Karolina Korwin Piotrowska: Idiokracja poziom hard
Paweł Małaszyński jest niekulturalnym bucem, bo nie chciał opowiadać w gazecie o swojej rodzinie. Tak piszą zdumione portale plotkarskie po jego wywiadzie w „Vivie”. Mamy rok 2017 i normalne zachowanie, szacunek do prywatności, uznawane są za bucowatość i brak kultury. Tak, proszę państwa, oto skretynieliśmy do cna.
Zastanawiam się, ile razy usłyszałam, że jeśli nie opowiem czegoś o sobie, mojej rodzinie, nie powiem, kto jest moim przyjacielem i z kim lubię się śmiać, to kariery nie zrobię. Na długo przed internetem i portalami plotkarskimi miałam przeczucie, wynikające z mojego charakteru i introwertyczności, że ostatnie, co powinnam robić, to opowiadać o sobie. I tego się trzymam. Tego samego wymagam od innych, to u innych szanuję. Mam do tego prawo. Tak jak inni mają prawo odsądzać mnie od czci i wiary, bo nie mam w sobie genu ekshibicjonisty.
Ostatnio usłyszałam o aktorze, który po mediach nie lata, że kariery w Polsce nie zrobi, bo nie ma go w reklamie telefonii, o banku nie wspomnę, a z jego pozycją aktora komercyjnego, przystojnego i znanego to już powinien wystąpić i w jednej, i drugiej. O pewnej aktorce, która nie mówi w mediach o swoim życiu, usłyszałam, że co z tego, że zdolna i ładna, jeśli nie klika się w internecie, nie zrobiła skandalu i jeśli jest na imprezie, nikt nie robi jej zdjęć, bo uwaga: „nikt jej nie zna”. A tylko tacy podobno się dzisiaj liczą. „Nikt jej nie zna”, bo w przeciwieństwie do wielu koleżanek po fachu nie pokazuje cycków, nie wstawia debilnych zdjęć na Instagram, a zaprzyjaźnione dziennikarki z kolorowych gazet nie robią z nią nakolanniczych wywiadzików o życiu, wadze, trudnym dzieciństwie, chłopaku i Bogu.
Tak, Bóg jest ostatnio w mediach bardzo trendy. Jeden z doradców wizerunkowych mówił mi niedawno, że radzi swoim klientom, głównie ze świata polityki i biznesu, by masowo przyznawali się do wiary, bo jeśli celebryci mogą zarabiać potrzebne do spłaty zobowiązań i robienia kariery punkty wizerunkowe na Najświętszej Panience i miłości do Jezusa, to dlaczego nie oni? Tak, już nawet wiara w Polsce jest orężem wizerunkowym. Bo choroba jest już passe, może za wyjątkiem depresji. To taki „ostatni krzyk mody” w świecie znanych i lubianych, gdzie jakąś fajną chorobę „wypada” mieć, bo choroba podobno „uczłowiecza”. A to owocuje „lajkami”. Prawie wszyscy już depresję mieli, a jak nie mieli, to mieć będą. Jak nic. Pewniak. Bo rak też już był. Czy tylko ja myślę, że świat zwariował? Jakie to w sumie smutne…
Nie tylko ja, Małaszyński i paru innych znamy znaczenie słowa „prywatność”. Na świecie nikogo, kto nie ma ochoty opowiadać w mediach o swoim życiu jak w konfesjonale, nie nazywa się (w nota bene, co za ironia losu, w portalach plotkarskich) bucem. Człowiekiem bez kultury. Trudnym. Nie grozi mu się, że kariery nie zrobi, reklamy nie dostanie, szacunku mediów nie będzie miał, bo się „nie klika”. Świat ludzi publicznych podzielony jest na dwa obozy - na tych, którzy znają doskonale znaczenie słów „intymność”, „prywatność”, „spokój” i stosują je w życiu i są w mniejszości, oraz na tych, którzy traktują media albo jak wspomniany konfesjonał, gdzie można się wyżalić albo też jak gabinet ginekologa, gdzie można pokazać wszystko, a potem puścić strumień świadomości i również wszystko opowiedzieć. Tych drugich, uzależnionych od uwagi, jest więcej. Zdecydowanie. Potem oni głośno ryczą w mediach, że ktoś ingeruje w ich „prywatność”, że hejterzy się czepiają i nazywają kogoś puszczalską, bo biedni rozpędzeni w lansie medialnym celebryci nie rozumieją, że jeśli powiedziało się „a” i pokazało „dupsko” i biust na Insta i potem przez pryzmat owego „dupska” i biustu jest się rozpatrywanym. Cudów nie ma. Taki kontekst. Jeśli pokazałeś dzieci publicznie, to nie dziw się, że jakiś pedofil może spokojnie i bezkarnie użyć ich zdjęcia albo ktoś może namierzyć szkołę twoich pociech i zrobić im krzywdę.
Nie każdy jednak chce być Kim Kardashian, Paris Hilton albo u nas Węgrowską, Stramowskim, Kaczorowską, Szostak, Maffashion, Oświecińskim czy Maślakiem, którzy na widok mikrofonu albo kamery na bankiecie albo na wywiadzie włączają natychmiast w głowie guzik z napisem „play”, plotąc bez sensu i o wszystkim na każdy temat. Pokażą wszystko, wszędzie i bez proszenia. Tak, oni się pewnie klikają. Nauczają o wszystkim, wydają poradniki, mówią, jak żyć i jak się golić, nikt ich bucami nie nazwie i w reklamie sobie wystąpią. Ale czy tylko to się liczy?
Kiedy aktor, jak Małaszyński, nie chce mówić o swoim synu, o rodzinie, a dziennikarce przyzwyczajonej do tego, że celebryci wyznają jej wszystko jak u spowiednika, lekarza psychiatry, seksuologa czy psychoterapeuty, to ma do tego pełne prawo. To święte prawo człowieka, którego jedynym „przewinieniem” jest to, że wykonuje zawód aktora, jest osobą publiczną i znaną, a jego zawód związany jest czasami z mówieniem o sobie. O sobie, a niekoniecznie o swojej rodzinie, dzieciach, wadze, stanie psychicznym czy diecie.
Media zwariowały. Nie tylko są przekonane o swojej sile sprawczej, ale robią coś znacznie gorszego. Dały celebrytom, w tym też aktorom, możliwość do wypowiadania się na każdy temat, wszędzie, o każdej porze, dały im złudne poczucie bycia mądrym, wyjątkowym, potrzebnym i kochanym. Nic bardziej mylnego, bo zaprzęgnięci do medialnej karuzeli, jeden po drugim tracą grunt pod nogami w imię tak zwanej promocji albo dążenia do klikalności i sprzedają powoli wszystko. Zobaczcie ich konta na Facebooku albo na Instagramie - to już nie jest tylko zwyczajowe w tym świecie wołanie o uwagę, to jest potworny wrzask. Smutny wrzask biednych, uzależnionych od bycia w mediach, na portalach plotkarskich ludzi, którzy sprzedają po kolei siebie, swoją rodzinę, mieszkanie, znajomych, swoje dzieci, obiady w pudełkach, zastrzyki, badania lekarskie, waginy, pośladki, szafy, łazienki oraz sypialnie. Czysty ekshibicjonizm, narcyzm podniesiony do rangi cnoty i zawodu. Kiedyś ekshibicjonizm leczono w zakładach zamkniętych, dzisiaj na tej chorobie się zarabia i daje ona upragnioną obecność medialną oraz konkretne zyski zainteresowanym.
I tego, kto nie chce się podporządkować nowym regułom medialnej gry, nazywa się podobnie jak Małaszyńskiego, niekulturalnym bucem, a bywa, że i chamem, bo ze swojego życia cyrku medialnego nie chce robić. Bo odważył się zastopować dziennikarkę, która jest przyzwyczajona do tego, że z gwiazdami się kumpluje, na wakacje z nimi jeździ, wie o nich wszystko, kawkę z nimi sobie często pije, kwestię koloru majtek i sensu życia zawiera w jednym pytaniu, a tu nagle taki Paweł Małaszyński mówi jej „basta”. Mówi dobrze. Jest moim człowiekiem. Ma do tego święte prawo, szanowni Państwo, bo nie każdy na szczęście, będąc osobą publiczną, balansuje na granicy choroby psychicznej. Nie każdy zarabia na sprzedawaniu prywatności ani nie każdy jest typową medialną prostytutką, u której wszystko jest jedynie kwestią ceny. Doceńmy to. Zamiast go wyzywać, bijmy mu brawo za normalność, za to, że do cna w tym chorym świecie nie zwariował. Za walkę o to, co kiedyś było normalne. O intymność. O to, co jeszcze z niej w świecie A.D. 2017, gdzie ekshibicjonizm nie jest ciężką chorobą a cnotą i zawodem ukochanym przez idiokrację, zostało. Ja Małaszyńskiemu brawo biję i pytam: kto następny odważy się za cenę infamii i nazwanie chamem powiedzieć wreszcie „nie”?
Karolina Korwin Piotrowska dla WP Opinie
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.