Kamil Rybikowski: Baner "German Death Camps" jedzie dalej. Nasz sukces jest połowiczny, ale plany ambitne
Jesteśmy zadowoleni ze skali i szumu medialnego, który wywołała akcja „German Death Camps”, ale sukces jest połowiczny. Telewizja ZDF nadal nie zmieniła formy swoich przeprosin wobec więźnia Auschwitz. Pod jej siedzibą dwukrotnie wzywano w naszej sprawie policję. To dziwne, bo w żadnym innym kraju nie spotkaliśmy się z problemami. W tej chwili planujemy trasę powrotną przez Europę, w przyszłości być może USA. Nic na tym nie zarabiamy, zależy nam na prawdzie historycznej - mówi w rozmowie z Marcinem Makowskim Kamil Rybikowski, jeden z organizatorów objazdu baneru, który przypominał o niemieckim rodowodzie obozów zagłady.
Marcin Makowski: Zakończył się pierwsza część akcji związana z objazdem baneru „German Death Camps” po Europie. Przejechaliście ponad 1000 mil. Udało się zrealizować zamierzone cele? Można ogłosić sukces?
Kamil Rybikowski: Jesteśmy zadowoleni z tego, co udało się zrobić, ale sukces nazwałbym połowicznym. Trzeba pamiętać, że cała inicjatywa powstawała oddolnie, w błyskawicznym tempie i przy ograniczonym budżecie. Musieliśmy działać szybko, ponieważ trzeba było zareagować na zachowanie telewizji ZDF, która nie potrafiła uszanować wyroku polskiego sądu i odpowiednio przeprosić byłego więźnia Auschwitz za użycie terminu „polskie obozy śmierci”. Dlaczego mówię o sukcesie połowicznym? Niestety nie udało się skłonić niemieckiej telewizji do zmiany swojego stanowiska. Gdybyśmy dłużej wszystko planowali i kalkulowali, może skuteczność byłaby większa, ale zgubiłby się kontekst medialny.
Spontaniczność nie zawsze musi być wadą. Dzięki niej w projekt włączyło się wielu darczyńców, który mogli się poczuć związani z ideą walki o prawdę historyczną.
Na ten cel nasza fundacja zbierała pieniądze już od 2015 roku, ale faktycznie, dopiero pomysł z banerem sprawił, że złapaliśmy drugi oddech. Na pewno największym zaskoczeniem i plusem „German Death Camps” było zainteresowanie, którym baner zaczął się cieszyć w zagranicznych media. Pisało o nas m.in. BBC, Times of Israel, Euronews, europejskie wydanie Newsweeka. Był odzew w USA, słyszeliśmy nawet o audycji w serbskim radiu. W Niemczech, poza wzmianką na antenie Deutsche Welle, niestety całkowita cisza. A skoro nasze przesłanie kierowaliśmy głównie w tym kierunku, stwierdziliśmy, że akcja musi być kontynuowana. Zwłaszcza, że poza wymiarem doraźnej walki o egzekwowanie prawa, ma ona również kontekst edukacyjny i uniwersalny. ZDF nie jest pierwszym i na pewno nie będzie ostatnim medium, który użyje zwrotu „polskie obozy śmierci”.
Z jakimi nastrojami spotykali się państwo podczas samej podróży? Ciepłe przyjęcie, czy niechęć i dystans?
Ucieszyło nas duże zaangażowanie lokalnej Polonii. Szczególnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii, ludzie spontanicznie organizowali pikiety pod siedzibami telewizji. Mimo tego, że wyjechali z kraju, bardzo zależało im na prawdziwym przedstawianiu naszej historii.
To Polacy, a obcokrajowcy?
Zaobserwowaliśmy pewną prawidłowość. Im dalej na zachód, tym bardziej spontaniczne i pozytywne reakcje. Niemcy właściwie nie wchodzili z nami w interakcje. Owszem, spoglądali na baner, niektórzy się dziwili, ale nie polemizowali, obyło się bez komentarzy. Tymczasem już w Brukseli i w Londynie, wielu obcokrajowców było żywo zainteresowanych naszym przekazem. Dla przykładu w Cambridge, wiele osób sprawdzało w smartfonach czy mamy rację, niektórzy robili sobie zdjęcia, na miejsce przyjeżdżały media i fotoreporterzy.
Widziałem, że w Brukseli ktoś robił sobie selfie z „niemieckimi obozami śmierci”. Zachowanie na miejscu?
Nie chcę tego oceniać, ludzie mają naprawdę różną wrażliwość. Może w taki sposób chcieli ten baner promować? Oczywiście, zdarzają się niefortunne przypadki, chociażby przychodzenie Polaków z barwami narodowymi. Rozumiem ich dobre intencje, ale chodzi właśnie o to, żeby obozy koncentracyjne nie kojarzyły się w żaden sposób z flagą biało-czerwoną i Polską.
Podczas pobytu w Niemczech, informowaliście na Facebooku o dwukrotnej interwencji policji. Może pan zdradzić szczegóły tego zajścia?
