Piękna Hedy Lamarr - aktorka, która stworzyła system naprowadzania pocisków
W 1941 roku New York Times donosił: "Hedy Lamarr, aktorka sceniczna, objawiła się w zupełnie nowej roli - wynalazczyni. Jej odkrycie ma tak wielkie znaczenie dla kwestii obrony narodowej, że urzędnicy rządowi nie pozwalają na opublikowanie szczegółowych wyników jej pracy". Wynalazek zastrzeżono jako "ściśle tajny" - pisze Rachel Swaby w książce "Upór i przekora".
Hedy Lamarr wiedziała, czego od niej oczekiwano, a wynalezienie tajnego systemu łączności - który przyczynił się do rozwoju technologii takich jak wi-fi, Bluetooth i GPS - w żadnym razie się w tych oczekiwaniach nie mieściło. Lecz nikt również nie spodziewał się, że może zostać hollywoodzką gwiazdą filmową. Koniec końców Lamarr urodziła się w 1914 roku i dorastała na drugim krańcu świata, w Wiedniu. Również ona sama, dojrzała ponad swój wiek córka bankiera, mająca świetne przygotowanie w zakresie tańca i gry na pianinie, nie upatrywałaby przyszłych sukcesów w tak odległych sferach działalności. Jednak Lamarr nigdy nie przejmowała się tym, co sądzą inni ludzie na temat jej predyspozycji i zdolności. Wystarczyło, że musiała zmagać się z własnym niespokojnym temperamentem. "Nigdy nie czułam się w pełni usatysfakcjonowana - wyznała Lamarr. - Gdy tylko zrobiłam jedną rzecz, już mnie nosiło, by zabrać się do czegoś innego”. Nawet pośród spraw takich jak odrzucenie, rozwód czy wojna potrafiła dostrzec nadarzającą się sposobność do rozwoju i wykorzystać ją, bez względu na przeszkody.
Kiedy Lamarr (z domu Hedwig Kiesler) była jeszcze małą dziewczynką, często przechadzała się ulicami Wiednia ze swoim ojcem, wysłuchując jego opowieści o tym, jak działają mechanizmy skomplikowanych maszyn, takich jak samochody czy prasy drukarskie. Ojciec przypisywał wielką wartość niezależności i samodzielności: "Pozwolił mi zrozumieć, że muszę samodzielnie podejmować decyzje, kształtować swój charakter, pielęgnować własne myśli". Ojciec nie tylko nakłonił ją do tego, by aktywnie szukała własnej drogi życiowej, lecz również zapewnił jej środki do realizacji takiego celu.
Kiedy Lamarr w wieku szesnastu lat podjęła decyzję o porzuceniu szkoły i przeprowadzce do Berlina, by tam zająć się nauką aktorstwa, wiedziała doskonale, że ojciec nie będzie jej powstrzymywał. Szybko zdobyła rozgłos dzięki występom na scenie i ekranie. Oczywiście jej kariera nie rozwijała się bez żadnych przeszkód. Jednym z pierwszych utrudnień stało się małżeństwo z zamożnym (i upartym) handlarzem sprzętem wojskowym Fritzem Mandlem, który w krótkim czasie zmusił ją do porzucenia kariery scenicznej na rzecz nowej roli: żony będącej pięknym trofeum. Bycie ozdobnym dodatkiem do męża, mającym budzić podziw jego wpływowych przyjaciół, zupełnie jej nie odpowiadało. "Każda dziewczyna może lśnić w taki sposób - stwierdziła Lamarr. - Wystarczy tylko wdzięcznie stać i mieć głupkowaty wyraz twarzy".
Bardzo szybko zaczęła planować ucieczkę. Odgrywała śliczną paprotkę i jednocześnie bacznie przysłuchiwała się rozmowom, jakie jej mąż prowadził z wpływowymi gośćmi, wśród których byli dyplomaci, politycy, generałowie, a nawet sam Benito Mussolini. Lamarr zamierzała wykorzystać pozyskane informacje przeciwko swojemu nadmiernie despotycznemu mężowi, w razie gdyby nie pozwolił jej odejść i nie dał rozwodu. Nigdy do tego nie doszło. W 1937 roku, kiedy Fritz Mandl po domowej kłótni wyruszył do jednej ze swoich willi myśliwskich, Hedy udała się do Londynu wyposażona w dwa wielkie kufry, dwie mniejsze skrzynie podróżne, trzy walizki i tyle biżuterii, ile tylko mogła unieść.(pieniądze było wówczas trudno wywieźć z kraju).
