Maciej Milczanowski: Powiedzieć Ameryce, ile jej zapłacimy, to jak wywiesić białą flagę
"Fort Trump" w Polsce to dobry pomysł. Z pola widzenia nie może zniknąć nam jednak najważniejsza sprawa – stały rozwój polskiej armii. Bez tego obecność marines, nawet w stałej bazie, nie na wiele się nam przyda.
17 września 1993. Dowódca Północnej Grupy Wojsk, generał Leonid Kowaliow, informuje prezydenta Lecha Wałęsę: Operacja wycofywania wojsk radzieckich z Polski została zakończona.
Zniknęły rosyjskie wojska, ale przecież nie sąsiedztwo tyle potężnego, co nieprzewidywalnego sąsiada. To dlatego - gdy udało się "wyprosić" Rosjan, których wojska stacjonowały u nas od 1945 roku – pojawił się temat obecności amerykańskich wojsk w Polsce. Nie od razu oczywiście, ale krok po kroku, bo do takich rozwiązań dochodzi się latami.
Przed geopolityką nie da się uciec
Dla niektórych – zdecydowanej mniejszości - zamiana Rosjan na Amerykanów to przysłowiowa zamiana siekierki na kijek. Większość polityków, ale również zwykłych obywateli, odrobiła jednak lekcję historii. Rozumieją, że nie żyjemy w geopolitycznej próżni, więc deklaracje przywódców o końcu walk o strefy wpływów, pozostają tylko deklaracjami. Bo wszystko odbywa się w rytm nieustannie zmieniających się uwarunkowań w lokalnym, ale przede wszystkim światowym, układzie sił i interesów.
Przykładów nie musimy szukać daleko. Spójrzmy na Ukrainę. Próbowała polityki balansowania pomiędzy strefami wpływów mocarstw, ale okazało się, że jej położenie jest zbyt ważne, aby mogła sama o sobie decydować. Pokazała to dobitnie rosyjska interwencja i anschluss Krymu.
W tym tygodniu, w czasie wizyty prezydenta Andrzeja Dudy u Donalda Trumpa, Polska zrobiła kolejny krok w stronę stacjonowania u nas na stałe amerykańskich wojsk. Miałyby one przebywać – jak nazwał to prezydent Duda – w "Fort Trump".
Na jakich zasadach powinno się to odbyć? Czy jako członek NATO w ogóle powinniśmy za to płacić? Czy wreszcie nie przeceniamy znaczenia obecności marines w Polsce? Spróbuję pokrótce odpowiedzieć na niektóre z nich.
Pośpiech nie jest wskazany
Przede wszystkim wystrzegałbym się przed porównaniem bazy w Polsce do baz amerykańskich, które od istnieją w Niemczech czy we Włoszech. One nie powinny stanowić dla nas w pełni miarodajnych punktów odniesienia, zarówno z przyczyn historycznych jak i uwarunkowań współczesnych – tych geopolitycznych i ekonomicznych.
Potencjalne zagrożenie dla Polski ze strony Rosji - i jej satelitów - jest nieporównywalnie większe niż zagrożenie dla Niemiec, o Włoszech nie wspominając. Niemniej umowy (jawne, jak i te zakulisowe), które regulują funkcjonowanie tych baz mają znaczenie. To one wyznaczają bowiem pewne ramy, na które administracja USA będzie się powoływała w czasie rozmów z polskim rządem. Tym bardziej, że ten model jest dla Stanów bardzo korzystny.
Baza, jaka miałaby powstać w Polsce, musi być wypadkową interesów naszych i Ameryki. Na pewno dobrze byłoby, żeby stanowiła również komponent NATO. Jednak osiągnięcie wyniku win-win w czasie negocjacji będzie niezwykle trudne. To za sprawą potężnej dysproporcji pomiędzy dwoma negocjującymi państwami.
Nasza pozycja byłaby bez wątpienia silniejsza, gdyby w ostatnich latach nie nastąpiło ochłodzenie relacji pomiędzy Polską a naszymi europejskimi partnerami.
W takiej sytuacji polscy decydenci mogą odczuwać zbytnią presję negocjacyjną, skłaniają ich do szybkiego przyjęcia rozwiązań proponowanych przez Amerykę. Wtedy łatwo o zaakceptowanie nawet niekorzystnych warunków, byle tylko zażegnać potencjalne (realne lub wyimaginowane) zagrożenie wynikające z naszego położenia geopolitycznego.
