Nacjonalista to nie patriota. Mocny głos Kościoła
Flirt chrześcijaństwa z "izmami" nie jest czymś nowym. Historycy doszukują się początków nacjonalizmu w XVIII w., a jego dynamiczny rozwój przypada na XIX w. Jednak zalążki tej ideologii można odnaleźć w momencie, w którym chrześcijaństwo z religii prześladowanej stało się religią nawracającą. Z przychylnością władzy i coraz częściej za pomocą miecza i tortur.
Nie była to żelazna reguła, bo nie brakowało prawdziwych apostołów-misjonarzy, którym zależało na autentyczności nawrócenia i wiary. Oczywiście kiedyś inaczej rozumiano religię i prawa człowieka, a dzisiejszy, postoświeceniowy rozdział Kościoła od Państwa był nie do pomyślenia.
Od tego czasu chrześcijaństwo przeszło długi proces dojrzewania. Mordowania inaczej myślących nie usprawiedliwia się już dbałością o prawowierność, bezwzględnych rzeźników nie kusi się już obietnicą odpustu zupełnego i zbawienia za patroszenie tzw. heretyków i schizmatyków. Nie stosuje się już sankcjonowanych przez państwo narzędzi dyskryminujących mniejszości religijne tak, jak to było chociaż w gloryfikowanej z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości II RP.
Wydawałoby się, że łączenie ksenofobii i nacjonalizmu z chrześcijaństwem to fenomen na tyle marginalny czy wręcz cyrkowy, że nie warto zwracać na niego uwagi. Jednak ostatnie lata pokazały, że granica intelektualnego barbarzyństwa wypowiadanego i czynionego w imię religii została przekroczona i to tak zauważalnie, że w dość krótkim odstępie rzymskokatolicka Konferencja Episkopatu Polski (KEP) firmuje dwa ważne dokumenty, które - oczywiście - pojawiają się w kontekście 100 lat Niepodległej, jednak ich siła rażenia jest dalsza i większa.
Lepiej późno niż wcale
Można tylko ubolewać, że tak późno, ale można też się cieszyć, choćby przez zaciśnięte zęby, gdy tak jasno i wyraźnie hierarchiczni decydenci przypominają, że pielgrzymka to pokuta, modlitwa i świadectwo wiary, a „łączenie pielgrzymki ze sprawami społecznymi ma sens jedynie w kontekście miłości, pojednania i poszukiwania świętości życia.”
Zobacz - Krzysztof Bosak: Episkopat to ciało bardziej opiniotwórcze niż decyzyjne
Innymi słowy: pielgrzymka nie może być listkiem figowym dla nacjonalistycznych i faszyzujących pochodów z hajlowaniem i rozpylaniem nienawiści wobec inaczej wyglądających, wierzących, mówiących czy kochających, ale posiada wyraźne ramy, które określa ewangelia, szacunek do człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. A ta ewangelia nie jest przecież pochwałą nacjonalistycznych spazmów i orgii nienawiści.
Orzeł biały na czerwonym tle nie jest wizualizacją Trójcy Świętej, nie jest bożkiem, a naród przy wszystkich mistyczno-poetyckich aktach strzelistych polskiej martyrologii nie jest uosobieniem Ludu Bożego, ani jego wyrazicielem. Nacjonalizm nie tylko spłyca, ale też niszczy wszystko to, co w chrześcijaństwie najważniejsze.
"Mocny sygnał, jasny przekaz"
Wtłaczanie nacjonalizmu w kościelny przekaz to religijny Czarnobyl na życzenie, dlatego też słowa episkopatu firmowane przez bp. Krzysztofa Zadarko o nacjonalizmie i nacjonalistach to mocny i potrzebny sygnał nie tylko dla brunatnych i sympatyzującego kleru, ale wszystkich.
Warto zacytować in extenso: „Nacjonalista nie jest więc patriotą. Nacjonalista nie jest więc patriotą. Prawdziwy patriota, miłujący swój naród, nie ulega agresji i instynktom nakazującym wykluczanie i stygmatyzowanie społeczne innych osób, różniących się światopoglądem, wiarą, pochodzeniem etnicznym czy odcieniem skóry.”
Dokument wydany przez Radę KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek o pielgrzymowaniu narodowym pozostaje jednak tylko tekstem. Ważniejsza jest praca katechetów – świeckich i duchownych, ważniejsza będzie odwaga proboszczów i biskupów, czy będą na tyle konsekwentni, aby zamknąć drzwi kościołów i sanktuariów dla pseudoreligijnych spędów, dla których religia, czy w tym wypadku katolicyzm, jest tylko pozornie ważny. W nacjonalistycznej propagandzie religia jest zwykłym dopalaczem, który deprawuje i terroryzuje umysł, zwalnia od szacunku i myślenia.
Nacjonalizm to przypadłość nie tylko katolicka
Myli się jednak każdy, kto by twierdził, że patologiczna relacja nacjonalizmu i religii to jakaś szczególna przypadłość polskiego katolicyzmu. Chorowały na nią różne wyznania protestanckie (niektóre wciąż, co widać po wiecznie wczorajszych radykałach-lojalistach w Irlandii Północnej), ale i prawosławie, czego przykładem jest potępienie tzw. etnofiletyzmu, a więc przekonania o uprzywilejowaniu określonej narodowości czy etniczności w Kościele.
Spór powstały w XIX w. między Bułgarską Cerkwią Prawosławną a Ekumenicznym Patriarchatem Konstantynopola zakończyła decyzja soboru z 1872 r. Etnofiletyzm zostaje wtedy odrzucony jako „rasowa dyskryminacja i nacjonalistyczna tendencja”, co w swojej encyklice potwierdza później patriarcha Joachim III, mówiący już o etnorasizmem.
Te spory nie przebrzmiały ani w katolicyzmie, ani w prawosławiu, ani w protestantyzmie w różnych wariantach i historycznych odsłonach. Nie są od niego wolne inne religie, więc tym bardziej konieczne jest przypominanie i rozróżnianie między pożądanym patriotyzmem a polityczną patologią przed ołtarzami.
Świat łatwo podpalić, a religia jest najtańszą, najłatwiejszą i najefektywniejszą podpałkę. Zgasić taki pożar jest już o wiele trudniej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl