Kazimierz Turaliński: Kompromis aborcyjny zapewnia 450 mln zł nielegalnych zysków
Każdego roku czarny rynek aborcji generować może dochody sięgające nawet 450 milionów zł, w związku z czym zachowanie obecnego status quo uznaje za priorytet. Jest to jedna z najbardziej intratnych działalności przestępczych, co idzie w parze z niemal zerowym ryzykiem, eliminowanym przez ogromne trudności dowodowe - pisze Kazimierz Turaliński dla WP Opinii.
Według badań CBOS i organizacji walczących o prawa kobiet, w ciągu całego życia aborcji poddać się miało od 1/4 do 1/3 Polek, co oczywiście znacznie przekracza liczbę legalnie dokonywanych przerwań ciąży. Dane te przekładać się mają na około 100-200 tys. nielegalnych zabiegów rocznie, przy czym za najbardziej prawdopodobną ich liczbę uznać trzeba około 150 tys. Tymczasem legalnych aborcji dokonuje się w tym czasie kilkaset, a w rekordowym roku 2014 około było ich 1800. Jednak tylko w dwóch przypadkach powodem legalnej aborcji było wtedy gwałt, a w 48 zagrożenie życia lub zdrowia matki. Podkreślić należy, że 150 tys. tzw. "aborcji rekreacyjnych" dotyczy zdrowych płodów u zdrowych matek. Kontrast między tymi liczbami pozwala zrozumieć, komu najbardziej zależy na utrzymaniu obecnych przepisów antyaborcyjnych.
Nielegalną aborcję wykonuje się zazwyczaj w oparciu o jedną z trzech dróg. Najczęstsza z nich to usunięcie płodu wbrew prawu w gabinecie ginekologicznym. Lekarz - albo stale prowadzący pacjentkę, albo polecony przez niego lub znaleziony z ogłoszenia - za dodatkową opłatą usuwa płód w warunkach porównywalnych do legalnego przerwania ciąży. Znajomości nie są potrzebne, każdy może bez trudu znaleźć w gazecie anonse o treści: "bezbolesne przywracanie miesiączki" czy "ginekolog tanio". Druga droga to wykorzystywanie struktur służby zdrowia finansowanych przez NFZ. W dokumentacji medycznej umieszcza się wówczas nieprawdziwe informacje o rzekomym uszkodzeniu płodu. Po dokonaniu zabiegu jedyny dowód kłamstwa znika.
3 tys. zł za nielegalną aborcję
Te dwa sposoby są w Polsce przestępstwem już od ponad 20 lat. Mimo tego bez większych obaw usługi te są świadczone w każdym mieście - ryzyko wykrycia czynu karalnego jest znikome, a zyski ogromne. Śledztwa praktycznie nie są prowadzone, gdyż w polskiej praktyce dochodzeniowo-śledczej zazwyczaj tylko dwie osoby mogą zgłosić i przyczynić się do udowodnienia takiego czynu: kobieta i dokonujący zabiegu lekarz. Oczywiście nie mają oni w tym interesu i dlatego na około 150 tys. nielegalnych zabiegów w minionych latach, organa ścigania ujawniały np. w roku 2012 - 38 przestępstw, 2011 - 77, 2007 - 38, 2004 - 26, a w 2001 tylko 17. Natomiast w roku 2014 było to rekordowo 297 przestępstw. Nie jest to jednak liczba lekarzy, którym udowodniono winę. Nierzadko za dokonanie wielu wykrytych zabiegów odpowiadał jeden sprawca, a do tego wśród nich znajdowały się również inne osoby świadczące usługi aborcyjne (w tym metodami chałupniczymi), a także osoby udzielające pomocy przy usunięciu ciąży i do tego tylko namawiające.
Wykrywalność w środowisku medycznym nie sięga więc nawet promila faktycznie dokonanych czynów karalnych, za to ich zyskowność często przekracza dochody z legalnej działalności części gabinetów ginekologicznych. Zapewnia to hurtowe wykonywanie od kilku zabiegów tygodniowo wzwyż. Natomiast koszt jednego to przeciętnie około 3 tys. zł.