Sprawy nie ułatwi nam Trump
Na naszą niekorzyść w negocjacjach wpływa również potężna dysproporcja potencjału militarnego i gospodarczego pomiędzy Polską, a Ameryką. Nie pomoże nam również postawa prezentowana przez Donald Trumpa, który od początku prezydentury pozuje na "samca alfa". Postępuje tak niezależnie od tego, w jakiej konfiguracji odbywa spotkania - czy są to negocjacje w gronie dotychczasowych sojuszników europejskich (niedawno nazwał ich "wrogimi”), czy bilateralne spotkania z innymi przywódcami.
Jego szacunek wzbudzają liderzy, którzy posiadają władzę autorytarną i dysponują (niekoniecznie konkurencyjnym) potencjałem militarnym, którego jednak nie zawahają się użyć.
Tak jest choćby w przypadku Putina czy Kim Dzong Una. Natomiast wydaje się, że słabo skrywaną pogardę budzą w Trumpie liderzy demokratyczni, poddający się ocenie społecznej i akceptujący ją.
To wszystko ma znaczenie dla negocjacji na temat stałych baz.
W teorii negocjacji, aby zbliżyć się do win-win, należy przejść od stanowisk do interesów umożliwiających znalezienie obszaru wspólnego, w którym zawarte może zostać porozumienie. Aby tak się stało, obu stronom musi na tym zależeć. Polska ma tu dwie możliwości: 1. Przekonać USA o ich żywotnym interesie w budowaniu bazy wojskowej w Polsce; 2. Zapłacić tyle, żeby decydenci amerykańscy dostrzegli w tym zysk finansowy.
Oczywiście pomiędzy punktem pierwszym i drugim jest sporo odcieni szarości. Zresztą oba te warianty w jakimś stopniu razem będą decydować o wyniku negocjacji.
Niemniej istotne jest to, bliżej której z tych opcji ostatecznie się znajdziemy, a to zależy już od naszych kompetencji negocjacyjnych.
Ujawnianie sumy jaką jesteśmy gotowi "wyłożyć” (Trump mówił o 2 mld dolarów) na taką bazę - zanim jeszcze podpisano jakikolwiek list intencyjny - wydaje się pokazywać skłonność polskiej strony do szybkich i łatwych ustępstw. A to oznacza skazanie się na wariant numer 2. Możnaby to ewentualnie uznać jako zachętę do tego, aby negocjacje w ogóle mogły się rozpocząć, ale biorąc pod uwagę osobowość Trumpa-biznesmena, to bardzo ryzykowny sposób.
Wypowiedzi prezydenta USA po spotkaniu z prezydentem Andrzejem Dudą, przypominały nieco jego retorykę na temat muru pomiędzy USA i Meksykiem. Trump wielokrotnie mówił, że mur powstanie, bo leży to w interesie USA, ale za inwestycję to Meksyk ma zapłacić miliardy dolarów.
Teraz Trump mówił, że baza w Polsce powstanie i miliardy zapłaci Polska. Porównanie to dotyczy tylko retoryki, w której prezydent USA robi coś w myśl hasła "America First" i jeszcze inni mu za płacą.
Musimy stworzyć lobby
Oczywiście administracja USA to nie tylko Donald Trump. Jest w niej wiele osób, które posiadają dużą wiedzę na temat relacji w Europie Środkowej, wysoko cenią Polskę jako partnera i sojusznika, a także sami cechują się wysokimi walorami moralnymi.
Do takich osób z pewnością należy gen. James Mattis, który miał (i prawdopodobnie nadal ma, bo sytuacja wokół prezydenta jest niezwykle dynamiczna) bardzo duży wpływ na samego Donalda Trumpa. Zamiast więc ujawniać już przed negocjacjami wysokość sum jakie jesteśmy w stanie wyłożyć, lepiej byłoby skoncentrować się na zakulisowych negocjacjach z wpływowymi osobami w USA, które stale uświadamiają prezydentowi, jak bardzo polityka różni się od biznesu.
Co za tym idzie, jak wiele ważnych interesów USA nie wynika wprost z doraźnego zysku, ale jest przedmiotem współpracy z państwami, których społeczeństwa pozytywnie postrzegają rolę i znaczenie USA dla świata. Wbrew pozorom takich państw na świecie nie pozostało wiele.
Dla Polski baza USA ma przede wszystkim znaczenie polityczne. Jest to jeden z symboli naszej współpracy i sojuszu z USA. Ma świadczyć o zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w obronę Polski w razie zagrożenia.
Nie można jednak zapominać, że potencjał militarny takiej jednostki sam w sobie nie będzie istotny wobec agresji ze strony Rosji. Niemniej w razie otwartego konfliktu można liczyć na wzmocnienie zaangażowania USA przez przegrupowanie wojsk z terytorium Niemiec.
Aby zwiększyć prawdopodobieństwo uzyskania wsparcia naszych działań obronnych ze strony USA, zasadniczą kwestią jest opracowane wariantów działania wojsk sojuszniczych w różnych sytuacjach charakterystycznych dla współczesnego pola walki.
Dzisiejsze wojny nie muszą już być wypowiadane, ich celem nie jest zajęcie stolicy ani nawet nie musi być nim pokonanie sił zbrojnych przeciwnika.
Zarówno inwazja Rosji na Gruzję, jak i wojna hybrydowa prowadzona na Ukrainie pokazują, że zarówno sposoby prowadzenia wojny, jak i jej cele mogą stanowić poważny problem dla podejmowania decyzji o zaangażowaniu się sojuszników.
Bardzo niepokojące są więc sygnały jakie wysyła prezydent Trump w trakcie spotkań z prezydentem Putinem. Publiczne oświadczenie o tym, że doniesienia jego własnego wywiadu są mniej wiarygodne niż słowa jakie usłyszał od prezydenta Putina w prywatnej rozmowie świadczą nie tylko o braku doświadczenia, chaosie w administracji, ale też sporej naiwności prezydenta USA.
Oczywiście można bronić jego stwierdzenia budując teorię jakoby prowadził skomplikowaną i wielopoziomową grę z Putinem. Do przyjęcia tej optyki potrzebne byłyby jednak niezmierzone pokłady dobrej woli.
Każdy szczegół musi być dopracowany
Wszystkie te zastrzeżenia powodują, że negocjacje powinny być toczone w bardzo ostrożny sposób z zastosowaniem zaawansowanych technik i wielu zakulisowych działań bardziej niż publicznych oświadczeń.
W tym celu każda metoda jest dobra, bardzo pomocne byłoby wykorzystanie prywatnych relacji polskich wojskowych, czy innego rodzaju specjalistów z osobami na ważnych stanowiskach w USA. Dotyczy to nie tylko baz USA w Polsce, ale także helikopterów wojskowych, komponentów systemu Wisła, offsetów itd.
W przypadku bazy bardzo istotne jest to, co będzie ona zawierać, nie tylko ilu żołnierzy będzie w niej stacjonować.
Baza wojskowa jest czynnikiem pobudzającym lokalną gospodarkę, może przyczyniać się do rozwoju nie tylko współpracy wojskowej, ale ma także szerszy wymiar kulturowy. Bazy USA w Niemczech są amerykańskimi miasteczkami, do których wiele produktów jest przywożonych z USA. Miałem okazję w takiej bazie spędzić dwa tygodnie. Z relacji żołnierzy wynikało, że z USA przywożą samochody, jedzenie, a nawet drewno do budowy domów. Niemniej oczywiście w ogromnej części zaopatrują się także na miejscu. Rano do pracy w bazie udaje sie duża grupa miejscowej ludności. Zajmują się sprzątaniem, prowadzą bary, wywożą śmieci, dostarczają prowiant do magazynów, a nawet prowadza hotele, żłobki itd.
Podsumowując, można przywołać powiedzenie: "To nie obronność jest droga, to za bezbronność płaci się najwyższą cenę".
Jednak trzeba pamiętać, że w latach trzydziestych XX wieku, II RP łożyła na obronność proporcjonalnie znacznie większą część budżetu niż dzieje się to dzisiaj. Nie zapewniło to nam jednak bezpieczeństwa w 1939 roku.
Bazy amerykańskie nie przełożą się na zwiększenie naszego potencjału obronnego, jeśli państwo nie będzie w stanie obronić się przed potencjalnym agresorem przez czas wystarczający do podjęcia decyzji i (ewentualnego) przerzutu wojsk sojuszniczych do Polski.
Po pierwsze: silna polska armia
Potencjał obronny sił amerykańskich, niezależnie od ewentualnych wzmocnień, w przyszłości nie osiągnie przecież stanu jaki ma realne znaczenie dla potencjału obronnego Polski.
Obronność można zwiększyć tylko dzięki strategicznej wizji i planom rozwoju Sił Zbrojnych oraz ich metodycznej realizacji oraz dostosowania do zmieniających się nieustannie warunków pola walki.
Maciej Milczanowski, _Instytut Nauk o Polityce, Uniwersytet Rzeszowski. Autor projektu StratLider, Ekspert Fundacji Pułaskiego, stypendysta Hover Institution. Absolwent WSO WŁ, AON i UJ. Uczestnik Operacji Iracka Wolność w Iraku oraz UNDOF na Wzgórzach Golan. Autor pięciu książek, w tym ostatnia pt. "Taktyka, strategia i przywództwo Aleksandra Wielkiego". Obecne prowadzi badania nad strategią i przywództwem podczas operacji Iracka Wolność w Iraku. _