Kacprzak: Przemówienie jak z filmu "Rejs" (OPINIA)
Podczas swojego przemówienia premier Morawiecki wysłał Polakom zaproszenie do zmiany Konstytucji. Tak, by zagwarantować w niej, że nasze pieniądze są naprawdę nasze. Na wielu tych, którzy mają w nosie politykę, ale stan swojego konta już nie, taki argument może zadziałać.
Mateusz Morawiecki doskonale wie, że lubimy te piosenki, które dobrze znamy. Na tej starej prawdzie z filmu "Rejs" premier zbudował całe swoje wystąpienie.
Wiele obietnic i planów, które kreślił podczas swojego przemówienia premier, znamy dobrze i są nam wszystkim bliskie. Że szpitale będą działać sprawnie, że dialog to nie tylko pusty slogan, że podatki będą niskie, a życie dostatnie w mieszkaniach zbudowanych w ramach kolejnego programu z plusem. Plany wciąż aktualne. Za to od lat niezrealizowane.
Dla tych, którzy byliby oporni na frazy wygłaszane podczas wyborczych wieców i różnych expose, premier dołożył dbanie o to, żeby było normalnie.
Wolna interpretacja
Co dokładnie miał na myśli Mateusz Morawiecki mówiąc o normalności? A słowo "normalność" padało najczęściej. Niektórzy doliczyli się, że padło czterdzieści trzy razy. Normalność to dla premiera na przykład polskość. Co ta "polskość" dokładnie oznacza, już się nie dowiedzieliśmy. W efekcie każdy będzie mógł interpretować sobie te pojęcia jak chce.
Po wystąpieniu Morawieckiego nie można mieć wątpliwości, że normalność musi być tradycyjna. Tradycyjne małżeństwo - tak. Żadne związki partnerskie, żadne LGBT nie wchodzą w grę. Bo jak zauważył premier: "Rodzina jest najważniejsza". Podkreślając: "Nie godzimy się na mniejszościowe eksperymenty".
Zbiór eksperymentów
A zatem drogi suwerenie, nie godząc się na "normalność" według PiS, sam skazujesz się na bycie w mniejszościowym zbiorze społecznych eksperymentów.
Nie ma się co jednak dziwić, że twardych definicji premier nie przedstawia, skoro nawet dane, wynikające ze statystyk i wyliczeń, nie przeszkadzały mu głosić własnej wizji świat rządów gabinetu, którym kieruje. Choć zarzucanie mu kłamstwa jest ze strony opozycji dużym nadużyciem. Mateusz Morawiecki, jako były prezes banku, liczby umie czytać doskonale.
Premier wie, które dane przedstawiać, by obraz pasował do jego wizji świata. A ten jest piękny, prawy i sprawiedliwy tak bardzo, że aż szef nowego rządu jest gotów ten model dobrobytu zaszczepiać w… Unii Europejskiej. "Naszej unii" – jak się wyraził. Unii, którą, zauważmy, tak bardzo wielu polityków PiS ciągle przedstawia jako obcą, wręcz wrogą.
Na szczęście tym, którzy mogli czuć się tym wszystkim nieco pogubieni, sam prezes PiS Jarosław Kaczyński (zabierając głos w dyskusji) wytłumaczył, że "Unia to też jest element światowej destabilizacji".
Inaczej mówiąc, my najpierw tę normalność wprowadzimy u siebie, a potem przekażemy ją całej Unii Europejskiej. Dla dobra wszystkich i wszystkiego.
Misje i pieniądze
Przywiązanie do własnej wizji "normalności" jest tak w PiS ogromne, że na wszelki wypadek prezes nie chciał sobie jej psuć jakimś totalnym czarnowidztwem Schetyny. Lider PO nie zasłużył na to, by być przez Kaczyńskiego wysłuchanym. Nie po to prezes nie jest premierem, by mu ktoś ten obraz miał zaciemniać. By się musiał z innymi wizjami świata, zwłaszcza tymi opozycyjnymi, konfrontować. To już niech robi premier. Od tego jest właśnie premierem, by totalnie innych od PiS jakoś znosić. Tę misję premier wykonuje bez mrugnięcia okiem.
A jednak premier mrugnął okiem. Do tych, którzy mają w nosie politykę. Tych, którzy martwią się nie o to, czy rządzi prawica, czy lewica, tylko o to, ile mają pieniędzy w kieszeni. To, między innymi, do nich, podczas przemówienia, Morawiecki wysłał zaproszenie do... zmiany Konstytucji. W taki sposób, by zagwarantować w niej, że nasze pieniądze (te z nowego programu emerytalnego) są naprawdę nasze. A nie, jak bywało dotąd (OFE) cudze.