Po przybyciu na miejsce zdołała zaaranżować spotkanie z jednym z najbardziej wpływowych i najlepiej zarabiających menedżerów w Stanach Zjednoczonych:Louisem B. Mayerem, szefem wytwórni filmowej Metro-Goldwyn-Mayer Studios (MGM). Spotkali się na pewnym kameralnym przyjęciu. Mayer, stojąc nonszalancko z niezapalonym cygarem w dłoni, zganił ją za rozbieraną rolę, jaką zagrała w pewnym artystycznym filmie: "Nie podoba mi się, co ludzie mogliby pomyśleć o dziewczynie, która biega z nagim tyłkiem po ekranie". Znów wracała do niej nieznośna fraza: "co ludzie pomyślą". Wiedziała również, do czego Mayer zmierza. Zaproponował jej kontrakt z MGM opiewający na sto dwadzieścia pięć dolarów tygodniowo, o ile sama dostanie się do Kalifornii.
Lamarr odrzuciła ofertę. Erotyzujący epizod filmowy z przeszłości nie miał znaczenia, bo Hedy swoją wartość poznała po tym, jak Mayer z nią rozmawiał - była warta dużo więcej, niż oferował. Lamarr jednak zdawała sobie sprawę również z tego, że Mayer to jej przepustka do Hollywood, zatem kiedy szef MGM i jego żona kupili bilety na wielki, ponadtrzystumetrowy liniowiec transoceaniczny zmierzający do Ameryki, sama też zdobyła miejsce na statku. Do czasu gdy okręt zacumował w amerykańskim porcie, Mayer podniósł ofertę: siedmioletni kontrakt opiewał na pięćset dolarów tygodniowo, a jedynymi warunkami była zgoda na intensywne lekcje angielskiego oraz zmiana nazwiska. Wówczas właśnie zyskała pseudonim, pod którym jest znana do dzisiaj - wymyślony na pokładzie transatlantyku podczas gry w ping-ponga. U celu podróży dwudziestodwuletnia Hedwig Kiesler schodziła z pokładu już jako Hedy Lamarr. Sześć miesięcy później obsadzono ją w jej pierwszym amerykańskim filmie.
Gdy jej kariera zaczęła się dynamicznie rozwijać, Lamarr uświadomiła sobie, że niespecjalnie przepada za Hollywood po godzinach - nadarzało się zbyt wiele okazji towarzyskich, imprez pełnych "ludzi, którzy bez końca dowcipkowali" - jak stwierdziła. Ona wolała poświęcać wolny czas na majsterkowaniu. Pełna zapału i stale zafascynowana tym, jak działają wszelkiego rodzaju urządzania, przekształciła salon we własnym domu w warsztat, w którym mogła praktycznie zajmować się opracowywaniem wszelkich nawiedzających ją pomysłów. Tam starała się modyfikować i udoskonalać wszystko, cokolwiek przyszło jej do głowy - od pojemnika na chusteczki po napoje gazowane. W tym ostatnim przypadku przekonała magnata przemysłowego Howarda Hughesa, by wypożyczył jej dwóch chemików do pomocy w eksperymentach mających na celu przekształcenie kostki bulionowej w aromatyczny napój gazowany. Po latach w wypowiedzi na łamach magazynu "Forbes" Hedy Lamarr śmiała się z tych nieudanych prób: "To była kompletna porażka".
W 1940 roku temat drugiej wojny światowej w Stanach Zjednoczonych zaczął nabierać dramatyzmu. W przeciągu zaledwie dwóch miesięcy niemieckie U-Booty storpedowały i zatopiły dwa brytyjskie transatlantyki przewożące rodziny z dziećmi do bezpiecznej Ameryki. Siedemdziesięcioro siedmioro dzieci zginęło z rąk ludzi mówiących ojczystym językiem Hedy Lamarr. Tragedia wstrząsnęła dziewczyną i jednocześnie pobudziła ją do działania. Pragnęła znaleźć sposób na wspomożenie sił alianckich w globalnym konflikcie.
