Piotr Paciorek: Wróciłem do Polski z Australii i nie żałuję ani dnia
18 lat temu po raz pierwszy odwiedziłem Australię. Podróż na Antypody była moim marzeniem. Studia i praca w Australii, potem prawdziwa praca w Malezji. Mogłem zostać na innej półkuli, być „obywatelem świata”. Zdecydowałem się na powrót nad Wisłę. W dużej mierze dlatego, że wstąpiliśmy do Unii.
Zawsze miałem wrażenie, że rodzice żałowali, iż nie wyjechali z Polski w latach 80-tych. Nie dla siebie - dla mnie i brata. Nie rozmawialiśmy nigdy na ten temat, ale od upadku komuny, kiedy mogli wysyłali mnie za granicę. Najpierw z harcerzami, potem kursy językowe, wyjazdy z NGO-sami. Rodzice zawsze zachęcali i sponsorowali wojaże, licząc chyba, że kiedyś gdzieś tam się osiedlę i zbuduję życie w lepszym miejscu.
Najpierw zachłysnąłem się tym wszystkim. Słońce, plaża, uniwersytet jak z amerykańskiego filmu i dorywcza, legalna praca , z którą nie było problemu, a dzięki której mogłem naprawdę dobrze żyć.
Nie mogłem nie zagłosować
Miałem dość Polski. Szarej, smutnej, jednorodnej, trochę zacofanej. Miałem jej tak dość, że w Australii nie szukałem kontaktu z żadnymi Polakami. Przez kilka lat po polsku rozmawiałem tylko z bliskimi przez telefon. Pierwszym i jedynym wyjątkiem było referendum unijne. Poszedłem do ośrodka polonijnego i zagłosowałam za wstąpieniem do Unii Europejskiej. Na około mówiłem, że głosuję za Unią z egoizmu, bo jeśli kiedyś wrócę do Europy to nie będę skazany na Polskę.
Samego wstąpienia Polski do Unii nie pamiętam, bo mnie tu nie było. W Australii nie interesowano się tym za bardzo. Dlatego atmosferę negocjacji, referendum, uroczystych podpisów i wspólnego świętowania znam tylko z telewizyjnych archiwów.
Po wyjeździe z Australii na dwa lata osiadłem w Malezji. Piękne i szalenie interesujące miejsce na świecie, a jednocześnie jakże pożyteczny dla młodego Polaka przystanek przed powrotem do Polski. Malezja to raj dla turystów, ale niekoniecznie dla swoich obywateli. Silna partia, która od czasów uzyskania niepodległości wygrywa wszystkie wybory, korupcja, cenzura w mediach, tajne policje (wliczając te religijne). To wszystko gdzieś przypomina Polskę lat 80 – tych. To właśnie tam po raz pierwszy świadomie doceniłem osiągnięcia naszej transformacji. Jako człowiek mediów byłem dumny, że w moim kraju mogę (odpowiedzialnie) powiedzieć i napisać co chcę.
W Polsce jestem u siebie, w Unii jestem u siebie
Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce lepiej mi się powodzi, niż jeśli miałbym zostać w Australii. Tam zawsze byłby emigrantem z pierwszego pokolenia, z silnym akcentem (ten na którym mozolnie buduje się potęga Australii). Wszystko zajęło by mi więcej czasu, bez gwarancji sukcesu. Dlatego po 7 latach na obczyźnie, wybrałem drogę „na skróty”, wróciłem do kraju, gdzie skorzystałem z tego czego się tam nauczyłem.
Oczywiście, że często wspominam czasy emigracji. Czasem z wielkim rozrzewnieniem. Szczególnie kiedy nadchodzi jesień i zima. Kto mnie zna ten wie, że Australia i Malezja to miejsca dla mnie szczególne. Czasem tam wracam, ale też często goszczę znajomych z tamtych rejonów świata. Cały czas ogromną satysfakcję sprawia mi gdy przyjaciele zazdroszczą nam bezwizowego i bezpaszportowego ruchu wewnątrz Unii, jak doceniają infrastrukturę i rozwiązania kiedyś zarezerwowane dla najbardziej rozwiniętych miejsc na ziemi.
Moja córka będzie "obywatelką świata"
Bez wstąpienia do Unii pewnie tych słów pochwały tak często bym nie słyszał, dlatego tak bardzo przerażają mnie głosy krytykujące fundamenty Unii Europejskiej. Niektórzy z tych, którzy te głosy podnoszą nie pamiętają pewnie czasów komuny, czy „szarych” lat 90 – tych. Inni w imię swoich interesów po prostu nie chcą tego pamiętać. Trudno mi to zrozumieć i trudno wybaczyć. Jako świeżo upieczony ojciec, chcę aby moja córka wyrosła na obywatelkę UE, ze wszystkimi prawami i obowiązkami z tego wynikającymi.