Marcin Makowski: Dał nam przykład Viktor Orban, jak zwyciężać mamy
Jeśli Viktor Orban może dziś coś Polsce zaoferować, to nie ustawiałbym się w kolejce po dobre wino, ostrą paprykę czy weto w sprawie art. 7. Znacznie cenniejsza będzie lekcja politycznej skuteczności i pragmatyzmu, okazjonalnie okraszonego wojowniczą chrześcijańsko-narodową narracją. Czyli dyplomacja uprawiana w dokładnie odwrotnych proporcjach, niż nad Wisłą. Wywiad w ”Gościu Wiadomości” ukazał właśnie te cechy węgierskiego premiera, przypominając tym samym, dlaczego jego partia idzie w tej chwili po pewne trzecie zwycięstwo.
”Przyjdzie dzień, że w Warszawie będzie Budapeszt” - mówił Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach parlamentarnych w 2011 roku. I choć w sensie formalnym jego przepowiednia sprawdziła się cztery lata później, praktycznie nadal tego Budapesztu nie ma. Nie ma pod względem charakterystycznego dla Viktora Orbana stylu uprawiania dyplomacji, oraz w sytuacji, gdy wojowniczą narrację trzeba na chwilę ograniczyć, aby zdobyć ważny przyczółek na arenie europejskiej. Nie ma, gdy od przyjaźni między głowami państw, ważniejszy jest precyzyjnie skalkulowany interes narodowy.
Węgry zawetują art. 7. Pytanie - w zamian za co?
Działanie tych cechy mogliśmy obejrzeć w praktyce w wywiadzie, który Krzysztof Ziemiec przeprowadził po ”Wiadomościach” z premierem Węgier. Na wstępie trzeba uczciwie przyznać, że było to rozmowa rzetelna, bez zbędnego słodzenia i taka, podczas której poruszone zostały wszystkie najważniejsze kwestie - energetyki, relacji z Rosją, Trójmorza, polityki migracyjnej, stosunku do Komisji Europejskiej, która grozi Polsce uruchomieniem art. 7, zapóźnień w stosunkach gospodarczych, itd. Właśnie w takich warunkach, na lekkiej kontrze, ale ze świadomością wspólnoty historii i części interesów, Orban czuje się najlepiej i - jak zrobiłoby wielu polityków na jego miejscu - nie chowa głowy w piasek, gdy tylko padło słowo ”Rosja”. Dzięki temu mogliśmy się dowiedzieć kluczowych rzeczy, jeśli idzie o stan relacji między naszymi państwami. Zacznę od najważniejszej.
Viktor Orban zapowiedział jasno, że Budapeszt zawetuje wszelkie próby ewentualnego uruchomienia sankcji przeciwko Warszawie. ”Węgry stają za Polską. Obecna procedura przeciw Polsce nie ma prawnych podstaw. Uważamy, że Polskę spotyka niesprawiedliwość” - powiedział, dodając jednocześnie, że nie zrobi tego ze względu na sentymenty. ”Każdy naród działa tak, jak każą mu interesy, ale tutaj nie chodzi tylko o interesy, ale o losy Europy Środkowo-Wschodniej” - dodał węgierski premier, podkreślając, że jeśli dzisiaj wola Komisji Europejskiej zostanie przeforsowana wobec Polski, na Polsce się nie skończy. A potencjalna kolejka państw na cenzurowanym jest długa, rozpoczynają ją oczywiście Węgry, ale obok nich stoi np. Rumunia. Jeśli to domino ruszy, nie będzie wiadomo, jak je zatrzymać. Owo ”partnerstwo w niedoli”, albo raczej wspólnota interesów, powinna być dla polskiego rządu sygnałem, że istnieje realna płaszczyzna strategicznego sojuszu z Orbanem, ale nie będzie ona tania. Stąd drugi ważny wątek wywiadu: interesy.
”Niewykorzystany potencjał” w relacjach polsko-węgierskich
”Rozmawiajmy również o problemach, nie tylko uśmiechajmy się do siebie. Są w naszej współpracy niewykorzystane potencjały” - stwierdził szef Fideszu. Jego słowa premier Mateusz Morawiecki musi sobie wziąć głęboko do serca. To właśnie na tej płaszczyźnie będziemy budować, bądź zaprzepaścimy owoce ideowego sojuszu z Węgrami. Choć wymiana gospodarcza między naszymi państwami sukcesywnie rośnie, jak zaznacza Orban, nadal przed nami problem, którego rozwiązanie może zająć dekady. Na imię mu logistyka. ”Podróż pociągiem z Warszawy do Budapesztu trwa 11 godzin, a mogłaby połowę krócej. Nie da się dojechać autostradą z Krakowa do Budapesztu” - wyliczał szef węgierskiego rządu.
Trudno nie przyznać mu racji, projekt Via Carpatia to nadal pieśń przyszłości, a bez szybkich połączeń kolejowych i drogowych, nie będziemy w stanie utrzymać obecnego wzrostu wymiany gospodarczej, a może przede wszystkim - turystycznej i kulturowej. Już dzisiaj wystarczy pojechać na urlop np. do urokliwej, słynącej z dobrych win miejscowości Eger, aby przekonać, się, że większość turystów stanowią Polacy. Ilu Węgrów mogłoby przyjechać obejrzeć bożonarodzeniowy jarmark w Krakowie, gdyby nie musieli jechać autem całego dnia po wąskich górskich drogach?
Energetyka, głupcze
Kwestia trzecia, swoisty języczek u wagi całego wywiadu, to energetyka i relacje z Rosją. Pytany o budowę elektrowni jądrowej za pieniądze z kredytu, udzielonego przez Władimira Putina, Orban odparł, że zdaje sobie sprawę z różnic priorytetów między Polską a Węgrami, ale dla jego narodu to nie kwestia polityki, a przetrwania. Samodzielność energetyczna to hasło, które spędza sen z powiek Węgrów, właściwie skazanych na Moskwę. Dlaczego? Jak tłumaczył premier, ”rozumiem polskie stanowisko, polską historię i wasze odruchy historyczne”, ale jednak to nie empatia historyczna wybuduje aktywny interkonektor, który ze Świnoujścia doprowadzi na południe amerykański czy norweski gaz. Szczególnie, że Węgry, bez gazociągu przy granicach południowych sąsiadów - Chorwacji i Bułgarii, w tej chwili jest po prostu skazana na Rosję.
W tym sensie Orban wysłał polskiemu rządowi jasny sygnał - z Putinem handluję, bo muszę. Jeśli zapewnicie mi alternatywę, chętnie z niej skorzystam. Na ten apel musimy odpowiedzieć. To będzie prawdziwy sprawdzian skuteczności Mateusza Morawieckiego. Cała reszta rozmowy, choć łechcąca ucho, choć miła z perspektywy wizji, w której nasze narody budują silną, chrześcijańską Europę, powinna być traktowana z rezerwą. Jeśli czegoś możemy się nauczyć od Orbana, to analogicznej strategii. Mówmy wszystkim grzecznie to, co chcą usłyszeć, a na boku róbmy konsekwentnie to, co leży w obszarze racji stanu. Akurat w tym momencie historycznym, Polska i Węgry mają więcej punktów wspólnych, niż różnic. Faktycznie, grzech zmarnować taki potencjał.