Paweł Lisicki: Opili się szaleju. O ekspertach od Trumpa
Prognozy na temat Trumpa sprzed pół roku okazały się całkowicie chybione. Dziwacznych i pustych wypowiedzi była cała masa i nie celowali w nich tylko zachodni komentatorzy. Okazało się, że Trump nie mówi Putinem, ani Putin Trumpem. No chyba, że na Placu Krasińskich Trump zadeklaruje przekazanie Polski Putinowi – ironizuje Paweł Lisicki w nowym felietonie dla WP Opinie.
Jeszcze pół roku temu Donald Trump miał być ruskim szpiegiem, który sprzeda Polskę Putinowi i urządzi Europie drugą Jałtę. Teraz - kiedy przybywa do Warszawy przed wizytą na szczycie G-20 w Hamburgu, kiedy to na miejsce swego oficjalnego wystąpienia wybrał Plac Krasińskich, a nie Plac Czerwony w Moskwie, kiedy najprawdopodobniej zadeklaruje stałą obecność dużej grupy żołnierzy amerykańskich nad Wisłą oraz przybliży Polskę do regularnych, niezależnych od Rosji dostaw gazu - wygląda na to, że cała wcześniejsza retoryka psu na budę była warta, a jej zwolennicy powinni na chwilę przynajmniej zamilknąć.
Bo w to, że całkiem oprzytomnieją, nie wierzę. Tak samo jak nie wierzę w ich wstyd. W to, że zrobią to, co powinni: po prostu odszczekają swoje niemądre opinie i przeproszą opinię publiczną za wprowadzanie jej w błąd. Tyle, że ani nie milczą, ani nie przepraszają, tylko stroją się w szatki sędziów i jak rozkapryszone dzieci prychają: nawet jeśli Trump do Polski przyjeżdża, to i co z tego?
#
"Prezydent elekt chce szybko dokonać z Rosją nowego podziału wpływów na świecie. Polski nikt nie zapyta o zdanie" – tak pisała w listopadzie 2016 roku "Rzeczpospolita". I dalej w podobnym duchu: "Spodziewam się takiej Jałty 2.0. Trump obieca Putinowi, że Amerykanie nie będą stawać na drodze Kremla na Ukrainie, w Gruzji, Mołdawii" – mówił "Rz" prof. Mark Galeotti, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich znawców Rosji – "To oznaczałoby przekreślenie polityki prowadzonej przez polską dyplomację od przeszło ćwierćwiecza: stopniowego przeciągania na stronę Zachodu republik byłego ZSRR, przede wszystkim Ukrainy. Ale Polska nie ma możliwości powstrzymania takiego dealu, nawet nie może wpłynąć na jego kształt".
Nie wiem, co robi teraz i co myśli profesor Galeotti, ale nie zdziwię się wcale, jeśli wkrótce znowu wystąpi w polskiej prasie jako ekspert. Po pierwsze jest Amerykaninem, po drugie profesorem, więc na pewno zna się na rzeczy. Po trzecie, atakuje Trumpa, a to się liczy najbardziej.
#
Taką z kolei opowieść snuł na łamach "Gazety Wyborczej” Wiktor Jerofiejew: "Czy będzie zatem nowa Jałta? Będzie, jak jesienna plucha – przebłyski słoneczka i znowu mgła. (…) Na Ukrainie awanturować się po cichutku, bo to przecież najistotniejsza część naszej Jałty. A jak już będzie Jałta, NATO grzecznie przytaknie". Cóż, pisarz, artysta, wiadomo, ci mogą bredzić, ile wlezie…
Zobacz także: Harmonogram wizyty Donalda Trumpa w Warszawie
Jednak od Edwarda Lucasa można by właściwie wymagać nieco więcej. W końcu jest on, jak to się mówi, wybitnym komentatorem renomowanego tygodnika "Economist". "Nowa Jałta, która może powstrzymać rozszerzenie NATO, stanie się oczywistym lub tajnym uznaniem tego, że Kreml ma pierwszorzędny wpływ na całe lub część byłego imperium i może doprowadzić do zmniejszenia natowskiej obecności wojskowej w krajach przyfrontowych. Będzie to katastrofa". Mocne, nieprawdaż? Wszystko to pół roku temu było mówione na poważnie, z namysłem, przekazywane jako efekt głębokiego, analitycznego namysłu.
