Koronawirus w Polsce. Nie mogłam się pożegnać z umierająca babcią, a na wybory powinnam iść
Nie mogłam się pożegnać z umierającą babcią, bo obowiązuje zakaz odwiedzin w szpitalu. Zmarła w samotności. Na pogrzebie będzie mogło być 5 osób. Boli, ale rozumiem, chodzi o nasze wspólne dobro. Rządzący uważają, że mogę iść na wybory. O czyje dobro im chodzi?
Liczę się z zarzutami, że zamiast pogrążać się w żałobie, zajmuję się polityką. Tyle że dziennikarstwo, to nie tylko praca. To przede wszystkim odpowiedzialność. Odpowiedzialność, której teraz wielu osobom, niestety także na szczytach władzy brakuje.
Moja babcia trafiła do warszawskiego szpitala w czasie epidemii koronawirusa. Lekarz od razu nas poinformował, że z powodu zagrożenia odwiedziny są zakazane. Początkowo kontaktowaliśmy się z babcią telefonicznie. W kolejnych dniach była jednak coraz słabsza i telefon odbierały za nią pielęgniarki, przykładając jej aparat do ucha.
Lekarze poinformowali nas, że stan babci z bardzo ciężkiego staje się powoli krytyczny. Nie mogli nas jednak do niej wpuścić. Koronawirus to śmiertelne zagrożenie dla chorych na oddziale onkologii. A gdyby doszło do zakażenia w szpitalu, zamknięto by dużą część, jeśli nie całą placówkę, a lekarze i pielęgniarki musiały udać się na kwarantannę.
Rozumieliśmy to. Zakaz odwiedzin to nie żadne widzimisię. Tu chodzi o zdrowie i życie wielu osób. Babcia odchodziła w samotności. Nie chcę sobie wyobrażać, jak ciężko jej było. Wiem, jak trudno nam było się z tym pogodzić. Dopiero, gdy straciła przytomność i lekarz przekazał nam informację, że to jej ostatnie chwile, wpuścił do babci jej dwie córki. Wchodziły pojedynczo, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności.
Dzień później wieczorem dostaliśmy telefon ze szpitala. Babcia odeszła. Rozmawiałam z nią kilka dni wcześniej, gdy resztką sił oddzwoniła chwilę po szóstej rano. Rozmowa trwała może 30 sekund. Babcia zamiast o siebie, do końca troszczyła się o bliskich. Pytała o epidemię i na koniec powiedziała: - Tylko nie wychodźcie z domu.
W tym samym czasie oglądam kolejne konferencje i wypowiedzi polityków obozu władzy. "Nie ma przeszkód dla organizacji wyborów", "można chodzić do kościoła, jeśli zachowa się środki ostrożności", "nic nadzwyczajnego się nie dzieje". Z dnia na dzień rośnie liczba zakażonych, rząd wprowadza kolejne ograniczenia, ale przy jednym trwa: wybory odbędą się 10 maja.
Zdaniem polityków obozu władzy wyjście z domu, pójście do komisji wyborczej, stanie w kolejce i oddanie głosu nie stanowi dla nikogo zagrożenia. Jednocześnie, na pogrzebie mojej babci będzie mogło być w czwartek pięć osób. Nadal nie wiemy, kto pójdzie się z nią pożegnać. To jedna z najtrudniejszych decyzji, przed jaką teraz stoimy. Autobusem, zgodnie z nowymi ograniczeniami, może jechać więcej osób, niż uczestniczyć w pożegnaniu bliskiej osoby.
Tak, te ograniczenia są bardzo ważne, by choroba się nie rozprzestrzeniała. Dlaczego więc nadal słyszymy, że wybory nie stanowią ryzyka? Jeden z lekarzy, kardiolog, wyliczył, że do zabezpieczenia wszystkich członków komisji wyborczych potrzeba czterech milionów maseczek. By działały, trzeba je zmieniać co godzinę. Czy stać nas na to w sytuacji, gdy nawet w szpitalach brakuje środków ochronnych?
Gdy położna napisała publicznie, że boi się, bo nie ma jak się zabezpieczyć przed wirusem, straciła pracę. Coraz więcej lekarzy i pielęgniarek jest zakażonych koronawirusem. W Dolnośląskich Centrum Chorób Płuc aż 16 pracowników i sześciu pacjentów. Kolejne szpitale publikują dramatyczne apele o pomoc. Brakuje im nie tylko odzieży ochronnej, ale nawet – jak w krakowskim Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym – nawet zwykłego papieru do drukarek, ponieważ wszystkie środki przeznaczają na ochronę.
Minister zdrowia niemal codziennie ostrzega: najgorsze dopiero przed nami. W Polsce jest już niemal tysiąc zachorowań i dzisiaj ta liczba na pewno zostanie przekroczona. Chorzy na koronawirusa – tak jak moja babcia – umierają w samotności. I dotyczy to wszystkich. Bez względu na to, czy chorym będzie emeryt, fryzjerka, lekarka czy polityk. Nie idźmy teraz do urn.