka od dłuższego czasu raźno kroczy do przodu nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, ale także w Europie Zachodniej czy Ameryce Południowej. Długofalowe skutki kolejnych (spodziewanych i nie) zwycięstw nowych demagogów i – mniej lub bardziej zamaskowanych – autokratów nie zostały jeszcze właściwie rozpoznane, choć już dzisiaj możemy się po nich spodziewać serii brawurowych kompromitacji – od spraw gospodarczych przez kwestie wizerunkowe aż po dalsze antagonizowanie dużej części danego społeczeństwa i rozgrywanie jego najbardziej prymitywnych lęków.
Inna sprawa, że wiele publicystycznych reakcji – chociażby na rządy Kaczyńskiego czy Orbana, a wszystko wskazuje, że także na prezydenturę Trumpa – jest przesadnie histerycznych, przekraczających miarę zdrowego rozsądku i racjonalnego namysłu nad tym, z czym rzeczywiście mamy do czynienia. Publicyści, rozpaleni natłokiem wydarzeń (często wyłącznie medialnych) i tempem zmian (często wyłącznie deklarowanych i w praktyce nigdy niedokonanych), zachowują się niczym krytykowani przez nich populiści – tj. zgrabnie miksują ze sobą nieliczne dane i fakty, wiarygodne kłamstwa, chwytliwe frazesy i, przede wszystkim, skrajne emocje.
I choć zwycięstwo Trumpa nie jest prawdopodobnie tak perfekcyjną apokalipsą (vide: memy z Trumpem jako słońcem wmontowanym w plakaty „Czasu apokalipsy”), jak chciałaby spora część komentatorów, środowy poranek 9 listopada 2016 roku i tak przejdzie do historii. Bo to właśnie dzisiaj okazało się, że prezydentem – i to nie zapomnianego przez Boga i ludzi kraiku na drugim końcu globu, ale największego mocarstwa na świecie – może zostać właściwie każdy. A na pewno – pozwolę sobie uniknąć eufemizmów – pospolity gbur, gardzący kobietami nieokrzesany seksista i niereformowalny rasista. Jak to ujął istniejący od 1857 roku miesięcznik „The Atlantic”: „Donald Trump jest zapewne najbardziej ostentacyjnie pozbawionym kwalifikacji kandydatem ważnej partii w liczącej 227 lat historii amerykańskich wyborów prezydenckich”.
Zwycięstwo Trumpa to właściwie doskonała ilustracja tego, że American Dream wciąż trzyma się mocno. Możesz zostać, kim tylko zechcesz, nawet prezydentem. Kompetencje, doświadczenie polityczne, kultura osobista, cechy osobowościowe właściwie nie mają znaczenia. Wystarczy, że masz wystarczająco dużo pieniędzy (Trumpowski mit „od pucybuta do milionera” został wielokrotnie odkłamany, ale to nie przeszkadza mu wciąż go wykorzystywać), niewyparzoną gębę, odpowiednio dużą ilość pogardy wobec poprawności politycznej (a co za tym idzie: wobec licznych mniejszości i wykluczonych) i wybitnie głupią fryzurę (o czym sugestywnie pisał swego czasu Ian Buruma w tekście opublikowanym na łamach WP Opinie)
.
Zwycięstwo Trumpa to również absolutne i ostateczne zwycięstwo postpolityki (czy może wręcz – antypolityki). To triumf polityki w czasach popkultury i mediów społecznościowych, polityki przemielonej i przemienionej w najbardziej prymitywne igrzyska, spektakl i reality show (nota bene, swego czasu Trump był prowadzącym jednej takiej telewizyjnej produkcji).
Oczywiście, to nic nowego, wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić i wszyscy posiadamy paszporty przynależności do społeczeństwa spektaklu, ale to właśnie Trump zreformował i zrewolucjonizował wizerunek niezbyt rozgarniętego, niekryjącego się ze swymi wadami i ograniczeniami, wręcz obnoszącego się z różnymi słabostkami, politycznego celebryty. W skrócie: z niesłychaną skutecznością zachęcił do określania 45. Prezydenta USA przymiotnikiem „żałosny”.
W 1960 roku ukazał się pastisz westernu, „Witajcie w Ciężkich Czasach” (ang. „Welcome to Hard Times”), autorstwa E.L. Doctorowa, wybitnego amerykańskiego pisarza. Akcja powieści rozgrywa się w II połowie XIX wieku w małym miasteczku położonym nieopodal granicy z Meksykiem. Któregoś dnia w mieście pojawia się tajemniczy mężczyzna, zwany przez miejscowych Złym Człowiekiem z Bodie. W krótkim czasie Zły Człowiek dokonuje wielu aktów okrucieństwa, terroryzuje mieszkańców i doprowadza miasto do ruiny. Trump jest być może lepszą osobą od Złego Człowieka z Bodie, choć kompetencje do zarządzania największym światowym mocarstwem mają podobnie żadne.
Do Ciężkich Czasów, w których przyszło nam żyć, zawitał jeśli nie zły, to na pewno żałosny człowiek. Witajcie w żałosnych czasach!
Grzegorz Wysocki, WP Opinie
_*Grzegorz Wysocki *- szef WP Opinie. Wcześniej wydawca strony głównej portalu oraz redaktor działu WP Książki. Dziennikarz, krytyk literacki, były felietonista "Dwutygodnika". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Książkach". Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim._