Marcin Makowski: Po wypadku Beaty Szydło wniosek jest jeden. Państwo przegrywa z polityką
Państwo przegrywa z polityką. Taki wniosek można wyciągnąć obserwując reakcje po wypadku premier Beaty Szydło pod Oświęcimiem. Dla jednych był to powód do rechotu, dla innych dowód na antyrządowy spisek. Tylko dla rozsądku miejsca coraz mniej.
Kolejny wypadek rządowej limuzyny to powtórka skrajniejszej wersji tego samego scenariusza. Ze strony części przeciwników rządu Prawa i Sprawiedliwości strumieniami wylewa się rechot, kpina i żal, że znienawidzeni politycy „nie powtórzyli Smoleńska”. Z drugiej, nazwijmy ją rządowo-prawicową, słychać głosy o możliwym zamachu, winę za incydent przerzuca się na poprzednią ekipę i kierownictwo BOR. Jedni nakręcają się wypowiedziami drugich, odsądzają od czci i wiary, szybciej od policji znają wersję wydarzeń. „W Oświęcimiu boją się kiedy jedzie rządowa kolumna” – informuje Gazeta Wyborcza. Politycy Nowoczesnej i PO biorą w obronę kierowcę Fiata, którego kreują na ofiarę brawury kolumny uprzywilejowanej. Szef MSWiA problemu fatalnej serii kraks natomiast nie widzi, bo woli tropić grzechy opozycji.
A gdyby tak głęboko odetchnąć? Uspokoić emocje i przez chwilę potraktować Polskę inaczej, niż partyjny folwark i ideologiczne pole bitwy? Jak byśmy się wtedy czuli? Co byśmy zobaczyli? Zaryzykuję stwierdzenie, że obraz, który w całości nie będzie pasować żadnej ze stron. Ale który powinniśmy zobaczyć wszyscy, jeżeli żywe jest jeszcze w społeczeństwie pojęcie racji stanu.
„Pull up. Seicento Ahead”
Pierwszy element obecnego, patologicznego stanu debaty publicznej, to usprawiedliwienie języka nienawiści. Albo mówiąc prościej, zwykłej ludzkiej podłości. W marcu zeszłego roku, gdy w prezydenckiej limuzynie pękła opona i doszło do wypadku, pisałem o współczesnej odmianie prawa Kopernika-Greshama, głoszącego, że „zły pieniądz wypiera lepszy”. Jego polską, tyczącą się polityki i mediów odmianę nazwałem prawem Lisa-Kuźniara. Zgodnie z jego logiką, hejt, podparty autorytetem osób znanych, wypiera dialog, partyjna retoryka rozsądek, a postawa propaństwowa dostaje po głowie od ideologii. Niestety od czasu wypadku Andrzeja Dudy, do uderzenia w drzewo limuzyny Beaty Szydło, nie nauczyliśmy się niczego. Wystarczyło kilkanaście minut od newsa, aby wszyscy wiedzieli już wszystko. Na profilu facebookowym Komitetu Obrony Demokracji pod nazwiskami padała litania obelg. „Zamach na sołtysową, he, he”, „Pewnie brzoza stała na drodze”, „Ups, znowu podpadła naczelnemu pisdzielcowi”, „Całe życie była potłuczona”. Gdy premier była w drodze do szpitala, Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” napisał: „Hasło: z drogi śledzie, bo rząd jedzie - zbliża pisowskie elity z suwerenem”. Jarosław Kuźniar dodał natomiast: „Producenci pancernych limuzyn kupowanych do Polski wprowadzą do standardu dźwiękowe komunikaty PULL UP i SEICENTO AHEAD”.
I tak zaczęła się kręcić karuzela śmiechu, na której politycy do wtóru z dziennikarzami licytowali się na bon moty. Sławomir Neumann pisał o programie „Laweta+”, Joanna Senyszyn o „zamachnięciu na premierkę Szydło”, której „nie ochroniła Matka Boska”, Roman Giertych stwierdził natomiast, że politycy PiS rozbijają się na potęgę, „bo martwią się, że nie zdążą wszystkiego zepsuć”. Jeden Tomasz Lis wykazał ludzki odruch, życząc „zdrowia dla premier Szydło i poszkodowanych funkcjonariuszy”, żeby chwilę później rozpocząć klasyczną dla siebie tyradę, zwieńczoną tweetem: „Ludzie kierujący tak autem wożą ludzi kierujących tak państwem. Jest w tym jakaś swoista spójność”. Nawet Paweł Kukiz dołączył do chóru śmieszków, wrzucając na Facebooka mema ze zdjęciem karambolu i podpisem: „Zjazd polityków Prawa i Sprawiedliwości”. Czyżby zapomniał, że całkiem niedawno poseł jego klubu zginął w wypadku samochodowym? W spektakularny sposób nerwy puściły również Radosławowi Sikorskiemu, który za krytykę swojego wpisu o „pancernym drzewie”, nazwał szefową „Wiadomości” - „tępą propagandystką”. Następnie, po fali krytyki, zapytał: „Czy pisowskiej propagandystce, używającej kłamstwa i manipulacji, należy się szacunek tylko dlatego, że ma piersi?”. Tym samym doszliśmy do punktu, w którym były marszałek i minister, zaczął otwarcie używać języka, którym do tej pory posługiwali się anonimowi trolle. Mało wesoła konstatacja.