Trzecia droga do dokonania aborcji to w pełni legalny zabieg poza terytorium Rzeczypospolitej. Polskie prawo karne jest prawem terytorialnym, w związku z czym w każdym przypadku przeprowadzenie zabiegu w państwie, gdzie jest to dozwolone, pozostawało i pozostanie legalne. Koszt zabiegu w Holandii oscyluje obecnie w granicach około 4-6 tys. zł, o wiele taniej jest na Słowacji, gdzie można znaleźć ginekologa już od 1,5 tys. zł, a w Austrii od 2,3 tys. zł. Legalna aborcja poza Polską to największa konkurencja dla krajowego podziemia aborcyjnego. Każdego roku ten czarny rynek usług medycznych generować może dochody sięgające nawet 450 milionów zł, w związku z czym zachowanie obecnego status quo uznaje za priorytet. Jest to jedna z najbardziej intratnych działalności przestępczych, co idzie w parze z niemal zerowym ryzykiem, eliminowanym przez ogromne trudności dowodowe.
Martwe prawo kompromisu
Tzw. kompromis aborcyjny utrzymuje stan równowagi. Polki nie obawiają się kary za dokonanie nielegalnej aborcji, w związku z czym wolą dokonywać zabiegi u siebie. Gdyby aborcja stała się legalna, jej ceny spadłyby do śmiesznych stawek porównywalnych do ekstrakcji zęba, zaś wprowadzenie karalności matek zaowocuje strachem przed odpowiedzialnością karną i wyborem wariantu zagranicznego. Jeśli kogoś stać na nielegalny zabieg w kraju, to bez trudu zdoła wygospodarować wolny dzień i wybrać się w tym celu na tanią Słowację. Dlatego wielu ginekologów znanych z hurtowego prowadzenia nielegalnych zabiegów dzisiaj głośno protestuje w mediach przed likwidacją aborcji z powodu gwałtu lub wad płodu, choć dla ogółu realizowanych zabiegów powody te są nieistotnym marginesem. Grubo ponad 100 tys. zabiegów rocznie wynika z prozaicznych zaniedbań w zakresie antykoncepcji. Nie są one ani owocem gwałtu, ani nie wynikają z problemów zdrowotnych matki czy dziecka, a zazwyczaj z beztroski.
Sam strach kobiet przed wkraczającym w sferę ich intymności śledztwem byłby zresztą bezzasadny. Nielegalne usunięcie ciąży jest w Polsce przestępstwem od początku lat 90. XX wieku, pomimo tego podziemie aborcyjne kwitnie. Każda Polka bez trudu może dziś dokonać zabiegu, a gdyby każde poronienie miało skutkować postępowaniem karnym, to identycznie powinno być ono wszczynane od 1993 roku.
Podobnie związany tajemnicą lekarską i etyką zawodową ginekolog prowadzący pacjentkę, pomimo dostrzeżenia śladów zabiegu nie zawiadamia o tym fakcie prokuratury. W końcu brak możliwości pociągnięcia kobiety do odpowiedzialności karnej nie wyklucza postawienia dziś zarzutu ginekologowi dokonującemu aborcji. Z tą różnicą, że w obecnym stanie prawnym matka dziecka jest świadkiem niemogącym odmówić złożenia zeznań, a po rozciągnięciu kryminalizacji na jej osobę mogłaby jako podejrzana zachować milczenie i odmówić współpracy z organami ścigania. Tego typu sprawy nie były jednak i nie są masowo wszczynane. Ewentualne zaostrzenie prawa antyaborcyjnego również nie zmieni tego stanu rzeczy, podziemie aborcyjne nadal będzie bezpieczne, ale z uwagi na panikę społeczną utraci znaczną część zysków na rzecz słowackich klinik.
W obronie cudzych interesów
Czarny protest w istocie broni interesów tego przestępczego lobby, gdyż uczestniczące w nim kobiety, zazwyczaj wyemancypowane, wykształcone (często prawniczki) i niezależne finansowo doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nikt nie zmusi ich do urodzenia dziecka ani nikt po aborcji nie będzie ich w stanie skutecznie ścigać ani nękać. Prosta arytmetyka, logika i doświadczenie życiowe wskazują, że sprzeciw wobec projektu ustawy Ordo Iuris (co należy podkreślić - nie jest to projekt rządowy) nie jest skupiony na ochronie praw garstki kobiet dzisiaj uprawnionych do zabiegu, ale wynika z obawy, że każdego roku nawet 150 tys. z nich potencjalnie mogłoby podlegać odpowiedzialności karnej z powodu aborcji stanowiącej substytut antykoncepcji.
