Mike Pence odkupił winy Trumpa. Ale tylko te wobec PiS-u
Chwaląc wysiłki prezydenta w umacnianiu niezależności sądów, wiceprezydent USA posunął się dalej, niż jakikolwiek inny gość odwiedzający Warszawę. I dał PiS-owi gotowy materiał do kampanii wyborczej.
Przez długi czas nic nie zapowiadało, że wizyta wiceprezydenta USA będzie marną nagrodą pocieszenia po odwołaniu przyjazdu Donalda Trumpa. Mike Pence w niedzielę dał bardzo średnie przemówienie - czy wręcz kazanie - będące powtórzeniem najlepszych kawałków z przemówienia Trumpa w 2017 roku. Poniedziałkowe spotkania dwustronne nie zaowocowały zaś właściwie żadnymi konkretnymi rezultatami. Pence pojawił się, powiedział kilka miłych słów - i poleciał.
Tak przynajmniej było do punktu wizyty słusznie nazwanego "spotkaniem z mediami" (a nie konferencją prasową). Choć Pence niemal połowę swojego wystąpienia poświęcił huraganowi Dorian, pod koniec rzucił zdanie, które zmieniło wszystko.
Kiedy dziennikarz "Washington Post" zadał pytanie (tylko zagraniczni dziennikarze mieli szanse zadać trudne pytania) o to, czy Pence skonfrontował polskiego prezydenta z jego dorobkiem w sprawie praworządności i niezależności sądów, wiceprezydent skonfundował wszystkich. Stwierdził, że rzeczywiście poruszył ten temat i ...podziękował Andrzejowi Dudzie za jego wysiłki we wzmacnianiu niezależności sądów.
Jeszcze żaden zagraniczny przywódca nie pochwalił publicznie reform sądowych PiS. Nawet ci najbardziej przyjaźni obecnemu rządowi mówili najwyżej, że to wewnętrzna sprawa Polski lub wzywali do kompromisu "obie strony". Tabu te przełamał tymczasem wysłannik tego, którego zwykło nazywać się "przywódcą wolnego świata".
Nie wiadomo, czy Pence wiedział, o czym mówi. Osobiście byłbym w stanie się założyć, że jeśli ma jakiekolwiek pojęcie na temat reform PiS to jest ono co najwyżej mgliste. Ale to już sprawa drugorzędna. Powiedział to, co powiedział. I tym samym dał partii rządzącej w Polsce to, czego chciała: publicznego poparcia tuż przed wyborami.
Przeczytaj również: Mike Pence: We are "rodzina"
Potiomkinowska wizyta
To oczywiście zwycięstwo czysto propagandowe, materiał do konsumpcji przez rządowe media. Jeśli chodzi o konkrety, było znacznie gorzej.
- Duch Potiomkina ciągle żyje - powiedział mi przed konferencją jeden z obecnych w Pałacu Prezydenckim zagranicznych dziennikarzy. Odniósł się do faktu, że mimo namów ze strony organizatorów, aby przybyć na konferencję (wiele zagranicznych redakcji straciło zainteresowanie po wycofaniu się Trumpa) na miejscu dowiedzieliśmy się, że jeśli w ogóle będzie możliwość zadania pytań, to dostaną je telewizje (co ciekawe, okazało się to prawdą tylko w przypadku pytań z polskiej strony). Reszta przybyłych dziennikarzy posłużyła więc jako elementy potiomkinowskiej wioski.
Potiomkinowska była jednak cała wizyta amerykańskiego wiceprezydenta. Z umów i dokumentów szumnie zapowiadanych przed przyjazdem Trumpa zostało bardzo niewiele. Specjalnie na tę okazję szykowano i negocjowano specjalny dokument, który sprecyzowałby warunki i parametry wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej (ostateczna umowa to wciąż kwestia wielu miesięcy). Zamiast tego otrzymaliśmy tylko słowne potwierdzenie tego, co już ustalono.
To samo stało się z kwestią zniesienia wiz. Według wstępnych ustaleń Trump miał quasi-formalnie "nominować" Polskę do programu bezwizowego. Pence jedynie stwierdził, że Polska zostanie nominowana, kiedy spełni warunki - czego jest podobno już bardzo blisko. Wiceprezydent podpisał dokument ws. bezpieczeństwa sieci 5G, ale jest to jedynie polityczna deklaracja.
Trump a sprawa wschodnia
Pozytywne były stanowcze słowa Pence'a ws. Rosji oraz trwałości NATO. Potencjalnie dobrym rezultatem wizyty może być też ustanowienie przez doradcę Trumpa Johna Boltona formatu konsultacji między szefami biur bezpieczeństwa narodowego Polski, USA, Ukrainy i Białorusi. Ale dopiero w przyszłości zobaczymy, co z tego wyniknie.
Tym bardziej, że polityka administracji Trumpa wobec Ukrainy może budzić zastrzeżenia. Trump wstrzymuje bowiem uchwaloną przez Kongres pomoc wojskową dla ukraińskiej armii. Spekuluje się, że robi to dlatego, by wymusić na Kijowie przekazanie "brudów" na swojego prawdopodobnego kandydata Demokratów, Joe Bidena (syn Bidena, Hunter - do spółki z Aleksandrem Kwaśniewskim - był w radzie nadzorczej spółki naftowej kontrolowanej przez ukraińskiego oligarchę).
Odpowiedź Pence'a nie była zachęcająca. Jak stwierdził, powodem wstrzymania funduszów dla Ukrainy jest korupcja. Korupcja to rzecz jasna duży problem na Ukrainie. Ale ze strony administracji Trumpa, wokół której nadzwyczaj dużo podejrzeń i spraw korupcyjnych, brzmi to obłudnie i fałszywie. Nie mówiąc o tym, że akurat spraw korupcyjnych związanych z amerykańską pomocą na Ukrainie dla jak dotąd nie było.
Pokazuje to tylko, w jaki sposób obecna administracja w Waszyngtonie traktuje mniejszych partnerów. Również tych, o których mówi dobrze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl