Łukasz Warzecha: "Kto wziął na siebie nowy podatek? Odpowiedzi brak" (Opinia)
"Zdecydowaliśmy, że nie przerzucimy opłaty emisyjnej na konsumentów, bo jest to rozwiązanie korzystne dla firmy i gospodarki kraju” – deklarował w komunikacie dla PAP w maju ubiegłego roku prezes Orlenu Daniel Obajtek. Ponad pół roku po wejściu w życie tego podatku Orlen nie tylko nie chwali się, jak bardzo ulżył konsumentom, ale wręcz nabiera wody w usta i ignoruje dziennikarzy, zadających pytania o opłatę emisyjną.
Opłata emisyjna to nowy podatek, który PiS wprowadził Ustawą o elektromobilności. Wcześniej, w 2017 roku, była już próba dołożenia do cen paliwa kolejnego podatku. Miała to być opłata drogowa – na budowę dróg. Ten pomysł wywołał w Sejmie burzliwą debatę, w której w istotnej roli wystąpił młody poseł, wtedy jeszcze PiS, Łukasz Rzepecki. Rzepecki mówił, że dokładanie kolejnego podatku byłoby oszukiwaniem wyborców, którym obiecywano co innego. Wtedy sprawa upadła.
Opłatą w kierowców
Rok później awantury już nie było. PiS zdecydował bez protestu i zainteresowania opozycji (zajętej "obroną demokracji”) o stworzeniu nowego podatku, z którego 85 proc. ma trafiać na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a 15 proc. – na Fundusz Niskoemisyjnego Transportu. Z niego mają być finansowane między innymi państwowe dopłaty do elektrycznych autek. Wszyscy, którzy wiedzą, jak funkcjonują finanse państwa, rozumieją, że fundusze takie jak NFOŚiGW czy FNT służą w gruncie rzeczy jako rezerwa dla budżetu i to, co w nie wpada, w dowolnym momencie może zostać przeksięgowane na inne potrzeby. Tak było choćby z pieniędzmi z Funduszu Rezerwy Demograficznej w 2016 roku. Zatem nałożenie kolejnego podatku to po prostu zasilanie kasy państwa, a nie wybranego celu.
Opłata emisyjna jest płacona przez przedsiębiorców wprowadzających na rynek paliwa. W praktyce przekłada się ona na dodatkowe około 10 gr na litrze benzyny. I właśnie o tych pieniądzach mówił prezes Obajtek latem ubiegłego roku, zapewniając, że Orlen weźmie je na siebie. Podobne zapowiedzi płynęły ze strony Lotosu, drugiej firmy z udziałem skarbu państwa.
Zobacz także: Szczerski przegrał wyścig o fotel wiceszefa NATO. Jacek Sasin tłumaczy
Od początku intrygowało mnie, w jaki sposób Orlen zamierza ten plan przeprowadzić formalnie. Bo przecież nieobciążanie końcowego konsumenta opłatą emisyjną oznaczać musi zredukowanie zysku firmy, a choć skarb państwa ma w Orlenie ponad 27,5 proc. akcji, to przecież nie jest to 100 procent. Trzeba się liczyć z innymi akcjonariuszami. Wysłałem wtedy do biura prasowego Orlenu pytania, dotyczące konkretnych kwestii – między innymi tego, kiedy zarząd zamierza podjąć uchwałę, dotyczącą "wzięcia na siebie” opłaty emisyjnej, czy sprawę przedyskutowano już z innymi akcjonariuszami oraz czy konsumenci będą dokładnie znali powody każdej kolejnej podwyżki cen na stacjach, bo tylko wówczas mogliby przecież ocenić, czy faktycznie Orlen dotrzymuje obietnicy.
Biuro prasowe najpierw skontaktowało się ze mną, następnie – po tygodniu – przysłało odpowiedź, która składała się z nic niemówiącego korpobełkotu. Tę wymianę opisałem w tekście na Wirtualnej Polsce.
Jest drożej
Opłata emisyjna weszła w życie w styczniu tego roku. Ostatnio zaczęły pojawiać się analizy, wskazujące, że utrzymujące się od kilku miesięcy wysokie ceny na stacjach wynikają między innymi właśnie z tego dodatkowego podatku. Pisał o tym m.in. serwis Money.pl. Serwis SpotData wskazuje, że w Polsce ceny paliw rosły w ostatnich miesiącach szybciej niż w innych krajach regionu. Wielu internautów wskazywało, że w wartościach bezwzględnych w niektórych momentach zrównały się z cenami blisko polskiej granicy w Niemczech czy też cenami paliw w Austrii. A przecież mediana dochodów w tych krajach jest nieporównywalna z polską!
Pomyślałem więc, że Orlen na pewno chętnie pochwali się, jak ulżył polskim konsumentom w ciągu pierwszej połowy tego roku i wyjaśni, w jaki sposób wziął na siebie opłatę emisyjną. Dlatego 8 lipca skierowałem do biura prasowego Orlenu następujące pytania:
Kiedy zapadła uchwała zarządu Orlenu o tym, żeby opłata emisyjna była finansowana (lub współfinansowana) z zysku firmy, a nie przerzucana na klientów, lub też uchwała zarządu, definiująca inny sposób "wzięcia na siebie” opłaty emisyjnej? Jaki jest numer tej uchwały i jaka jest jej treść?
Jeśli "wzięcie na siebie” opłaty emisyjnej zostało rozwiązane w inny sposób, bez konieczności podejmowania uchwały zarządu, to w jaki?
Jeśli Orlen nie finansuje całości opłaty emisyjnej bez przerzucania jej na klienta, to w jakim stopniu w niej partycypuje?
O ile Orlen zmniejszył swój zysk od stycznia tego roku w wyniku podjęcia uchwały lub generalnie z powodu "wzięcia na siebie” opłaty emisyjnej?
Jeśli opłata emisyjna nie wpływa na zysk firmy, to w jaki sposób jest przez Orlen finansowana lub współfinansowana?
Jak długo Orlen planuje "brać na siebie” opłatę emisyjną i jakie są decyzje zarządu firmy w tej sprawie?
Zero odzewu
Odpowiedzi nie było. Po tygodniu przesłałem pytania ponownie. Nadal zero odzewu. Po dwóch tygodniach spytałem, czy nowym standardem komunikacji Orlenu z mediami jest nieodpowiadanie dziennikarzom na trudne pytania. A właściwie nawet nie nieodpowiadanie, ale kompletne ich ignorowanie. Wszystkie te wiadomości pozostały bez odpowiedzi. Skądinąd wiem, że już pierwszy mejl wywołał w biurze prasowym koncernu niejaki popłoch. Po ostatniej wiadomości dotarło do mnie nawet potwierdzenie doręczenia (ktoś widocznie niefrasobliwie kliknął o jeden raz za dużo – przy wcześniejszych wiadomościach unikano wysyłania takiego potwierdzenia). Działo się to wszystko w czasie, gdy Orlen chwalił się na konferencji prasowej wynikami. Niestety, nie pochwalił się, jak "bierze na siebie” opłatę emisyjną.
Milczenie Orlenu mówi samo za siebie. Gdyby firma miała się czym pochwalić, to by się pochwaliła, prawda? A tak – można by pomyśleć, że prezes Obajtek zrobił z gęby cholewę.
Zastanawiają się państwo pewnie, dlaczego Orlenu nie przycisnąć. Przecież Ustawa o dostępie do informacji publicznej daje podmiotom nią objętym dwa tygodnie na odpowiedź (zapytanie dziennikarskie jest tu traktowane jak każde inne), z możliwością wydłużenia terminu w wyjątkowych przypadkach. Problem w tym, że Orlen – choć realizuje strategię państwa, o czym sam mówi, choć państwo ma w nim najwięcej udziałów i to ono decyduje o tym, kto jest jego prezesem – stoi na stanowisku, że Ustawa o dostępie do informacji publicznej go nie dotyczy. Przećwiczyła to już pozarządowa organizacja WatchDog Polska, zajmująca się przejrzystością życia publicznego. W sierpniu ubiegłego roku skierowała do kilku firm, w tym do Orlenu, pytania o: listę podmiotów, którym dana spółka przekazała środki finansowe na podstawie umowy sponsorskiej, umowy darowizny, partnerstwa lub w formie dotacji w latach 2013-2017; o kwoty poszczególnych płatności na podstawie umowy sponsorskiej, umowy darowizny, partnerstwa lub przekazanych w formie dotacji w latach 2013-2017; oraz o informację na temat powodów, dla których dana spółka wsparła finansowo te konkretne podmioty. Warto zauważyć, że pytanie obejmowało zarówno okres rządów PO, jak i PiS. I to symetrycznie.
Orlen odpowiedzi odmówił, twierdząc, że ustawa o informacji dotyczy jedynie spółek, w których skarb państwa ma pozycję dominującą, a w Orlenie takiej nie ma, bo obejmuje tylko 27,5 procenta akcji. To oczywiście klasyczne udawanie Greka – gołym okiem widać, że Orlen działa jak spółka państwowa. WatchDog Polska skierował w tej sprawie skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego. WSA w Warszawie ją niestety oddalił.
Pozostawiam państwa zatem z niegdysiejszymi gorliwymi zapewnieniami prezesa Obajtka w sprawie "brania na siebie” opłaty emisyjnej, z moimi pytaniami i z aroganckim brakiem reakcji na nie ze strony Orlenu. A wnioski proszę sobie już wyciągnąć samemu.
Łukasz Warzecha dla WP Opinie