Majmurek: Wyrok na Falentę. W cieniu gry tajnych służb (Opinia)
Sąd Najwyższy odrzucił kasację złożoną przez obronę Marka Falenty, przedsiębiorcy, skazanego za organizację tzw. afery podsłuchowej. Nie zmienia to faktu, że sprawa Falenty i zbieranych, jak stwierdził sąd, na jego polecenie taśm z nagraniami polityków, wciąż kompromituje państwo polskie.
Co oznacza postanowienie sądu? Dla Falenty najpewniej koniec nadziei na to, że uda się mu uniknąć zasądzonej przez sąd apelacyjny kary 2,5 roku pozbawienia wolności.
Z punktu widzenia opinii publicznej postanowienie sądu zmienia jednak niewiele. Przyjęta przez polski wymiar sprawiedliwości teza, że Falenta, kierując się czysto biznesowymi względami, był jedynym mózgiem i inicjatorem akcji podsłuchowej, będzie wciąż budzić wątpliwości. W tej sprawie jest po prostu zbyt dużo białych plam i znaków zapytania.
Podsumujmy, co sprawa taśm ujawniła o naszym kraju. Po pierwsze: służby nie były w stanie lub, co gorsza, nie chciały ochronić polityków pełniących najwyższe funkcje w państwie przed podsłuchami.
Po drugie: gdy taśmy wyciekały, rząd Donalda Tuska nie potrafił udzielić politycznej odpowiedzi na kryzys. Nagrania zdestabilizowały polską politykę. I ośmieszyły rządzących.
Po trzecie, już po ujawnieniu taśm, różne państwowe służby, zachowywały się co najmniej dziwnie.
Rosyjskie tropy
Jednego z głównych podejrzanych, menadżera Sowy Łukasza N., "przejęło" Centralne Biuro Śledcze Policji, dla którego ten najpewniej pracował wcześniej jako informator. Jak twierdzi Grzegorz Rzeczkowski, reporter śledczy i autor poświęconej "aferze podsłuchowej" książki "Obcym alfabetem: Jak ludzie Kremla i PiS podsłuchami zagrali", w śledztwie znacznie pomniejszono rolę N. i wyolbrzymiono Falenty. Ostatecznie w zamian za pomoc śledczym odstąpiono od wymierzenia kary N. Musiał tylko zapłacić 50 tysięcy złotych świadczenia pieniężnego.
Służby i wymiar sprawiedliwości nie podjęły i nadal nie podejmują próby wyjaśnienia licznych rosyjskich tropów pojawiających się w aferze. N. był wcześniej kelnerem w restauracji Lemongrass, która – jak wynika z ustaleń Rzeczkowskiego – miała być przykrywkową operacją rosyjskich służb wywiadowczych. Także restauracja "Sowa i przyjaciele" prowadzona była przez firmy, należące do osób związanych tzw. Grupą Radius, o której domniemanych rosyjskich powiązaniach obszernie pisały media.
Jak twierdzi Rzeczkowski, od właścicieli firm prowadzących Sowę da się wyprowadzić łańcuszek "firm, prawników i menadżerów", kończący się w kancelarii prawnej na Cyprze. Gdzie zarejestrowane są także spółki związane z potężnymi rosyjskimi oligarchami: Aliszerem Usmanowem i Andriejem Skoczem.
Ten drugi ma, wedle licznych doniesień medialnych, mieć sięgające lat 90. związki z rosyjskim wywiadem wojskowym i światem zorganizowanej przestępczości. Interesy z Rosją robił też Falenta. Importował z niej węgiel, co ograniczyć próbował rząd Tuska.
Oczywiście, wszystko to może być wyłącznie zbiegiem okoliczności. Nie dysponujemy żadnymi dowodami na to, że to Rosjanie faktycznie rozgrywali N. i Falentę. Niemniej jednak, znaki zapytania są liczne i obowiązkiem służb jest sprawdzenie wszelkich rosyjskich tropów. Zwłaszcza że afera podsłuchowa bez wątpienia przysłużyła się Moskwie. Wybuchła w gorącym 2014 roku, gdy trwał konflikt na Ukrainie.
Partyjne lojalności
Na taśmach obok Rosji zyskała też jedna konkretna partia: PiS. Oczywiście, nie jest tak, że PO zatopiły tylko taśmy. Powodów było wiele więcej i bez taśm partia Ewy Kopacz mogłaby przegrać. Jednak to taśmy okazały się katalizatorem upadku rządzącej od dwóch kadencji partii.
Co istotne, Falenta przez cały okres zbierania podsłuchów był informatorem wrocławskiej delegatury CBA, składającej się z ludzi, którzy przyszli do pracy w służbie, gdy jej szefem był Mariusz Kamiński. Nie ma żadnych dowodów, by oficerowie z Wrocławia prowadzący Falentę świadomie działali na rzecz PiS, ani tym bardziej by grali podsłuchami we współpracy z partią. Niemniej cała sprawa wygląda dziwnie.
Nawet jeśli służby współpracujące z Falentą nie naruszyły prawa, opinia publiczna może być zaniepokojona. Afera podsłuchowa nie tylko pokazuje państwo niezdolne bronić się przed zagrożeniami, ale także rozrywane przez partyjne lojalności. Służby muszą być przecież w demokracji poza wszelkimi podejrzeniami, musimy mieć pewność, że służą państwu, a nie tej czy innej partii.
Wątpliwości zostaną na długo.
Orzeczenie SN nie rozwiewa żadnej z tych wątpliwości. Nie taka była zresztą jego rola. Sąd miał zdecydować, czy złożona przez obrońców Falenty kasacja ma podstawy prawne. Uznał, że nie, odrzucając czołowy argument obrony, że sąd apelacyjny nie uwzględnił szeregu dowodów korzystnych dla Falenty.
Wątpliwości więc pozostaną.
Jeśli Falenta, jak straszył w liście z czerwca do prezydenta Dudy, zacznie teraz oskarżać polityków PiS o udział w aferze, wątpliwości będą tylko rosły.
W obecnym politycznym układzie szanse na wyjaśnienie afery, roli, jakie odegrały w niej polskie i rosyjskie służby, są bliskie zeru. Do tego potrzebne byłoby specjalne śledztwo albo działalność sejmowej komisji śledczej. W interesie rządzącej partii jest coś przeciwnego: by opinia publiczna zapomniała o podsłuchach, Falencie i rosyjskim tropie.