Piotr Sokołowski: kryzys kobiecości
W dzisiejszej kulturze wyzwolenie zbyt często sprowadza się do możliwości uprawiania seksu i czerpania z niego satysfakcji, bo o ile to pierwsze było w małżeństwie dozwolone, to drugie uznawano za wyuzdanie, rzecz, która nie przystoi - pisze Piotr Sokołowski dla WP Opinii.
Swojego czasu bardzo dużo mówiło się o tzw. "kryzysie męskości". Gazety, magazyny oraz co bardziej popularni (dla niektórych popowi) psychologowie i socjologowie pisali wciąż o tym, jak to mężczyźni nie potrafią się odnaleźć w nowych rolach, jak nie umieją sprostać oczekiwaniom kobiet i jak trudno im jest w dzisiejszym świecie. Zdarzały się oczywiście pojedyncze głosy mówiące, że ta zmiana to niekoniecznie kryzys, że powinniśmy w końcu przestać myśleć o tym, jaki powinien być mężczyzna, czy jaka powinna być kobieta, a zacząć myśleć o tym, jaki powinien być człowiek. Jednak te głosy z pewnością nie należały do głównego nurtu.
Dwoistość człowieka
Zachęcone przez naukowców umysły poszukujące prostej i wszystko wyjaśniającej wizji świata, która do tego naukowym językiem mówi to samo, co znane od setek lat stereotypy czy wręcz przesądy, szturmowały księgarnie, kupując "Płeć mózgu" czy "Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa", nie zważając na to, że obie płcie z pewnością pochodzą z tej samej planety, o czym mówiła dużo mniej popularna książka "Kobiety i mężczyźni są z Ziemi". Na nic się zdały pojedyncze głosy psychologów mówiących o tym, że nie można konfliktów między partnerami zrzucać na rzekomo naturalne i wrodzone różnice między płciami.
Na nic też się zdały badania, o których pisał Newsweek, mówiące, że mózgi kobiece ma 30 proc. mężczyzn, a mózgi męskie 30 proc. kobiet. Co jest korelacją dość mierną i nie stanowi podstawy do przypisywania danego rodzaju mózgu jakiejś płci, podobnie jak nie mówimy, że blond to kolor włosów kobiecy, a ciemny to męski. Po prostu uznajemy, że są różne kolory włosów i nie przypisujemy ich danej płci, nawet jeśli badania wykażą, że jakiś kolor mają częściej kobiety, bo z pewnością rozkład nie jest idealnie równy. Oczywiście zdarzają się cechy, które zdecydowanie częściej występują u kobiet, jednak spór dotyczy tego, z czego to wynika. Jedni twierdzą, że dana cecha jest wrodzona i stanowi nieodłączny element „natury” danej płci, inni, że dotyczy naszych czasów, naszego środowiska i naszej cywilizacji. Generalnie jest wytworem kultury i może się zmieniać prawie dowolnie.
Dobrym przykładem jest długość włosów. Bezdyskusyjnym faktem jest, że zdecydowanie częściej włosy długie mają kobiety, jednak oczywistym jest też, że nie wynika to z genów. Obu płciom włosy rosną tak samo, tylko w naszej kulturze przyjęło się, że kobiety mają długie, a mężczyźni krótkie, co też od czasów hippisów mocno się zmieniło. Oczywiście istnieją inne cechy fizyczne, które niepodważalnie wynikają z natury, z urodzenia, jednak tutaj korelacja danej cechy z płcią jest niemal stuprocentowa (poza jednostkowymi przypadkami na przykład hermafrodyt).
Kobieta zawsze ma inne narządy płciowe niż mężczyzna i praktycznie nie ma wyjątków od tej reguły, tak jak to ma miejsce w wypadku rzekomej męskiej natury (którą przejawia wiele kobiet) i kobiecej, której elementy posiada wielu mężczyzn. Są psychologowie, którzy twierdzą, że każdy posiada część natury kobiecej i część męskiej (Buddyści wierzą w jing i jang), a to kultura zabrania nam ujawniać naturę jedną, a nakazuje drugą. Jednak skoro tak, to czemu nie powiemy po prostu o dwoistości każdego człowieka, bez określania płci danej jego części? Dlaczego na przykład mówimy, że istnieje styl zarządzania męski i kobiecy, gdzie męski jest autorytarny i agresywny, a kobiecy opiera się na słabości i dążeniu do współpracy. Przecież są agresywne kobiety. Czy przestają być wtedy kobietami? Są też mężczyźni, którzy zgodnie z najnowszymi osiągnięciami naukowymi, mówiącymi, że demokratyczny styl zarządzania jest nie tylko najbardziej moralny, ale też skuteczny, tak właśnie się zachowują, czy więc przestają być mężczyznami?
Prowadzi to do konfliktu, bo albo dany mężczyzna będzie zarządzał źle, albo nie będzie dla niektórych naukowców czy otoczenia mężczyzną. Podobnie jest z empatią, która jest składową inteligencji emocjonalnej, a przypisywana jest kobietom. Wychodzi na to, że albo jest się męskim albo inteligentnym emocjonalnie. Słyszałem nawet wypowiedź pewnego psychologa, który stwierdził, że jak kobieta ma depresję to jest chora, a jak mężczyzna ma ten sam problem, to przestaje być mężczyzną. Pan ten definitywnie powinien zmienić zawód, bo jeśli wmawia choremu na terapii, że przestał być mężczyzną, to raczej go nie pocieszy, a już na pewno nie wyleczy.
Oczywiście, jeśliby była to prawda, to co innego. Jednak tym samym ujawnia on pewną definicję męskości, która jest bardzo konserwatywna, nienaukowa, a z pewnością niejedyna. Nie wszyscy ją uznają. Oczywiście, on się pewnie będzie bronił, że to nie on tak myśli, tylko społeczeństwo. Jednak jeżeli naprawdę potrafi tak łatwo ten termin zdefiniować, to powinien zostać wybitnym socjologiem, a nie psychologiem. Bo zrobiłby to, co nie udało się najtęższym umysłom w tej dziedzinie oraz to, z czego w socjologii generalnie zrezygnowano. Bada się raczej, co społeczeństwo myśli na ten temat, a nie jak to rzeczywiście jest.
Kobiety z otwartoscią przyjęły nowe prawa, jakie uzyskały dzięki ruchom na rzecz równouprawnienia, jednak gorzej z wiążącą się z tym odpowiedzialnością. Oczywiście tzw. ucieczka od wolności nie jest cechą tylko tej płci, ale w konserwatywnej części naszej kultury bezsprzecznie nie wychowuje się kobiet na osoby wolne i odpowiedzialne, raczej słabe i zależne, które się w zamian we wszystkim wyręcza, pozostawiając odpowiedzialność jedynie w sferze domowej.
Współodpowiedzialność
Kobiety bardzo chętnie wyzwoliły się ze swojej dawnej roli osoby zamkniętej w czterech ścianach, której świat istnieje tylko w ich obrębie. Dzisiaj nawet te o konserwatywnych zapatrywaniach rzadko kiedy stwierdzą, że ich jedynym powołaniem i jedyną rolą jest wychowywanie dzieci i opieka nad domem oraz podrzędna rola wobec mężczyzny, uleganie mu i oddanie władzy nad sobą. Jednak druga strona medalu równouprawnienia, jaką jest współodpowiedzialność, już tak chętnie przyjmowana nie jest.
Te same kobiety, które uważają możliwość samorealizacji, podróżowania i posiadania własnego zdania za swoje święte prawo, narzekają na współczesnych mężczyzn, dlatego, że nie potrafią oni należycie spełniać swoich obowiązków, czyli tradycyjnie pojętej roli. Bo to mężczyzna odpowiada za stan finansów, satysfakcję seksualną oraz wiele innych rzeczy. Taka pseudowyzwolona kobieta ma tylko leżeć i pachnieć, oraz realizować swoje pasje, a wszystko to ma zapewnić jej "partner", inaczej nie jest mężczyzną.
Czyli wyzwoliły się od tradycyjnych schematów postrzegania roli kobiety i nie uważają, że mają żyć w zgodzie z nimi, ale nie wyzwoliły się z tradycyjnego postrzegania roli mężczyzny, wciąż zawodząc, że kiedyś to rzekomo byli prawdziwi, a teraz nie. Pozwalają sobie na niespełnianie dawnych kryteriów, ale mężczyznom już nie. Kiedyś dostawały opiekę za uległość, teraz rezygnują z uległości, ale wciąż chcą opieki, mówiąc przy tym, że to mężczyźni są niedojrzali, bo nie mogą lub nie chcą im jej dać. Oczywiście, nie piszę o wszystkich kobietach, ale wiele z nich, od zrozpaczonych forumowiczek, poprzez dziennikarki aż do psycholożek, o autorkach poradników nie wspominając, powtarza jak mantrę: "Gdzie ci mężczyźni prawdziwi tacy"? Jedna z nich stwierdza z rozczarowaniem, że Adam już nie zbawi Ewy, zapominając, że i Adam i Ewa są ludźmi o z grubsza podobnych możliwościach. Wymaganie od mężczyzny rzeczy nadludzkich a od siebie nic, nie świadczy o byciu kobietą wyzwoloną, bo zakłada wyższość mężczyzn nad kobietami. Albo inaczej, tak myślące kobiety nie tyle uważają, że mężczyźni są lepsi od nich, ile, że powinni być, a nie są.
Bardzo często narzekają też na niedojrzałość "dzisiejszych mężczyzn", samemu chcąc żyć pod stałą opieką i mieć wszystko zapewnione. Wspominając dawne wspaniałe czasy, gdy to mężczyzna wszystko kobiecie zapewniał i za wszystko czuł się odpowiedzialny, zapominają, że same w rolę kobiety tradycyjnej się nie wpisują i nie mają takiego zamiaru. Biorą z równouprawnienia to, co im się podoba, odrzucając oczywisty fakt, że skoro mamy równe prawa, mamy też równe obowiązki, bo to chyba po prostu sprawiedliwe, niezależnie od czasów.
