Paweł Lisicki: potrzeba trzeźwości na Wschodzie
Nie zamierzam lekceważyć rosyjskiego niebezpieczeństwa. Polska zbyt często w przeszłości doświadczała, czym jest rosyjska brutalność, głupota i żądza władzy. Jednak czym innym jest dostrzeganie niebezpieczeństwa, a czym innym uznawanie go za jedyne i, co jeszcze bardziej ryzykowne, budowanie całej polityki wschodniej w taki sposób, jakby wszystkie inne zagrożenia były mało ważne - pisze Paweł Lisicki dla WP Opinii.
To, że Rosja jest największym obecnie zagrożeniem Polski, wydaje się być niemal bezdyskusyjną zasadą polskiej polityki zagranicznej. Najwyraźniej przedstawiał ten pogląd wielokrotnie minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. Komentując doniesienia o pojawieniu się rakiet Iskander w Kaliningradzie mówił: "Rosja znowu zachowuje się jak imperium, które chce zmusić świat do poddania się". Wcześniej w czasie wizyty w USA twierdził, że Rosja odgrywa rolę destabilizującą na Bliskim Wschodzie i w całym świecie. Tę doktrynę wyłożył też w czasie szczytu NATO, kiedy to powiedział, że "jest ona (Rosja) dzisiaj największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa świata". I dodał: "Żadne państwo w historii ostatnich kilkudziesięciu lat tak nie podważyło ładu światowego, jak Rosja, atakując najpierw Gruzję, a później Ukrainę".
Ekspansjonistyczna polityka Moskwy
Można sądzić, że mówiąc tyle o zagrożeniu ze strony Moskwy minister ma przede wszystkim na myśli kwestie militarne. Faktycznie, zwolennicy tezy o rosyjskim niebezpieczeństwie wskazują na skalę rosyjskich wydatków zbrojeniowych, na ich rosnącą dynamikę i próbę uzyskania przewagi nad pozostałymi państwami. Znany portal Global Firepower podał w 2014 roku, że rosyjskie siły zbrojne są drugie po USA na świecie. W 2013 roku roczny budżet Rosji na zbrojenia wyniósł 76,6 miliarda dolarów - jest to suma astronomiczna. Co jednak z tego wynika? Otóż przewaga militarna jest, w dzisiejszym świecie szczególnie, tylko jednym z aspektów zagrożenia, jakie jedno państwo może stanowić dla pozostałych.
Wyraźnie widać to w sytuacji, kiedy czy to sam minister Macierewicz, czy też zwolennicy jego koncepcji wskazują na przykłady ekspansjonistycznej polityki Moskwy. Najczęściej wskazują Gruzję i Ukrainę. Jednak, o czym mówią znacznie mniej, w obu przypadkach trudno uznać, żebyśmy mieli do czynienia z klasyczną formą agresji, kiedy to jedno państwo podbija w całości drugie, umieszcza na terenie podbitego swoje okupacyjne wojska, desygnuje do zarzadzania pokonanym albo swojego namiestnika, albo ustanawia podporządkowany sobie bezwzględnie reżim, który by się utrzymać, musi się uciekać do siły zbrojnej.
Takim klasycznie "podbitym" państwem było choćby PRL, w którym to Moskwa od lat 40. kontrolowała kolejne rządy i gotowa je była, w skrajnej sytuacji, wspierać militarnie. Takiej sytuacji nie ma ani w Gruzji, ani na Ukrainie. W obu przypadkach agresja rosyjska ograniczyła się do zajęcia części terenu (w przypadku Gruzji Osetii Południowej, w przypadku Ukrainy części wschodniej i Krymu), zamieszkałych w większości przez Rosjan.
Celem nie było podbicie, ale zachowanie stanu niepewności. Dzięki temu Rosjanie mogą destabilizować skutecznie sytuację w obu państwach, praktycznie uniemożliwiając im bliższe związki z Zachodem. Wreszcie mogą liczyć na ciągłą presję na obywateli tak, żeby sami oni w przyszłości wsparli rządy uznające interesy Kremla.
Łatwo zauważyć, co jest warunkiem koniecznym sukcesu Moskwy: odpowiednio duża grupa sprzyjającej jej ludności, czy to rodowitych Rosjan, czy też po prostu ludzi uważających Rosję za państwo silniejsze, lepiej zorganizowane, wyżej cywilizacyjnie rozwinięte, plus ograniczony teren sporny historycznie. Nie jest to żadne wielkie odkrycie.
Zagrożenie rosyjskie mało prawdopodobne?
Od lat 70. ubiegłego wieku, czyli od nieudanej inwazji sowieckiej w Afganistanie wiadomo, że bez wsparcia znaczącej grupy ludności kraju podbitego żaden zewnętrzny reżim długo się utrzymać nie może. Koszty okupacji - ludzkie, finansowe, wizerunkowe - sprawiają, że ustanawianie nowej władzy, jeśli jest narzucane z zewnątrz, może się odbywać tylko dzięki wsparciu sił wewnętrznych. Wystarczy przyjrzeć się innym przykładom instalowania nowych rządów przez Amerykanów - mimo gigantycznej przewagi militarnej i technologicznej musieli się oni ostatecznie wycofać tak z Afganistanu, jak i Iraku.