Faktycznie, dwa razy mieliśmy nieprzyjemności ze strony tamtejszych służb. Od razu, gdy wjechaliśmy z banerem pod główną siedzibę ZDF, na miejsce przybył patrol, który zaczął nas spisywać i wypytywać o cele wizyty. Sądzimy, że dzwonili pracownicy telewizji. Dokładnie skontrolowano całego busa pod względem technicznym, ze strony policjantów padła sugestia, że lepiej, gdybyśmy wyjechali. Zdziwiło nas, że po jakimś czasie przyjechała druga ekipa, tym razem legitymująca zebranych ludzi i polskich dziennikarzy. Gdy okazało się, że niewiele więcej mogą zrobić, po prostu odjechali. Później nie mieliśmy już na trasie żadnych nieprzyjemności.
Co dalej? W oficjalnych komunikatach wspominacie państwo o wyjeździe do Ameryki. Na ten cel prowadzona jest już nawet publiczna zbiórka.
Tak, jest idea wyjazdu do USA, połączonego z prezentacją banera oraz promocją anglojęzycznej wersji Raportu Witolda Pileckiego. Musimy się do tego projektu znacznie lepiej przygotować, przede wszystkim finansowo, ale również logistyczne. Każdy stan to inne unormowania prawne, dlatego musimy dopilnować, żeby nikt nie mógł nas zatrzymać za uchybienia techniczne.
A co, jeśli pojawi się oskarżenie, że chciecie lecieć za ocean na wycieczkę? Niektórzy sugerowali, że powinniście sprzedawać koszulki i gadżety z logo „German Death Camps” i w taki sposób zarabiać.
Był taki pomysł, ale my się od niego odcinamy. Nie będziemy zbijać kapitału na temacie walki o prawdę historyczną. Wyjazd do USA, jeśli do niego dojdzie, nie będzie urlopem ani wakacjami. Ameryka jest szczególnie istotna, bo właśnie tam problem z „polskimi obozami” jest największy. Pamiętamy wypowiedź Baracka Obamy czy szefa CIA. Ludzie w Stanach bardzo słabo znają historię Europy, ale czemu się dziwić, jeśli „Washington Post”, „New Yorker” i „New York Times” często powielają błędy, o których głośno było w kontekście ZDF. W tej chwili to co jest realne, to jednak trasa powrotna z Wielkiej Brytanii do Polski. Ustalamy jeszcze ostatnie detale, ale ruszamy w przyszłym tygodniu. Około siedem dni na Wyspy, następnie Bruksela 1 marca. To ważna data, ponieważ odbywa się plenarne posiedzenia Parlamentu Europejskiego. Chcemy trafić do tego miasta, gdy będzie się w nim roiło od polityków i dziennikarzy, ostatnio mieliśmy pecha ze względu na szczyt UE na Malcie. Powrót zakończymy w Niemczech, na trasie m.in. Westfalia, Kolonia, Hamburg, Berlin.
Tyle, jeśli chodzi o baner, ale co dalej z samą akcją informacyjną. Zamierzają ją państwo rozwijać?
Tak, obecnie trwają prace modernizacyjne naszej strony germandeathcamps.org. Chcemy, aby za jej pośrednictwem każdy mógł przeczytać o genezie niemieckich obozów śmierci w możliwie największej liczbie języków obcych. Tylko wtedy, nasz objazd po Europie będzie miał sens, jeśli pójdzie za nim rzetelna edukacja. O to w istocie chodzi.
Niektórzy mówią, ze trochę również o politykę. Wpisujecie się aktualną propozycję Ministerstwa Sprawiedliwości, odnośnie karania za użycie terminu o „polskich obozach zagłady”.
Akcja ma charakter apolityczny. Akcje informacyjną rozpoczęliśmy jeszcze przed przejęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, impuls do wyjazdu z banerem przyszedł również nie przez czynniki polityczne, ale wyrok sądowy. Mamy swoje poglądy i zapatrywania na Polskę, ale to są kwestie prywatne, które nie wchodzą w paradę w to, co robimy w ramach akcji. Nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia finansowego od rządu. Nie korzystaliśmy ze środków publicznych. Jeśli są osoby, którym wszystko kojarzy się z PiSem, również i to wydarzenie może się kojarzyć. Odzew medialny w Polsce był jednak szerszy, niż podziały na prawicę i lewice. Były materiały zarówno w mediach komercyjnych, jak i publicznych. Trochę dziwne, że o ile zagraniczny „Newsweek” nas zauważył, zupełnie przemilczała polska edycja, ale to detale. Każdy samodzielnie wybiera tematy, która są dla jego odbiorców ciekawe. My sądzimy, że walka o prostowanie kłamstw dotyczących polskiej historii jest interesująca. I warta zachodu. Z czasem świadków tamtych dramatycznych wydarzeń będzie coraz mniej, i to na nas spocznie ciężar przekazywania ich losów. Tak naszą misję rozumiemy, każdego, kto widzi podobnie, zapraszamy do współpracy.
Rozmawiał Marcin Makowski, WP Opinie
Kamil Rybikowski - współorganizator akcji „German Death Camps” oraz przejazdu baneru.