Dlatego głównymi podstawami protestu uczyniono pozbawienie prawa do aborcji dla ofiar gwałtów oraz rzekome zakazy usuwania ciąż pozamacicznych i badań prenatalnych - choć te dwa ostatnie wcale nie są uwzględnione w projektowanym prawie antyaborcyjnym. Podobnie mija się z prawdą walka o prawa ofiar przestępstw. Trudno bowiem założyć, że w wyniku 1254 stwierdzonych w 2014 roku przestępstw zgwałcenia doszło jedynie do 2 ciąż, czyli raz na 627 przypadków, a w tej kategorii zakwalifikowano wtedy tylko dwa zabiegi. Z dużym prawdopodobieństwem założyć można, że zdecydowana większość pokrzywdzonych kobiet podjęła decyzję o urodzeniu tak poczętego dziecka, co znajduje również światopoglądowe odzwierciedlenie w wyniku demokratycznych wyborów parlamentarnych.
Większość posłów prezentuje dzisiaj konserwatywne i katolickie poglądy: praktycznie całe kluby Prawa i Sprawiedliwości oraz Kukiz '15, istotna część Platformy Obywatelskiej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego, a jednostki takie znaleźć też można w Nowoczesnej oraz w kole poselskim Europejskich Demokratów. Dlatego obywatelski projekt zwolenników aborcji na życzenie musiał zostać odrzucony, a zgodny z chrześcijańską nauką projekt Ordo Iuris wstępnie zaaprobowany. Nie jest to chwilowa tendencja - od transformacji ustrojowej 1989 roku tylko raz lewica dominowała w Sejmie. Nie była to jednak "tęczowa" formacja, a czas gabinetu Leszka Millera, którego fundamentem nie były mniejszości seksualne i środowiska feministyczne, a żywiące sentyment do PRL-u lewicowe masy pracujące. Wyborcy upatrywali w niej ratunku przed bezrobociem i reaktywacji dawnego przemysłu: hut, fabryk i kopalń. Polsce zdecydowanie bliżej więc światopoglądowo do konserwatywnej, katolickiej Irlandii w której aborcja jest w zupełności zakazana, niż liberalnej Holandii. Poza kwestiami światopoglądowymi, ograniczenie aborcji przyniosłoby w przypadku Polski pozytywne skutki ekonomiczne. Około 3,5 miliona usuniętych w ostatnim ćwierćwieczu ciąż przekłada się na niż demograficzny i brak pełnej zastępowalności pokoleń na rynku pracy, czego skutkiem w dłuższej perspektywie czasu stanie się niewydajny system emerytalny, wzrost kosztów pomocy społecznej i opieki geriatrycznej, spadek przychodów podatkowych oraz również prognozowane przez ekonomistów załamanie polskiej gospodarki.
Prawo do legalnej aborcji to problem wielopłaszczyznowy. Z jednej strony utrzymywanie stanu fikcji zakazu nie służy praworządności - nie powinno się ustanawiać przestępstwami czynów masowo popełnianych a zarazem niemal w ogóle nieściganych, zaś z drugiej model liberalny pozostaje szkodliwy ekonomicznie dla Polski i jest niezgodny z dominującym tu wzorcem światopoglądowym. Natomiast tzw. kompromis aborcyjny jest kompromisem tylko z nazwy. Korzyści z niego odnoszą głównie osoby nieszanujące porządku prawnego, czyli tysiące kobiet dokonujące aborcji "po sąsiedzku" i z nieusprawiedliwionych powodów - w charakterze substytutu antykoncepcji oraz przede wszystkim specyficzny sektor przestępczości odnoszący z tego wielomilionowe zyski. Rozważenie tego problemu wymaga pogłębionej refleksji, niestety jednak tragedie ofiar gwałtów zeszły na dalszy plan, a problem stał się okazją do kolejnej politycznej awantury. Jak inaczej, niż w kategorii kuriozum, zakwalifikować można brylującego na protestach proaborcyjnych lidera KOD-u Mateusza Kijowskiego, znanego z niechęci do płacenia alimentów na własne dzieci? "Przypadkowo" pierwszą agitatorką czarnego protestu jest Marta Lempart - prawniczka i znana aktywistka tej samej organizacji, której o apolityczność podejrzewać bynajmniej nie można. Czy czasem tak ważne dla kobiet kwestie nie stały się amunicją w walce o władzę i cudze wielomilionowe interesy?
Kazimierz Turaliński dla WP Opinii
Kazimierz Turaliński - ekspert ds. bezpieczeństwa i wywiadu gospodarczego, wykładowca i autor kilkunastu książkowych publikacji prawno-ekonomicznych oraz śledczych. Od 15 lat związany z komercyjnym rynkiem obsługi prawnej, ochrony i detektywistyki.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.