Trudno sobie wyobrazić zatem, żeby Polsce groziła ze strony Rosji okupacja w klasycznym stylu. Na szczęście na terenie Polski brak znaczących ( a nawet nieznaczących) grup ludności rosyjskojęzycznej, nie ma też spornych historycznie terenów, do których Rosja rościłaby sobie pretensje. Poza tym Polska jest tak częścią NATO, jak też Unii Europejskiej, czyli podobnie jak państwa bałtyckie, na terenie których faktycznie ludność rosyjska jest problemem, chroniona jest przez najsilniejszy znany do tej pory sojusz militarny. Również działania samego ministra Macierewicza, budowa choćby Wojsk Obrony Terytorialnej, sprawiają, że militarne zagrożenie rosyjskie, jeśli rozumieć przez nie dążenie do okupacji państwa, wydaje się mało prawdopodobne.
We współczesnym świecie można jednak sobie wyobrazić inne formy zniewolenia lub zagrożenia, podległość gospodarczą, czy kulturową. Tyle, że jeśli chodzi o te formy zależności jeszcze trudniej wskazać, na czym miałoby polegać zagrożenie ze strony Moskwy. W Polsce nie sposób znaleźć grup politycznych, może z wyjątkiem całkiem ekstrawaganckich i skrajnych, które odwoływałyby się do rosyjskiego modelu sprawowania władzy.
Nie są mi znani żadni liczący się polscy politycy wskazujący na prezydenta Putina jako na wzór do naśladowania. Brak jest przykładów infiltrowania dużych polskich partii politycznych przez Rosję, finansowania ich lub innej pomocy. Trudniej jeszcze wskazać byłoby niebezpieczeństwo kulturowe czy cywilizacyjne, nie widać żadnych grup, dla których współczesny rosyjski reżim miałby być atrakcyjny. Nie tylko reżim: tak samo nie dostrzegam żadnych oznak fascynacji współczesną rosyjską literaturą, sztuką czy modą. Nie wiem nic o naśladowaniu rosyjskich obyczajów czy wzorców kulturowych. Po prostu w sensie cywilizacyjnym Rosja jest, z punktu widzenia większości Polaków, pustynią. Jest państwem nie-państwem, ziemią faktycznie nieobecną.
Najsłabszy punkt dotychczasowej polityki wschodniej
Zostaje wreszcie zagrożenie gospodarcze. Tu oczywiste jest niebezpieczeństwo uzależnienia Polski od rosyjskich surowców, tak gazu, jak i ropy. Moskwa pokazywała w przeszłości, że jest w stanie skutecznie wykorzystywać swoją przewagę i traktowała surowce jako instrument do bezpośredniego nacisku na inne państwa - na samą Polskę, na Ukrainę. Jednak rozbudowa Naftoportu, dążenie do zróżnicowania źródeł energii, wreszcie związanie się z Zachodem sprawia, że i ta forma nacisku na Polskę może mieć ograniczone efekty. Przy pomocy tego rodzaju wymuszania i szantażu można prowadzić politykę łupieżczą. Czy polskiej gospodarce najbardziej zagraża obecnie uzależnienie od rosyjskich surowców? A może transfer gigantycznych zysków dokonywany przez wielkie zachodnie koncerny?
Nie zamierzam lekceważyć rosyjskiego niebezpieczeństwa, Polska zbyt często w przeszłości doświadczał, czym jest rosyjska brutalność, głupota i żądza władzy. Jednak czym innym jest dostrzeganie niebezpieczeństwa, a czym innym uznawanie go za jedyne i, co jeszcze bardziej ryzykowne, budowanie całej polityki wschodniej w taki sposób, jakby wszystkie inne zagrożenia były mało ważne.
Kiedy kilka tygodni temu Jan Parys, szef gabinetu politycznego Witolda Waszczykowskiego, powiedział w Kownie, że Litwa traktuje polską mniejszość gorzej niż Białoruś, to nie tylko nazwał rzecz po imieniu, czym zresztą wywołał wściekłość Litwinów, ale też, być może niechcący, wskazał najsłabszy punkt dotychczasowej polityki wschodniej. Ci, którzy ją prowadzą dostrzegają jedynie jeden rodzaj zagrożenia, pomijając wszystkie inne. Dlatego nie chcą widzieć ani niebezpieczeństwa, jakim jest zanik polskości w państwach niegdyś należących do polskiej strefy kulturowej, ani nie próbują prowadzić wobec nich bardziej podmiotowej polityki. Nie bronią skutecznie polskich mniejszości, nie dbają wystarczająco stanowczo o polskie interesy. Boją się, że każda bardziej stanowcza krytyka czy to Litwy, czy Ukrainy będzie wodą na rosyjski młyn, a Rosja, jak przyjmują, stanowi zagrożenie absolutne. Nic dziwnego, że w jego obliczu wszystkie inne kwestie o podtrzymanie polskości, obrona przed odradzaniem się ukraińskiego nacjonalizmu - są rzeczami mało istotnymi. To zaś prowadzi do praktycznego paraliżu polskiej polityki wschodniej.
Paweł Lisicki dla WP Opinii
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy". Dziennikarz, publicysta, pisarz. Były redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" oraz tygodnika "Uważam Rze".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.