Dzisiejsza kobiecość przeżywa zmianę nie mniejszą niż męskość. Zmianę, która dla wielu jest kryzysem. Kobiety wychowane od małego do zależności i uległości, nagle same muszą wziąć chociaż częściową odpowiedzialność za własne życie. Jakby powiedział Zygmunt Bauman, zostały zmuszone do wolności, do indywidualizmu. Dlatego na zewnątrz manifestują dosyć wyraźnie te cechy ale wewnątrz wciąż chcą by ktoś wziął je pod swoje skrzydła, zapewnił im wszystko, nawet jeśli same sobie świetnie radzą. Bo przecież nie można powiedzieć, żeby kobiety miały mniejsze kompetencje czy możliwości. Po prostu część z nich jest głęboko przekonana, że mężczyzna jest, albo raczej powinien być z innej gliny, zapominając, że jest takim samym człowiekiem, pomimo pewnych różnic.
Wielu kobietom, co oczywiste, nie przeszkadza wcale własne wyzwolenie, lecz wyzwolenie mężczyzn, zrzucenie z nich obowiązku odpowiadania za wszystko, co się dzieje w ich wspólnym życiu. Oczywistym jest, że są też tacy mężczyźni, ale w tym artykule piszę o sprawach kultury, a nie otaczającej rzeczywistości. Czyli bardziej tego, co jest akceptowane, a co nie, bo jak wiadomo, równouprawnienie i partnerstwo w niektórych związkach występowało od zarania dziejów, z tym, że nie było pożądane społecznie. Nie do partnerstwa rodzice wychowywali swoje dzieci, już o kościele czy szkole nie wspominając.
Wystarczy obejrzeć filmy, szczególnie amerykańskie, sprzed kilkudziesięciu lat. Kobieta jest tam przedstawiana wręcz jako bezradne dziecko, a mężczyzna, nie tak jak dzisiaj w podobnym wieku, lecz dużo starszy, roztacza nad nią parasol ochronny. Nie jest tak, że dzisiejsze filmy przedstawiają związki partnerskie. W "Lejdis" czy w "Seksie w wielkim mieście", kobiety potrafią już same sobie poradzić z większością spraw, jednak ewidentnie poszukują mężczyzny, który zwolni je z tego obowiązku. W dzisiejszej kulturze wyzwolenie zbyt często sprowadza się do możliwości uprawiania seksu i czerpania z niego satysfakcji, bo o ile to pierwsze było w małżeństwie dozwolone, to drugie uznawano za wyuzdanie, rzecz, która nie przystoi. Oczywiście nie wszędzie, bo nawet w "Panu Tadeuszu", pisanym zanim świat usłyszał o feministkach, mamy do czynienia z inicjującą seks Telimeną, której tak naprawdę nikt za to nie gani, o ile się z tym jakoś szczególnie nie obnosi.
Ruchy feministyczne też nie są w tej sytuacji bez winy. Paradoksalnie bywają one w tej mierze w pewien sposób bardziej konserwatywne niż przeciętna Polka. Z tą różnicą, że nie odwołują się one do tradycyjnej roli kobiety lecz tradycyjnej, a nie tej nowej (o ile ktoś ją w ogóle zdefiniował) roli mężczyzny. Pewna część feministek uważa, że kobiety powinny być jak znienawidzeni, tradycyjni mężczyźni, a ich liberalizm polega jedynie na odrzuceniu tradycyjnej roli kobiety.
Zmieniły się bardzo mocno zapatrywania kobiet na kobiecość, ale już ich zapatrywania na męskość już nie tak mocno. A nowoczesnej kobiecości z tradycyjną męskością pogodzić się po prostu nie da. Bo tradycyjna męskość opiera się nie tylko na zapewnianiu czegoś kobiecie, ale chyba przede wszystkim na dominacji nad nią. Jak to w życiu bywa, zawsze coś za coś. Poza tym oczekiwania wobec płci przeciwnej są nieodłącznym elementem płciowości własnej. O ile nie jest się oczywiście osobą homoseksualną. Dlatego, jeśli chodzi o kobiecość, mamy do czynienia z kryzysem (czy raczej zmianą) tradycyjnie pojętej roli, nie mniejszym niż w przypadku mężczyzn. Myślę, że dużo lepszym określeniem jest upadek tradycyjnego modelu męskości, czyli zmiana, a nie kryzys, a wręcz bym powiedział, że postęp w tej mierze. A jak to bywa z postępem, nie wszyscy mężczyźni potrafią się w nim odnaleźć. To bardzo dobrze, że maczyzm, za którym tęsknią niektóre kobiety, odchodzi do lamusa, bo opiera się on na przekonaniu o wyższości mężczyzny nad kobietą, tak więc dla zdrowej osoby nie jest to raczej pożądana sytuacja.
Piotr Sokołowski dla WP Opinii
Piotr Sokołowski - absolwent socjologii na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta (publikował m.in. w "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Przeglądzie".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.