To był zamach?
Nie da się pisać o komentarzach po wypadku premier Szydło, bez ukazania drugiej strony absurdu. Równie szybko co kpina, pojawiły się bowiem wersje, w których 21-letni kierowca Seicento urósł do miana zamachowca. Albo co najmniej osoby, która mogła nim być, bądź działała na korzyść sił antypisowskich. Tomasz Sakiewicz z „Gazety Polskiej” komentował na Twitterze: „PO wynajmuje adwokata kierowcy który poturbował premier z PiS. Ponad sześć lat temu działacz PO zabił działacza PiS. Łagodnieją?”, dodając, że „kolejny atak będzie ze środka”. Czy minister Antoni Macierewicz i jego karambol, który najprawdopodobniej spowodowany został przez brawurę jego kierowcy, również podpada pod „atak z zewnątrz”, tego nie dodał. Na portalu Telewizji Republika pojawił się równocześnie artykuł, którego lead warto zacytować w całości: „Dziś kolejny wypadek najważniejszej osoby w Państwie Polskim. Niecały rok temu Prezydent Polski Andrzej Duda również miał wypadek samochodowy. Czy nie dziwi nas fakt, że w przeciągu roku dwie najważniejsze osoby w Polsce ulegają wypadkom? Kto chce śmierci naszych przywódców?”.
Tezę tę twórczo rozwijano również w „Salonie Dziennikarskim” na TVP Info. O dziwnej i nieprzypadkowej serii wypadków czołowych postaci polskiej polityki zupełnie otwarcie mówił Jacek Karnowski. „Bardzo łatwo mi sobie wyobrazić, że ci ludzie, którzy w ułamku sekundy decydowali o wydarzeniach w Oświęcimiu mogli rozważać taką sytuację: uderzamy w te auto, kierowca ginie lub jest ranny, a w Polsce rozpoczyna się piekło, ludzie krzyczą, że władza się rozpycha i zabija ludzi” dodał w tym samym programie Stanisław Janecki z „W Sieci”. W podobnym tonie, dla odmiany obarczając winą poprzednie kierownictwo BOR, wypowiada się z kolei minister Mariusz Błaszczak. I tak obie, śmiertelnie ze sobą poróżnione strony, jedna przez kpinę, druga przez tworzenie atmosfery zagrożenia, uciekają od istoty problemu.
Wnioski musimy wyciągnąć wszyscy
Wiem, że to rodzaj naiwności, aby domagać się bezstronnego i krytycznego podejścia do rzeczywistości w czasach, w których każdy tweet i gest mają wagę manifestu politycznego. Innej drogi jednak nie widzę. Nienawiść antypisowska, legitymizowana przez część lewicowo-liceralnych elit jest realna. Paranoja antyopozycyjna, uprawiana przez część prawicy, również. Obie te postawy mają bowiem genezę w autentycznych problemach, ale inaczej definiują ich źródło. Jest przecież rzeczą skandaliczną, aby w niespełna rok doszło do czterech poważnych wypadków z udziałem czołowych polityków. Nie da się również ukryć, że rzucanie się pod koła limuzyn, które chcą wjechać na Wawel i blokowanie wyjazdy z Sejmu, wzmaga poczucie osaczenia.
Czy to zbyt wiele, aby w obliczu podobnych wydarzeń domagać się od rządu realnych zmian w funkcjonowaniu BORu, wyciągnięcia wniosków z serii wypadków i zrobienia wszystkiego, aby do nich w przyszłości nie dopuścić? Czy to za dużo, aby oczekiwać, żeby politycy traktowali opinię publiczną poważne, choć raz dostrzegając problem we własnych strukturach, nie zrzucając wszystkiego na poprzednią koalicję? Dlaczego do rozmiarów fantazji urasta wizja debaty publicznej, w której opozycja nie kpi z wypadku głowy państwa i jego premier? Z jakich względów musimy być skazani na język pogardy i nienawiści, kiedy pierwszym odruchem normalnego człowieka jest wyrażenie wsparcia dla poszkodowanych, a dopiero później rozliczanie i szukanie winnych? Choćby nawet było tysiąc możliwych przyczyn obecnego stanu rzeczy, nie ma nawet jednej, które usprawiedliwiała by jego trwanie. Inaczej polska racja stanu przegra z polityką i ideologią. A za nią przegrają Polacy. Bez względu na to, czy żałowali, że nie było drugiego Smoleńska, czy w kierowcy Seicento widzieli zamachowca.
Marcin Makowski - dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy" oraz Wirtualnej Polski. Współpracuje z TVP3 Kraków oraz Radiem Kraków. Z wykształcenia historyk i filozof. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Szczecińskim oraz Polskiej Akademii Nauk.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.