#
Takich wypowiedzi - dziwacznych, chybionych, pustych - jest cała masa. Nie tylko zachodni komentatorzy w nich celują. Według Radka Sikorskiego Trump miał być "sceptykiem co do zaangażowania USA w NATO", z czego miało wynikać osłabienie pozycji Polski. "Mając USA po swojej stronie, tudzież USA zneutralizowane zwariowanym prezydentem, Rosja staje się na powrót supermocarstwem. Dla nas to zawsze oznacza jedno: wasalizację" – wieszczył z kolei Sławomir Sierakowski. Jego zdaniem "Rosja od lat domaga się tych samych trzech rzeczy: rozpadu Unii, osłabienia lub wycofania się NATO i podziału na strefy wpływów. Trump chce dokładnie tego samego. To aż dziwne, że obaj przywódcy, Putin i Trump, mówią tym samym głosem".
Cóż, dziwne jest to, że prognozy te okazały się całkowicie chybione. Trump nie mówi Putinem, ani Putin Trumpem. No chyba, że na Placu Krasińskich Trump zadeklaruje przekazanie Polski Putinowi.
Ale prawdziwy publicysta nigdy się nie myli, więc teraz zamiast opowieści o Trumpie ruskim agencie, który chce zmajstrować z Putinem drugą Jałtę, mamy koncert na inną melodię. Trump ma pokazać Polsce, na czym polega demokracja, a jeśli tego nie zrobi - jego wizyta jest nieważna. Najdobitniej taką opinię przedstawili Jacek Żakowski i Bartosz Wieliński.
#
"Jeśli Trump zaakceptuje w czwartek - milcząco lub wprost - demokrację putinowską i poprze "trójmorze", będzie to oznaczało odbudowę rosyjskiej strefy wpływów w Europie Wschodniej" – napisał ten pierwszy na łamach "Gazety Wyborczej". A więc nie wystarczy, że w Polsce będą żołnierze USA, nie wystarczy, że obok rosyjskiego przypłynie amerykański gaz i pojawi się amerykańskie uzbrojenie – to wszystko będzie funta kłaków nie warte, jeśli Trump, choćby milcząco, zaakceptuje polską obecną demokrację.
Nie mniej istotny jest drugi warunek – poparcie dla idei "trójmorza", która najwyraźniej jawi się Jackowi Żakowskiemu jako jakaś ruska pułapka. Tylko atakując polski rząd i odrzucając próbę uniezależnienia się od Rosji Trump uzależnia Polskę od Rosji – tak brzmi to rozumowanie i doprawdy, chyba nie jestem jedynym czytelnikiem, który pomyślał w tym momencie, że może upały były zbyt wielkie i autorowi zabrakło wody.
Nienawiść do kaczyzmu i PiS-u osiągnęła u niektórych już faktycznie stadium chorobowe, co najlepiej pokazują wpisy niedawnego guru wolnych Polaków, Mateusza Kijowskiego, który wzywa do bojkotu wizyty prezydenta USA. Przypomnę, że to człowiek, którego jeszcze niedawno liberalni i lewicowi publicyści uważali za nowe wcielenie Wałęsy, wiodącego lud na barykady przeciw pisowskiej władzy.
O ile jednak szkody wywołane wpisami Kijowskiego od czasu afery "fakturowej" wielkie nie są, to nie da się tego już powiedzieć o twórczości Bartosza Wielińskiego, publicysty "Gazety Wyborczej", który gościnnie nakłapał na Polskę w "New York Timesie". I jak większość innych działaczy frontu antypisowskiego w namaszczonym tonie przestrzegł:
"Pomimo ciepłego przyjęcia, jakie prawdopodobnie zostanie zgotowane prezydentowi, jest bardzo ważne, by pochylił się nad erozją demokracji w Polsce i zaznaczył, że proces ten nie leży w interesie Ameryki. Zdrowa demokracja w Polsce to dla obu naszych krajów kwestia zasadniczej wagi. Prezydent Trump powinien to powiedzieć, głośno i wyraźnie”.
#
Cóż, namawiać prezydenta obcego mocarstwa, nawet zaprzyjaźnionego, żeby strofował Polskę, namawiać do tego publicznie i bezwstydnie – zastanawiam się jak nazwać takie zachowanie. Niech będzie, że to wyraz rozpaczy i frustracji, choć wielu czytelników woli pewnie inne słowo, może bardziej trafne.
Wszystko to razem tworzy przedziwny obraz. Z jednej strony przyjazd do Polski prezydenta Trumpa powinien być uznany za sukces przez wszystkich. Tym bardziej, że wiąże się z nim wzmocnienie bezpieczeństwa. Z drugiej zaś wielu komentatorów zachowuje się, jakby się opili szaleju. Tak jakby woleli, mając do wyboru bezpieczniejsza Polskę z PiS i mniej bezpieczną bez jego rządów, wybrać to drugie. Dla przyszłego kronikarza słowa te same układają się w kolejny rozdział dziejów głupoty w Polsce.
Paweł Lisicki dla WP Opinie