Paweł Lisicki: Europa nie jest drugim Rzymem
Muzułmanie, którzy docierają na teren Europy, nie tylko nie przyjmują religii chrześcijańskiej, ale wśród dawnych chrześcijan zdobywają powoli wyznawców. Chrześcijaństwo cierpi na nieuleczalną, jak można sądzić, chorobę rozpadu tożsamości. Współcześni chrześcijanie coraz mniej są dumni z własnej przeszłości, coraz częściej natomiast się jej wstydzą i za nią przepraszają - pisze Paweł Lisicki dla WP.
Wielu komentatorów, którzy z narastającą rezygnacją opisują kolejne akty terroru, jakie dotykają miasta Europy, mówi o wojnie cywilizacji, o starciu islamu i chrześcijaństwa. Niektórzy z nich twierdzą, że współczesna Europa przypomina starożytny Rzym. Podobnie jak na nią teraz napiera fala muzułmańskich uciekinierów, tak przed wiekami imperium musiało odpierać najazdy barbarzyńców. Rzym tej presji nie wytrzymał. Próby porozumienia zawiodły, polityka osiedlania dużych grup plemion zza Renu zakończyła się fiaskiem. Latynizowali się zbyt wolno i było ich zbyt wielu. Rzymianie tej wielkiej fali ludzkiej nie byli w stanie ani powstrzymać, ani opanować. W rezultacie w V wieku po Chrystusie, po serii dramatycznych porażek, zachodnia część cesarstwa rozpadła się na kilka konkurencyjnych królestw kierowanych przez barbarzyńskich królów. Czyżbyśmy znowu widzieli ten sam obraz? I miałby rację starożytny mędrzec, który stwierdzał, że nic nowego pod słońcem ani się nie wydarza, ani się wydarzyć nie może, tylko wciąż
przesuwa się przed naszymi oczami kołowrót dziejów?
Wymierająca Europa
Analogie mają to do siebie, że pozwalają lepiej rozumieć zjawiska. A pewne podobieństwa sytuacji współczesnej i starożytnej rzucają się w oczy. Pierwsze jest oczywiste. Współczesna Europa jest od państw muzułmańskich nieporównywalnie bogatsza i bardziej bezpieczna. Podobnie jak antyczny Rzym w stosunku do barbarzyńców, zapewnia ona znacznie wygodniejsze, dłuższe i lepsze życie. Po drugie cierpi też, dokładnie jak to było kilkanaście wieków wcześniej, na ogromny kryzys demograficzny. Inne są jego przyczyny, ale w obu przypadkach efekt jest ten sam: w granicach imperium rodziło się znacznie mniej dzieci niż przychodziło ich na świat na terenach zamieszkałych przez barbarzyńców. Ta różnica nie wynikała wprawdzie, jak jest obecnie, z różnic kulturowych między Rzymianami a barbarzyńcami, powodem był raczej stały napływ ludów ze stepów Azji. Tak czy inaczej, spadek dzietności i wyludnienie Rzymu było ważnym czynnikiem osłabienia państwa. Gdyby dziś nie liczyć dzieci, które rodzą się w rodzinach imigrantów,
okazałoby się, że pod względem demograficznym Europejczycy wymierają.
Trzecie podobieństwo też jest uderzające. Otóż tak Rzymianie, podobnie jak współcześni Europejczycy, dysponowali nieporównywanie wyższą i lepszą techniką niż otaczające ich ludy. Zarówno jeśli chodzi o poziom uzbrojenia, myśl militarną, zdolność prowadzenia działań wojskowych, mieli ogromną przewagę nad potencjalnym przeciwnikiem. Czyżby więc faktycznie na naszych oczach dokonywała się druga wędrówka ludów?
Jedna różnica rzuca się w oczy. Otóż w chwili, kiedy Rzym padał pod ciosami Wandali i Hunów, było to już państwo chrześcijańskie. Przegrywając bitwy i tracąc suwerenność państwową, Rzymianie zachowali swoją wyższość kulturową. Sami podbici przez barbarzyńców siłą, pokonali ich ducha. Przybywające na teren imperium plemiona szybko przejmowały obyczaje, język, prawo ale przede wszystkim religię podbitych. Część z nich była wcześniej arianami, część poganami - i jedni i drudzy szybko uznali wyższość i przyjęli chrześcijańską religię pokonanych Rzymian.
Kapitulacja chrześcijaństwa
Nic nie wskazuje na to, żeby dziś mogło się powtórzyć coś podobnego. Tym, co najbardziej uderza w obecnym starciu cywilizacji, jest całkowity niemal paraliż i słabość chrześcijaństwa. Muzułmanie, którzy docierają na teren Europy, nie tylko nie przyjmują religii chrześcijańskiej, ale wśród dawnych chrześcijan zdobywają powoli wyznawców. Nawet zlaicyzowani i zobojętniali pozornie muzułmanie po kilku, kilkudziesięciu latach wracają do tradycji. Zaczynają się inaczej ubierać, ściślej przestrzegają przepisów religijnych, z większą surowością poszczą podczas Ramadanu i z większą gorliwością oddają się modlitwom. Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta. Chrześcijaństwo cierpi na nieuleczalną, jak można sądzić, chorobę rozpadu tożsamości. Współcześni chrześcijanie coraz mniej są dumni z własnej przeszłości, coraz częściej natomiast się jej wstydzą i za nią przepraszają.
Dawny Kościół w oczach współczesnych jawi się jako dziwna i niebezpieczna organizacja, która kojarzy się z przemocą, inkwizycją, fanatyzmem, prześladowaniem Żydów i uciskiem kobiet. Doprawdy, czasem można myśleć, że trzeba być sadomasochistą, żeby do niej przystąpić. Bicie się w piersi, przepraszanie za przeszłość, uległość wobec czarnej legendy Kościoła jest jednym z głównych źródeł wewnętrznej słabości człowieka Zachodu. W konfrontacji z islamem wciąż się cofa i przeprasza, niepewny siebie i chwiejny, wątpi we wszystko i poddaje się.
Kiedy na przełomie IV i V wieku n.e. Rzym padał pod ciosami barbarzyńców, mieszkający w nim chrześcijanie niewzruszenie wierzyli w swą misję, mieli pewność, że wyznają prawdziwą wiarę i nie wahali się przekonywać o tym barbarzyńców. Wiedzieli, że strzegą pięknego dziedzictwa i czerpali z tego moc. W dzisiejszej Europie mieszkają w większości postchrześcijanie, których najważniejszym celem życia jest wzrost konsumpcji. Nieliczni zaś wyznawcy religii Chrystusa cierpią na ostrą odmianę kompleksu winy za przeszłość, wstydząc się swych przodków i ich przekonań. Pytanie o to, jak zakończy się starcie islamu z chrześcijaństwem, zdaje się zatem retoryczne. Europa współczesna drugim Rzymem nie będzie.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski