Marcin Makowski: Nowe paski do zegarka i animowane emotikony. Gdzie jesteś Jobsie?
Apple już dawno przestało być firmą, która pod skrzydłami Steve Jobsa narzucała trendy innowacji i przecierała szlaki pod nowe gałęzie produktów. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, po wtorkowej konferencji stało się jasne, że dzisiaj cel giganta z Cupertino jest inny. Poprawiać bezpiecznie to, co zrobili inni, cieszyć się z nowych opasek do zegarka i kolorów obudowy iPhone’a, pokazać nową grę na App Storze. I maksymalizować zyski. A o wszystkim opowiedzą ci faceci w wieku twoich rodziców, w za szerokich jeansach.
Zanim zacznę, coś sobie wyjaśnijmy. Jestem fanem Apple, ten felieton piszę na MacBooku, na biurku mam iPhona, i tak dalej. I może właśnie dlatego, że jestem fanem, niepokoi mnie kierunek, w którym od pewnego czasu, powoli acz konsekwentnie, zmierza dziecko Steve Jobsa i Steve Wozniaka. Chodzi o zacieranie granicy pomiędzy technologią a stylem życia. Firmą od innowacji a pseudofilozoficznym dopisywaniem ideologii do działań biznesowych. To, co jednak uwierało mnie najbardziej we wtorkowej prezentacji nowych flagowych produktów Apple, można zamknąć w jednym słowie: samouwielbienie.
Tatusie w szerokich jeansach
Niby nic nowego, niby sto razy obśmiewano już patetyczne prezentacje produktów Apple na białym tle ze wzruszającą muzyką, ale w pewnym momencie to, co śmieszyło, zaczyna nudzić przewidywalnością. A to jest moment, w którym marka powoli przestaje być sexy i umiera. Tak jak kiedyś Nokia, która straciła pomysł na swoje firmowe DNA. Technologiczny moloch z Cupertino jest jeszcze daleko od tego punktu bez powrotu, ale wykonuje pierwsze kroki w jego kierunku. Przykłady?
Konferencja rozpoczyna się w nowym audytorium im. Steve Jobsa, które wygląda jak jego minimalistyczne mauzoleum. Bryła oszczędna w formie i efektowna, ale nazywać ją od razu w pierwszych zdaniach ”najbardziej innowacyjną przestrzenią konferencyjną na świecie”? Główna sala Auditorium Maximum na Uniwersytecie Jagiellońskim robi większe wrażenie. Co dalej? Na scenę po kolei wychodzą faceci koło 50-tki, którzy w koszulach i za szerokich jeansach opowiadają o nowym systemie telewizji od Apple, który umożliwia streaming w 4K (na Netflixie dostępny od dawna) i… puszczają kawałek filmu o ”Spider Manie”. Publiczność bije brawo. Rozumiecie? W 2017 roku na najważniejszej dorocznej konferencji największej firmy technologicznej świata publiczność bije brawo, bo zobaczyła kawałek filmu w technologii, którą ma mój telewizor w domu sprzed niespełna dwóch lat.
Nowa opaska do zegarka. Wow
No dobrze, może ktoś powie, że się czepiam, bo w tym wydarzeniu chodziło o coś więcej - ukazanie spójności Apple na wszystkich płaszczyznach życia społecznego w czasach, w których technologia staje się manifestacją stylu życia. I odwrotnie. Być może, ale nawet jeśli przyjąć taką optykę, ani razu podczas całej prezentacji nie poczułem dreszczu emocji. Nowy Apple Watch, który poza czerwoną kropką na pokrętełku wygląda tak samo, jak seria pierwsza? Ziew. Co z tego, że można z niego dzwonić tak, jak z telefonu - LG miało to wcześniej. Kto będzie chciał rozmawiać przy ludziach przez zegarek, przykładając go do ucha? W ogóle, chyba połowę czasu poświęconego na Watch prowadzący zachwalał w jak niesamowity sposób potrafi on mierzyć tętno. Z litości nie wspomnę jak niekorzystnie wypada smartwatch Apple w porównaniu np. z wyspecjalizowanymi fitness trackerami czy zegarkami Garmina.
Salon samochodowy we Frankfurcie: jakie samochody przygotowano na targi?
W ogóle z tego ”luzu” i kontrolowanego casualu Apple coraz częściej przebija jakiś rodzaj pozy i fałszu. Niby wszyscy chcą wyglądać tak jak Jobs, ubierają się jak na grilla prezentując telefon za 1000 dolców przez milionami widzów, ale gdy przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że np. Angela Ahrendts - szefowa punktów sprzedażowych - występowała w płaszczu za prawie 15 tys. zł. Pokazując jednocześnie jak sklepy Apple będą zmieniały przestrzeń europejskich oraz amerykańskich miast, tworząc wokół siebie mikrospołeczności oraz budując utopię zadowolonych klientów oraz świadomych obywateli.
Właśnie to opisywane uczucie lekkiego niedowierzania i żenady towarzyszyło mi do momentu prezentacji iPhone’a X. Wcześniej bowiem mogliśmy zobaczyć premierę iPhone’a 8, który wygląda właściwie tak samo jak 7, pokaz gry w AR (poszerzona rzeczywistość, również nic nowego w branży rozrywkowej), czy festiwal przekonywania, że choć kolejne wersje flagowych produktów wyglądają właściwie jak swoje klony, to w środku są trzy razy szybsze. Jakby to przy obecnej płynności robiło jakąkolwiek zauważalną różnicę.
iPhone X - rewolucja kontrolowana
Wróćmy jednak do iPhone’a X. Czy produkt przedstawiony z okazji dekady, która minęła od prezentacji pierwszego smartfona Apple, był na tyle dobry, żeby zatrzeć złe wrażenie wcześniejszych wtórnych premier? I tak, i nie. Po pierwsze, właściwie wszystko wiedzieliśmy o nim tygodnie i dni wcześniej, zatem zabrakło elementu zaskoczenia. Potwierdziły się natomiast przewidywania, że w ”dziesiątce” otrzymamy do rąk to, co konkurencja wprowadziła wcześniej, ale lepsze. Jest zatem szeroki wyświetlacz z dziwną ramką na górze (było), bezprzewodowe ładowanie (było), odblokowywanie telefonu za pomocą wizerunku twarzy (było) oraz cała reszta standardów w telefonach klasy premium. Wodoodporność, dobry aparat, szybki procesor, etc. Jedyny prawdziwy przełom, który wywołał burzę oklasków i ekscytację prowadzących to… animowane emotikony. Animoji. Dzięki technologii, która skanuje i rozpoznaje twarz użytkownika, od teraz można wysłać znajomemu emotkę kupy, która imituje mimikę twojej twarzy! Wow.
Animowane emotikony od Apple
Przy okazji, jakby niechcący wspomniano, że aby twoja twarz mogła zostać rozpoznana w nocy, telefon na chwilę ją podświetli. Już widzę ekscytację z tego gadżetu w pubach, gdy co chwilę coś błyśnie w półmroku. Wspomniałem już, że samo "Face ID" nawaliło podczas prezentacji na żywo? Poza tym Kevin Mitnick, legendarny hacker, zauważył jeszcze jedną rzecz - "NSA zaciera ręce", ponieważ biometryka naszej twarzy może być teraz równie dobrze przekazywana odpowiednim służbom, które zapewne już mają odciski palców z poprzedniej wersji smartfonów. Ale kto by się przejmował, jeśli będą nowe kolory, szklana obudowa, ładniejsze paski do zegarków. Ostatecznie finansowo i tak wszystko się zepnie - w końcu trudno winić firmę, że chce zarabiać. Tylko niech na drugi raz nie czaruje, że stoi za tym jakaś filozofia.
Marcin Makowski dla WP Opinie