Katalonia (jeszcze) nie skoczyła w przepaść. Niepodledłości nie będzie
Katalonia cofnęła się znad przepaści. Niepodległości nie będzie - przynajmniej na razie. To dobra wiadomość dla wszystkich, z której nikt nie jest zadowolony. Ale to nie koniec katalońskiego dramatu. Teraz piłka jest po stronie Madrytu.
Z deklaracją niepodległości Katalonii było jak z kotem Schroedingera: jednocześnie była i jej nie było. Premier Katalonii Carles Puigdemont występując przed parlamentem ogłosił, że uzyskał mandat do ogłoszenia niepodległości, a Katalonia uzyskała prawo do secesji - ale jednocześnie poprosił o zawieszenie procesu i rozpoczęcie negocjacji. Delikatnie mówiąc, nie jest to najbardziej czytelny przekaz, co było widać po reakcji tłumu na Plaza Catalunya w Barcelonie.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Ale w tych sytuacjach liczy się nie to, co ktoś powiedział, ale to, jak to zostało odebrane. I patrząc przez ten pryzmat efekt słów sprowadza się do tego: niepodległości nie będzie. Nie teraz - i prawdopodobnie nie w przewidywalnej przyszłości. Chcąc zadowolić wszystkich, Puigdemont pozostawił wszystkich niezadowolonych. W najważniejszym momencie swojego życia zawahał się - i przegrał.
Ale to dobra wiadomość. W czasach Brexitu, Donalda Trumpa i polityki, w którym emocje znaczą więcej niż rzeczywistość, widok człowieka stojącego nad przepaścią i decydującego się jednak nie skoczyć jest odświeżający. A po szefie katalońskiego rządu, było wyraźnie widać, że ma świadomość roztaczającej się przed nim przepaści. Puigdemont stwierdził - słusznie - że secesja miałyby doniosłe konsekwencje nie tylko dla samej Katalonii, ale dla Europy. Miał też zapewne świadomość, że ten krok byłby dla jego kraju polityczną, gospodarczą i narodową katastrofą. Nikt w UE nie uznałby tak zdobytej niepodległości; Katalonia stałaby się hiszpańskim Naddniestrzem - i to w najbardziej optymistycznym przypadku, zakładając bezkrwawy (i raczej nierealistyczny) scenariusz.
Ale cofnięcie się znad przepaści nie oznacza, że zagrożenie minęło. Po tym, jak Puigdemont wezwał do negocjacji, teraz wszystko jest w rękach Madrytu. I o ile przez większośc katalońskich separatystów przemówienie Puigdemonta zostało odebrane jako zdrada sprawy, o tyle w uszach polityków rządzącej Partii Ludowej mogło to brzmieć zupełnie inaczej. I prawdopodobnie brzmiało. Jak wynika z pierwszych doniesień, rząd w Madrycie skłania się ku uznaniu przemówienia Puigdemonta za akt nie tylko secesji, ale i szantażu. A to w oczywisty sposób pociaga za sobą dramatyczne konsekwencje, z zawieszeniem autonomii i aresztowaniem Puigdemonta włącznie.
Z jednej strony można by taki ruch zrozumieć. Cofnięcie się jest znakiem słabości, a logika polityczna nakazuje, by słabość przeciwnika wykorzystać. Wielu Hiszpanów chciałoby zresztą przykładnego ukarania człowieka, który jawnie pogwałcił porządek i prawo; który de facto dopuścił się w końcu czegoś na kształt puczu. Poza tym, o czym można negocjować z kimś, kto już na początku ustalił sobie, jaki musi być ich efekt?
Mimo to, radykalna reakcja na dwuznaczne przemówienie Puigdemonta byłaby ogromnym, monumentalnym błędem, który jeśli nie doprowadzi do przemocy i rozlewu krwi, to doprowadzi do powstania trwałej przepaści między Katalonią i resztą Hiszpanii i utrwalenia się legendy o Madrycie-neofrankistowskim ciemiężcy i separatystach-męczennikach. Słabość jego pozycji powinna zostać wykorzystana nie po to, by go zmiażdżyć, lecz by ograć go w znacznie bardziej sprytny sposób. Być może optymalnym rozwiązaniem byłoby takie poprowadzenie negocjacji, by wymusić nowe wybory w Katalonii. Biorąc pod uwagę to, jak zareagowali na przemówienie Puigdemonta jego koalicjanci z radykalnej i skrajnie lewicowej partii CUP, nie powinno to być trudne.
Unia Europejska ma tu do odegrania swoją rolę. Postawa jej władz i presja wywarta na katalońskiego premiera przyczyniła się do tego, że powściągnął on swoje ambicje. Teraz podobną presję powinna teraz na premierze Mariano Rajoyu. Jego koledzy z Europejskiej Partii Ludowej - w tym Donald Tusk - powinni przekonać go, by nie popełniał drugi raz tego samego błędu. Pokazania tego, że zdrowy rozsądek potrafi wygrać z emocjami potrzebuje nie tylko Hiszpania, ale my wszyscy w Europie.