Paweł Lisicki: Smoleńsk - Wielkie przegrupowanie sił
Czy widoczna zmiana nastawienia rządu do podkomisji smoleńskiej oznacza, że PiS powoli cofa parasol ochronny nad Antonim Macierewiczem? Że teza o zamachu, tak mocno przez niego wspierana, zostanie przesunięta do kategorii spekulacji? Jeśli tak, to co stanie się z byłym szefem MON?
Od kilku dni media pilnie śledzą siedzibę Antoniego Macierewicza i zastanawiają się kiedy wreszcie i czy w ogóle opuści ulicę Klonową. Rzeczywiście, osobliwe relacje byłego ministra i jego następcy Mariusza Błaszczaka to temat wyjątkowo atrakcyjny i nie dziwię się, że dziennikarze tabloidów postanowili niemal codziennie przekazywać nam raporty o tym jak wygląda Antoniego Macierewicza życie po życiu (ministerialnym) w tym samym budynku. Choć z punktu widzenia państwa dzieją się rzeczy znacznie ważniejsze.
W ostatnich dniach od tez podkomisji, na czele której już już oficjalnie stoi Antoni Macierewicz, odciął się badający sprawę katastrofy smoleńskiej prokurator Marek Pasionek. Co gorsza, z punktu widzenia Macierewicza, na temat ustaleń bądź rzekomych ustaleń jego zespołu coraz bardziej sceptycznie wypowiada się Jarosław Kaczyński. Można wręcz powiedzieć, że reakcja prokuratora Pasionka była niczym sztylet wbity w plecy byłego ministra. Albo, jeśli chcieć posłużyć się frazą Jarosława Kaczyńskiego opisującego reakcję Izraela na nowelizację polskiej ustawy o IPN, niczym grom z jasnego nieba.
Cios musiał być wyjątkowo dotkliwy. Prokurator Pasionek to przecież nie zwykły śledczy, ale szef najważniejszego zespołu śledczych w Prokuratorze Krajowej i zastępca Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry. I to on właśnie, w odpowiedzi na interpelację posła PO Krzysztofa Brejzy, który zapytał jakie są dowody na zamach, odpowiedział, że ich nie ma. A ściślej, że mimo ustawicznych próśb Podkomisja do Ponownego Zbadania Przyczyn Katastrofy żadnych dowodów prokuraturze nie przekazała. Na zdrowy rozum wynika to stąd, że kolejne rewelacje różnych członków komisji są, jakby tu powiedzieć, opatrzone nikłym stopniem prawdopodobieństwa. Zakładam bowiem, że gdyby było inaczej już dawno opinia publiczna do owych dowodów miałaby dostęp.
Zobacz też: Antoni Macierewicz zasłonił flagę UE na tablicy rejestracyjnej swojego auta?
Ciche wsparcie Ziobry?
O ile wcześniej krytyka działań podkomisji mogła zostać łatwo odrzucona – albo byli to przeciwnicy polityczni, albo ignoranci, albo agenci złych mocy, głównie szpiedzy ruscy – to już w przypadku Marka Pasionka sprawa jest trudniejsza. Nie jest łatwo mu zarzucić brak wiedzy. Tak samo trudno uznać, że nie ma woli i nie chce wyjaśnić tragedii. Jak zatem interpretować jego słowa? Trudno mi uwierzyć, że prokurator sam zdecydowałby się na tak jednoznaczne zakwestionowanie prac zespołu Macierewicza, gdyby nie miał za sobą choćby cichego wsparcia prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobro, a co za tym idzie, samego Jarosława Kaczyńskiego.
Tłumaczyłoby to zmianę tonu prezesa PiS, który od kilku miesięcy coraz mocniej wycofuje się z wcześniejszych stwierdzeń – „prezydenta zamordowano” i przechodzi na pozycje sceptyczne – „być może nigdy nie uda nam się ustalić, co się zdarzyło”. Co więcej, prezes wyraził swoje wątpliwości w rozmowie z „Gazetą Polską”, która od lat najbardziej stanowczo wspiera tezę zamachową. „Musimy czekać i nie możemy podejmować tutaj żadnych pochopnych decyzji. Lepiej powiedzieć, że pewnych rzeczy nie da się ustalić, niż ustalać je z ryzykiem błędu. Ja jestem zdecydowanym zwolennikiem takiej postawy. Być może trzeba będzie nawet jeszcze lat, żeby być zupełnie pewien, co się stało”.
