Paweł Lisicki: Polska oaza spokoju
Jarosław Kaczyński mówił, że opozycja próbowała dokonać puczu. Wielu jej polityków z kolei opowiada, że w Polsce mamy do czynienia z pełzającym zamachem stanu, z końcem demokracji, kryzysem na niewyobrażalną skalę. Tymczasem zaskakująca prawda jest dokładnie przeciwna: w tej chwili Polska w porównaniu do innych państw Unii Europejskiej jest oazą spokoju i przewidywalności. Ma bowiem rzecz w dzisiejszym rozchwianym świecie bezcenną - stałą i spójną większość parlamentarną oraz stabilną władzę. Jedna partia, czyli Prawo i Sprawiedliwość kontroluje także najważniejsze ośrodki podejmowania decyzji: urząd prezydenta i premiera. Dodatkowo w każdej chwili może też liczyć na poparcie trzeciej największej siły parlamentarnej, ruchu Kukiz’15.
Cóż, antypisowscy zagończycy mogą się złościć, mogą przeklinać i rwać sobie z głów włosy, ale brutalna prawda jest taka, że prezesowi PiS udało się stworzyć system wyjątkowo trwały, w którym nie ma miejsca dla wewnętrznej walki o władzę i ostrej konkurencji różnych ośrodków politycznych. Kaczyński ma to, na czym zbywa wszystkim jego potencjalnym konkurentom w partii - stały, całkowicie oddany i praktycznie niewzruszony elektorat, co daje mu swobodę w kreowaniu polityki i doprowadzania do końca zaplanowanych przedsięwzięć.
Kiedyś dawno temu Marek Jurek zauważył, że Polska to kraina imposybilizmu, w której władze wzajemnie się blokują. System formalnie się nie zmienił, jednak mając za sobą stałe poparcie kilkunastu, może ponad dwudziestu procent wyborców, którzy są mu wierni niezależnie od wszystkiego, Kaczyński skupił w rękach całość woli politycznej. To właśnie doskonale rozumieją inni politycy PiS, tak prezydent Andrzej Duda, jak i premier Beata Szydło.
Być może, jak chcą niektórzy, jest to nowoczesna postać bonapartyzmu, pozostaje wszakże faktem, że w porównaniu z niepewnością i niejasną przyszłością kolejnych rządów Unii pozycja Kaczyńskiego i Polski będzie rosła. Nie jest przypadkiem, że walcząc o reelekcję obecna wciąż kanclerz Niemiec zdecydowała się odwiedzić Warszawę i spotkać z prezesem PiS. Podobnie jak trudno uznać za zbieg okoliczności to, że w"Die Welt" pojawił się pierwszy od dawna artykuł, w którym mówi się o tym, że być może w ważnych sporach dotyczących polityki Unii - choćby w kwestii polityki imigracyjnej - to Kaczyński może mieć rację.
Polska to nie Włochy, w których rząd Mateo Renziego przegrał z kretesem referendum, premier musiał ustąpić ze stanowiska, a wraz z nim wrzucony został do kosza na śmieci projekt reformy konstytucji. W Polsce nie dojdzie w 2018 roku do władzy ugrupowanie porównywalne z partią komika Bepe Grillo, najbardziej dziwaczną formacją w dziejach Włoch po 1945 roku. Konia z rzędem temu, kto będzie umiał przewidzieć, jaką politykę będzie były komik prowadzić - być może żadnej, bo w przypadku każdej kontrowersyjnej kwestii Grillo zapowiada, że będzie się odwoływać do głosu ludu. Wyobrażają sobie państwo, co to oznacza dla budżetu państwa, dla polityki zagranicznej i zaufania do władzy? Niewiele bardziej przewidywalna jest sytuacja w Hiszpanii, gdzie mimo kolejnych przyspieszonych wyborów ledwo udało się wyłonić większościowy gabinet, który, jak zgadza się większość obserwatorów, praktycznie może jedynie administrować.
Na darmo szukać dziś stabilności w Niemczech. Z każdym kolejnym zamachem rośnie prawdopodobieństwo utraty władzy przez kanclerz Angelę Merkel. Polska wreszcie to nie Francja, gdzie już w maju dojdzie do prawdziwego politycznego przewrotu - nie jest tylko jasne, jaka będzie jego skala. Czy skończy się na zwycięstwie umiarkowanego prawicowca Francoisa Fillona, czy też sukces odniesie odrzucająca cały francuski establishment Marine Le Pen. Doprawdy, wystarczy na chwilę wychylić się ze swego wąskiego podwórka i rozejrzeć dokoła, by dostrzec, jakimi atutami dysponuje obecna władza w Warszawie. Jest to przecież w obecnej chwili jedyne przewidywalne, jeśli chodzi o cele polityki, średniej wielkości państwo w całej Unii!
Oczywiście, nie jest to, powiem eufemistycznie, dominujący punkt widzenia. Większość polskich komentatorów dawno już utraciła zdolność patrzenia na polskie sprawy z dystansu. Zamiast analizować interesy i porównywać Polskę z innymi państwami, sami angażują się w młóckę. Jedni biorą za dobrą monetę słowa prezesa PiS o próbie puczu, jakiego miała dokonać opozycja i udowadniają, że nagromadzenie kanapek w Sejmie, chamskie odzywki kilku posłów PO i Nowoczesnej, wreszcie bezsensowna rozróba na sali sejmowej między 16 grudnia a 12 stycznie połączona z rachitycznymi protestami kilkuset, góra kilku tysięcy ludzi miała doprowadzić do obalenia władzy. Drudzy nieustannie wieszczą kolejne zamachy stanu i opowiadają bajki o faszyzacji życia, żyjąc nadzieją na Majdan po polsku, na dramatyczny i nagły upadek znienawidzonego PiS-u.
Skoro mijają miesiące i nic takiego nie następuje ich frustracja narasta, podobnie jak radykalizm języka. Tyle, że w miarę upływu czasu dokonuje się nie upadek „reżimu” ale dekompozycja obozu opozycyjnego, czego główną przyczyną jest - sądzę - poddanie się antypisowskiej histerii. O ile Kaczyński umie kontrolować emocje swoich przeciwników, o tyle ci naprawdę wierzą, że walczą z nową formą faszyzmu, uczestniczą w apokaliptycznych zmaganiach synów światła i ciemności. Zadają zatem ciosy na oślep, raniąc głównie siebie.
Cóż, czy się to komuś podoba czy nie za, ową fasadą retorycznej wojny skrywa się wyjątkowo, jak na warunki europejskie, trwały polityczny pokój. Wszystkie sondaże są jednoznaczne: gdyby dziś doszło do wyborów PiS utrzymałby dotychczasową przewagę, może nawet, korzystając z rozbicia opozycji, jeszcze by zyskał. A gwarantem owej stabilności, tym, który zapewnia PiS-owi trwałą przewagę i wewnętrzną spójność jest Jarosław Kaczyński.
Paweł Lisicki dla WP Opinii
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy". Dziennikarz, publicysta, pisarz. Były redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" oraz tygodnika "Uważam Rze".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.