PiS staje przed wielką pokusą. Stawką jest Polska lokalna
PiS stoi przed wielką pokusą odbicia Polski lokalnej. Jest nią ustawowe i liczone wstecz ograniczenie do dwóch maksymalnej liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Jednak na prawicy nie ma jednomyślności.
Ulegając pokusie i stosując bezceremonialną strategię walca prezes PiS może tu rozjechać część własnego obozu. Mimo to jednak suma zysków i strat dla PiS wcale nie musiałaby być ujemna. Bo odbicie choć części Polski lokalnej z rąk wieloletnich włodarzy, to ogromne wpływy. Ponadto opozycja zostałaby postawiona w trudnej sytuacji: kierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego czy nie? PiS mogłoby też skonsumować fakt przejęcia kontroli nad Trybunałem.
A jeszcze kilka miesięcy temu politycy PiS nie mówili, że zmiana prawa wyborczego miałaby być ordynowana samorządowi tak twardo i jeśli już ograniczenie do dwóch kadencji miałoby wejść w życie, to liczyłoby się je od zera.
Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński (PiS) w rozmowie z WP "uśmierzał lęki" wieloletnich prezydentów, burmistrzów i wójtów.
- Hanna Gronkiewicz-Waltz (prezydent Warszawy trzecią kadencję - red.), Jacek Majchrowski (Kraków, czwarta kadencja - red.) czy Rafał Dutkiewicz (Wrocław, czwarta kadencja - red.) są już długo na swoich stanowiskach. Mogą jednak spać spokojnie, bo zmiany mają dotyczyć przyszłych kadencji. Próba przypisywania PiS-owi intencji usunięcia niektórych spośród obecnych samorządowców, zwłaszcza z przeciwnych formacji, to nieprawdziwy wymysł - mówił WP wiceszef MSWiA. Do tej listy można było dodać też prezydentów Łodzi, Sopotu, Gdańska i wielu innych. Nie mówiąc już o kolejnych wójtach i burmistrzach.
Minęło pół roku i stało się to - póki co deklarowanym - zamysłem prezesa PiS. Prace nad nową ordynacją trwają od mieisięcy.
Jarosław Kaczyński o planach PiS mówi osobiście i twardo. Symboliczna jest tu krótka wymiana zdań między dziennikarzem lokalnego oddziału TVP a prezesem PiS.
Pytanie: - Ograniczenie liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do maksymalnie dwóch będzie obowiązywać od przyszłych wyborów czy od razu?
I odpowiedź prezesa PiS: - My byśmy chcieli, aby to obowiązywało od razu, ale to jest sprawa TK orzec, czy to jest dopuszczalne.
Prezes mówi "my" w sposób nieznoszący sprzeciwu. A jak komuś się nie podoba, to niech się skarży Trybunałowi.
O zarzutach co do konstytucyjności ograniczenia prezes stwierdza, że to "kwestia interpretacji". I kolejny cytat: - Wielokrotnie mówię, że ostateczna decyzja będzie należała do TK. Nie mam wątpliwości, że to zostanie zaskarżone do Trybunału, a jaki będzie jego wyrok? Tego nie wiem. My spróbujemy i będziemy przekonywać Trybunał, że to zgodne z Konstytucją, że zasada niedziałania prawa wstecz w tym wypadku byłaby źle interpretowana - to jego słowa.
Prezes wspomniana tylko o Trybunale Konstytucyjnym, co zakrawa na żart, bo TK jest teraz zdominowany (a z czasem będzie jeszcze bardziej) przez osoby bliskie PiS. Absolutnie nie można jednak wykluczyć, że w scenariuszu, w którym kontrowersyjne (tak o nich mówi sam prezes PiS) przepisy trafiłyby do Trybunału i tam zostałyby obalone, bo jeden wyłom w grupie nominatów PiS do TK już się zdarzył. Sędzia Piotr Pszczółkowski kwestionował prawidłowość wyboru Julii Przyłębskiej na prezes TK - tu jednak swoją rolę odegrała ambicja Pszczółkowskiej, który początkowo był też wymieniany jako kandydat na prezesa, ale popadł w niełaskę w PiS.
W cytowanych wypowiedziach prezes PiS zupełnie pomija prezydenta, który przecież może zawetować nową ordynację wyborczą. I to już sugeruje prezydencki minister. Jeszcze nie może mówić o twardym sprzeciwie, ale o braku entuzjazmu "dużego pałacu" wobec wstecznego liczenia kadencji - już tak. Prezydencki minister Andrzej Dera stwierdził bowiem w wywiadzie na stronach "Rzeczpospolitej": - W moim odczuciu jako prawnika powinno to (liczenie kadencji - red.) dotyczyć przyszłości. Nie powinno obejmować tych ludzi, którzy dzisiaj pełnią funkcję, gdyż jest stara paremia w prawie rzymskim: lex retro non agit, że prawo nie działa wstecz.
- Tutaj, gdyby była tak próba, myślę, że stanowisko pana prezydenta będzie jednak takie, że na to nie pozwoli - dodawał prezydencki minister. To jednak miękki sygnał, a sam Dera zastrzegał się nie raz, że to jego "osobiste odczucia". Patrząc z kolei wstecz, podobna deklaracja prezydenckiego ministra była już przez PiS-owski walec rozjeżdżana. Przykład: rok temu Dera mówił, że jest gotowość prezydenta Andrzeja Dudy do kompromisu ws. składu TK, ale ostatecznie i tak prezydent w pełni podporządkował się bezkompromisowej linii PiS.
Pewien kłopot w przeforsowaniu pomysłu ws. kadencyjności PiS może mieć z powodu koalicjanta - Polski Razem Jarosława Gowina. Wicepremier mówi, że jego zdaniem liczenie ich wstecz jest sprzeczne z prawem. Deklaruje też zaskoczenie, z czym potem polemizuje rzeczniczka PiS. Gowin obwieszcza, że decyzji koalicji (PiS-Polska Razem-Solidarna Polska) nie ma. Ale czy jest w ogóle potrzebna? Partia Gowina ma dziewięciu posłów, ale formacja jest bardzo słaba i pozbawiona finansowania z budżetu - zatem w krytycznych sytuacjach lojalność w tych szeregach w sprzeciwie wobec PiS będzie heroizmem. Póki co jednak Gowin ma okazję do zaznaczania swojej autonomii i skrzętnie z tej sposobności korzysta.
W obozie władzy ewidentnie iskrzy, ale nawet jeśliby PiS zdecydowało się na forsowanie wstecznego liczenia kadencji, to wynik głosowania w Sejmie zapewne byłby po myśli tej partii. Z klubu Kukiz’15 bądź z koła Kornela Morawieckiego PiS ma już praktykę wyciągania pojedynczych osób. Na porażkę w głosowaniu PiS nie mogłoby sobie pozwolić.
Jeśliby prezes Jarosław Kaczyński się zjednak wycofał z twardego kursu wobec wieloletnich samorządowców, to okazałby w ten sposób łagodniejszą twarz. I w tym można się doszukać jakichś plusów. Najmocniejsze karty cały czas są tu w ręku prezesa PiS. Pokusa, aby grać o najwyższą stawkę, jest więc ogromna.