Pomyślała, że pomocne do obrony przed nazistami mogą się okazać rozmaite informacje o niemieckiej technologii wojskowej, jakie zgromadziła, kiedy była żoną Fritza Mandla. Lamarr bardzo poważnie podeszła do zdobywania cennych informacji dla służb wywiadowczych w jej nowym kraju. Przez pewien czas zastanawiała się nad porzuceniem aktorstwa, tak, aby wiedzę o militarnych projektach Mandla sprawniej przekazywać Narodowej Radzie Wynalazców (ang. National Inventors Council - NIC), amerykańskiej organizacji rządowej powołanej w okresie drugiej wojny światowej w celu zbierania od obywateli wszelkich informacji i pomysłów mogących wpłynąć na przebieg działań wojennych. Ostatecznie zamiast tego postanowiła zaprojektować coś praktycznego - opracować technologię, jakiej wojsko rozpaczliwie potrzebowało: doskonalszy sposób sterowania torpedami.
W 1942 roku amerykańskie torpedy osiągały nadzwyczaj wysoki wskaźnik nieskuteczności - wynoszący sześćdziesiąt procent. Broń, nieodpowiednio starannie testowaną przed użyciem, wystrzeliwano podobnie, jak wyrzuca się kulę do kręgli - nadawano jej siłę, która pchała ją ku celowi, ale nie pozwalała dobrze przymierzyć. Nierzadko pociski zanurzały się zbyt głęboko, eksplodowały zbyt wcześnie albo w ogóle nie wybuchały. Kiedy indziej znów torpedy trafiały wrogie okręty, ale bez wystarczająco dużego impetu, by je zatopić. Broń potrzebowała lepszego sterowania, by mogła utrzymać się na właściwym kursie. Lamarr zaczęła rozważać kwestię łączności z tego rodzaju pociskiem.
Gdyby żołnierze sterujący torpedami mogli zachować kontrolę nad nimi po ich wystrzeleniu, przypominałoby to stworzenie w głębi oceanicznej czegoś na podobieństwo toru ograniczonego barierkami. Gdyby pocisk zaczął schodzić z kursu, sterujący nim człowiek mógłby manualnie naprowadzić go z powrotem na właściwy tor. Inżynierowie od dziesięcioleci debatowali nad kwestią łączności, jednak jak dotąd nie odkryli rozwiązania odpornego na dywersję przeciwnika. Radio mogło zapewnić komunikację pomiędzy okrętem podwodnym a torpedą, lecz technologia miała przynajmniej jedną istotną wadę. Po uruchomieniu takiego połączenia radiowego nieprzyjaciel mógł bez trudu zagłuszyć łączność albo nasłuchiwać sygnału. Radio nie zapewniało wystarczającej poufności. Marynarze potrzebowali sposobu
na przekazywanie instrukcji do pocisku tak, aby wróg nie mógł ich usłyszeć. W 1898 roku pewien inżynier z Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych opracował metodę niepozwalającą na zagłuszanie łączności, lecz jego rozwiązanie - unikanie zagłuszania poprzez transmisję na coraz wyższych częstotliwościach - było jedynie tymczasowe, jako że obie strony takiej gry stale licytowały się, kto da więcej.
Lamarr wpadła na zupełnie inny pomysł zabezpieczenia łączności. Ponieważ ustawienie jednej określonej częstotliwości narażało komunikację na przechwycenie sygnałów przez wroga, uznała, że zarówno nadawca, jak i odbiorca powinni przeskakiwać z jednej częstotliwości na inną zgodnie ze ściśle ustalonym z góry schematem. To powinno wystarczyć, by utrudnić lub wręcz uniemożliwić próby nasłuchu. Pomysł przypominał grę unisono na dwóch fortepianach. W realizacji pomysłu pomógł jej przyjaciel George Antheil, kompozytor, który swoje muzyczne eksperymenty finansował dzięki honorariom za ścieżki dźwiękowe do filmów. Antheil był znany z dzieła zatytułowanego Le Ballet mécanique, które zaprezentował w Paryżu w 1926 roku. Wprawdzie w owym muzycznym przedstawieniu kompozycję wykonali muzycy, utwór jednak powstał z myślą o zautomatyzowanych pianinach - pianolach - grających synchronicznie. Lamarr, która również była utalentowaną pianistką, niekiedy grywała rekreacyjnie z Antheilem. W takim duecie często bawili się w coś w rodzaju gonitwy po klawiaturze. Jedno z nich zaczynało grać melodię, drugie zaś musiało podchwycić ją i dograć do niej coś pasującego.
