Makowski: "Pirat drogowy to potencjalny zabójca. I tak powinien być przez prawo traktowany" [OPINIA]
Dlaczego ktoś, kto jedzie w środku dnia po osiedlowej drodze 130 km/h i z impetem wpada w przechodniów, ma być traktowany znacznie pobłażliwiej niż osoba, która dopuściła się nieumyślnego zabójstwa? I na ile może być ono nieumyślne, jeśli łamie się przepisy drogowe do takiego stopnia, że tylko prosi się o tragedię?
"Oto nowa zabawka dla dużych chłopców" - napisał w mediach społecznościowych o swoim stuningowanym, pomarańczowym bmw Krystian O. To było jeszcze przed wypadkiem, gdy chwalił się, że poprawił w aucie lakier i ceramikę. Później rozbił je, uderzając w 33-latka, który instynktownie odepchnął swoją żonę z dzieckiem w wózku. Czy nie wiedział, co robi, jadąc z prędkością autostradową po jednym z warszawskich osiedli? Czy tłumaczenie, że nie widział przechodniów, bo "oślepiło go słońce", jest w ogóle sensowne?
Absolutnie nie. I to szczególnie w momencie, w którym na Twitterze i Facebooku pojawiło się makabryczne wideo z monitoringu na ul. Sokratesa, pokazujące moment kolizji i zatrzymujący się poprawnie samochód na drugim pasie. Czyli dało się jechać normalnie.
Bezkarność za kółkiem
Mimo tego pirat drogowy nie trafił do aresztu, w tej chwili w domu przygotowuje się do procesu. Ale takich jak on były wcześniej setki. Raptem kilka tygodni temu zapadł wyrok w sprawie innego kierowcy bmw, który w 2018 roku na warszawskiej trasie WZ - omijając korek i jadąc niezgodnie z przepisami po torowisku - wpadł na przystanek. Tylko cudem ranił, a nie zabił, pięć osób. Kara? 4 tys. złotych grzywny, 18 tys. złotych odszkodowania dla poszkodowanych, dwa lata zakazu prowadzenia auta. Co warto przypomnieć, wśród osób czekających na tramwaj była również kobieta w ciąży. Ile podobnych przypadków dotyczyło celebrytów rażąco łamiących przepisy, a potem unikających proporcjonalnej kary, wszyscy dobrze wiemy.
Czym różnią się ci kierowcy od osób, które wymachiwałby nabitą bronią w tłumie? Nie można udawać, że gdy siedzący za kierownicą auta dwukrotnie albo trzykrotnie przekracza prędkość, łamie jedynie przepisy ruchu drogowego. Zdecydowanie za długo w polskim prawie i na polskich ulicach panowało przekonanie, że gdy ktoś ginie, zabija go "auto", a nie kierowca. Że mówimy o zwykłym "wypadku", a nie świadomym igraniem z życiem i śmiercią.
Prawo silne wobec słabych?
Przestępców za kierownicą ośmielają nie tylko karygodnie niskie kary, ale równocześnie brak jakiejkolwiek konsekwencji przy ich wymierzaniu. Chyba każdy doświadczył albo zna historie z policjantami czającymi się "za krzakiem" z fotoradarem, aby złapać kierowców jadących 10 km/h więcej po odcinku, na którym nie ma przechodniów. Albo łapiących studentów przechodzących na czerwonym świetle. Albo wlepiających mandaty po 500 zł dla osób przejeżdżających na żółtym świetle.
Jaki sygnał wysyła swoim obywatelom państwo, które jest silne wobec często błahych przewinień, ale nie potrafi adekwatnie ukarać tych, którzy zabijają ludzi swoją brawurą i bezmyślnością?
Zgadzam się, że bezpieczeństwo na drogach to więcej niż wymiar kar. Mówimy bowiem o rozwiązaniach strukturalnych, audycie przejść dla pieszych, ich oznakowaniu, tworzeniu progów zwalniających - całym apanażu środków dostępnych dla samorządów, miast i administracji centralnej. Gdzieś to się jednak zaczyna. Być może powinno w momencie, w którym ten kierowca pomarańczowego bmw miałby świadomość, że jadąc 130 km/h na godzinę, może liczyć na taką samą karę, jak ktoś, kto morduje innego człowieka. Bo inaczej tego nazwać nie można.
Marcin Makowski dla WP Opinie