Doprawdy, kiedy pierwszy raz przeczytałem te słowa nie mogłem uwierzyć, że nie wkradł się gdzieś błąd i że mówi to Jarosław Kaczyński, ten sam, który w kwietniu 2017 roku mówił coś całkiem innego: „To już nie są domysły. To są eksperymenty naukowe. To są symulacje komputerowe wysokiej klasy. Wiemy z bardzo wysokim stopniem pewności, że doszło do wybuchu. I że doszło do wybuchu, który został przeprowadzony w specjalny sposób”. Wprawdzie jest grupa zwolenników PiS, która w tej sprzeczności dostrzeże spójność, ale dla ogółu jest jasne, że prezes zmienił front. I to nie trochę, nie delikatnie, ale całkowicie.
Czasy się zmieniły
Co jeszcze bardziej uderzające, prezes PiS mówi to mimo kolejnych wystąpień tajemniczego Franka Taylora. Brytyjski badacz bez żadnych wątpliwości i wahań stwierdził eksplozję w TU-154, a nawet dokładnie określił jej miejsce. Kiedyś takie stwierdzenia wygłaszane przez zagranicznego naukowca i poparte autorytetem byłego szefa MON sprawę by kończyły. Dziś już tak nie jest. Dziś nawet media sprzyjające wcześniej pracom komisji Macierewicza zauważyły, że Taylor niczego sam nie ustalił, a jedynie potwierdził tezy zespołu. Dziś od Antoniego Macierewicza i od członków jego komisji zaczęto się domagać – i robią to przecież ludzie autentycznie zaangażowani w dotarcie do prawdy – dowodów. Doprawdy, złośliwość losu. Jeszcze nie tak całkiem dawno dowodem byłoby samo oświadczenie Brytyjczyka, a każda próba podważenia spotkałaby się z oskarżeniem o agenturę. Teraz to nie wystarcza.
Czyżby miało to oznaczać, że PiS powoli cofa parasol ochronny nad byłym ministrem? Że teza o zamachu, tak mocno przez niego wspierana, jednak zostanie przesunięta do kategorii spekulacji? I co wtedy stanie się z samym Macierewiczem, który od lat właśnie w nią zainwestował cały swój polityczny kapitał?
Trzy powody
Powody takiej zmiany podejścia mogą być różne. Po pierwsze, być może z ustaleń prokuratury wynika, że żadnych śladów wybuchu nie ma. Przypomnę, że do kilku różnych laboratoriów kilka miesięcy temu wysłano próbki, które miały ostatecznie rozstrzygnąć kwestię wybuchu. Być może do Warszawy dotarły już nieoficjalne informacje? Nie wiem ile trzeba badać próbki, żeby coś z całą pewnością stwierdzić, ale po kilku ładnych miesiącach chyba już coś wiadomo? Podtrzymywanie tezy o bezśladowej eksplozji jednak jest dosyć karkołomne.
Po drugie być może wraz z upływem czasu okazało się, że wbrew wcześniejszym nadziejom polityków PiS żadni zachodni przywódcy nie dysponują dowodami – nagraniami lub danymi, które by wskazywały na zamach.
Po trzecie w zderzeniu z uporem i bezczelną postawą prezydenta Putina Warszawa zrozumiała, że żadnych nowych możliwości badania nie będzie i wrak w dającej się określić przyszłości do Polski nie wróci. Wreszcie może być i tak, że w PiS zrozumiano, jak trudno pogodzić wizerunek nowego, pragmatycznego premiera i przekaz o zamachu, który, delikatnie mówiąc, zbudowany jest na bardzo wątłych podstawach.
Jakby nie było następuje wyraźne przegrupowanie sił. Jeśli Antoni Macierewicz szybko nie wyciągnie asa z rękawa utrzymanie się w siedzibie przy ulicy Klonowej może być jego najmniejszym zmartwieniem. Nawet najbardziej oddana wiara potrzebuje jednak czasem oparcia w faktach.
Paweł Lisicki dla WP Opinie