Według syna Hedy Lamarr to właśnie takie synchroniczne muzyczne rozmowy natchnęły wynalazczynię i podsunęły jej sprytny pomysł na przechytrzenie przeciwników wojennych. Antheil, który wiele czasu poświęcił rozważaniom, jak synchronizować działanie różnych maszyn, a ponadto przez pewien czas pracował jako inspektor do spraw uzbrojenia w wojsku amerykańskim, był dla Lamarr idealnym partnerem do praktycznej realizacji jej pomysłu. Po spędzeniu niezliczonych godzin przy telefonie wieczorami albo na rozrzucaniu zapałek i innych przedmiotów na dywanie w salonie Lamarr para wynalazców wreszcie opracowała podstawy swojej metody modulacji częstotliwości radiowych. W czerwcu 1941 roku złożyli wniosek o patent. Lamarr i Antheil bardziej martwili się o przebieg wojny niż o ewentualne zyski z wynalazku, dlatego przesłali dokumenty ze swoim ambitnym planem również do Waszyngtonu, gdzie mogli ocenić je specjaliści z NIC. Bardzo szybko otrzymali pozytywną odpowiedź.
W tekście zamieszczonym w specjalnym wydaniu magazynu dołączanego do "New York Timesa”"członkowie rady dali wyraz swojej aprobacie. Artykuł rozpoczynał się od słów: "Hedy Lamarr, aktorka sceniczna, objawiła się w zupełnie nowej roli - wynalazczyni. Jej odkrycie ma tak wielkie znaczenie dla kwestii obrony narodowej, że urzędnicy rządowi nie pozwalają na opublikowanie szczegółowych wyników jej pracy". W opinii inżyniera pracującego w radzie wynalazek zastrzeżono jako "ściśle tajny".
Atak na Pearl Harbor zupełnie zmienił postrzeganie projektu. Po wypłynęło mnóstwo informacji świadczących o żałosnym stanie ówczesnych torped amerykańskich. W tym traumatycznym czasie marynarka wojenna uznała, że nie ma ani środków, ani ochoty na testowanie kolejnego systemu. Lamarr i Antheil otrzymali patent, lecz utracili szansę na rządowy kontrakt. Wynalazek Lamarr utajniono i tym samym odebrano jego twórcom szansę na praktyczne zastosowanie pomysłu - patent zaległ głęboko w szufladach zakurzonych gablot gdzieś w rządowych biurach.
Dopiero po upływie kolejnych dwóch dekad innowacja ujrzała światło dzienne i znalazła zastosowanie przy opracowaniu nowej technologii łączności z wykorzystaniem zmiennych częstotliwości (zwanej metodą rozpraszania widma). Mimo to informacje o wynalazku upubliczniono dopiero w 1976 roku - trzydzieści pięć lat po jego opatentowaniu. Czas pokazał, że technologia ta znajduje znacznie więcej zastosowań niż systemy sterowania pociskami. Pomysł Lamarr otworzył drogę ku całemu mnóstwu technologii, takich jak bezprzewodowe kasy, czytniki kodów kreskowych czy domowe systemy kontroli urządzeń. Lamarr cieszyła się długą karierą aktorską i autentycznym uznaniem publiczności. Za pracę wynalazczą prawdziwe uznanie, na jakie w pełni zasłużyła, spotkało ją dopiero w 1997 roku, kiedy otrzymała nagrodę dla pionierów rozwiązań elektronicznych Electronic Frontier Foundation’s Pioneer Award. Ten niewątpliwy honor skwitowała krótko: "Najwyższy czas".