Kacprzak: "Kryzys w Zjednoczonej Prawicy. Na wyjście z niego scenariuszy jest kilka" [Opinia]
Coraz bliżej politycznego rozstrzygnięcia. Ci, którzy zacierają ręce na myśl o wcześniejszych wyborach, powinni się raczej wstrzymać z układaniem ponadpartyjnych list. By zwyciężyć, trzeba wygrać nie tylko z PiS, ale, jak napisał na Twitterze jeden z polityków opozycji, również z Dontem, czyli systemem liczenia wyborczych głosów, który promuje większych.
Ostatnich klika dni to, dla wszystkich zaangażowanych w politykę, czas, w którym najważniejszym rozstrzygnięciem pozostaje odpowiedź na pytanie: "dogadają się, czy się nie dogadają”. Mowa oczywiście o koalicji Zjednoczonej Prawicy, która w takim kryzysie jeszcze nie była od początku swojej współpracy.
To stąd te wszystkie nerwowe spotkania, konferencje prasowe, które nie przypominały tradycyjnego spotkania z dziennikarzami, a raczej były publicznym szantażowaniem swoich współkoalicjantów. Byliśmy też świadkami wygłaszania niespójnych wypowiedzi medialnych polityków nawet z jednego ugrupowania. Przez cały weekend słychać było, że trwa licytacja domysłów, kalkulacji, prób ustawienia się z dobrym wiatrem zmian i podpowiedzi kierownictwu poszczególnych ugrupowań, co i dlaczego powinni teraz postanowić i jak się wobec kryzysu ustosunkować. Wszystko oczywiście w imię nie własnego, partyjnego interesu, a "dobra Polski".
Kryzys w Zjednoczonej Prawicy. Co dalej?
Możliwych scenariuszy jest kilka. Przyspieszone wybory zdają się jednak najmniej prawdopodobnym rozwiązaniem. Trzeba pamiętać, że o jego wprowadzeniu w życie może zdecydować tylko Prawo i Sprawiedliwość. Prędzej jednak PiS zdecyduje się na rząd mniejszościowy. To pozwoli mu zachować władzę, ale też dokończyć zaplanowane reformy (plan naprawy państwa prezesa Kaczyńskiego), które są dla rządzącego ugrupowania kluczowe. I jest to możliwe nawet przy rządzie pozbawionym koalicjantów.
Zobacz też: Koniec Zjednoczonej Prawicy? Polityk Solidarnej Polski mówi o powrocie Donalda Tuska i "walcu ideologii LGBT"
Trudno sobie bowiem wyobrazić, by w kluczowych sprawach - takich jak np. reforma zmieniająca całe struktury sądownictwa, dekoncentracja mediów, która ma doprowadzić do osłabienia najbardziej krytycznych wobec władzy koncernów medialnych, czy w końcu tak zwane umacnianie roli tradycyjnej rodziny w kontrze do przyznawania praw i swobód osób LGBT - politycy związani ze Zbigniewem Ziobrą czy Jarosławem Gowinem głosowali przeciwko tym zmianom.
Owszem, maszyna sejmowego przyjmowania kolejnych rozwiązań nie będzie już tak sprawna i sprawy nie będą szły tak gładko jak do tej pory. Jarosław Kaczyński doskonale jednak wie, że z jednej strony ma cały wachlarz narzędzi do przekonywania do poparcia swoich pomysłów - takie jak stanowiska, posady, dopuszczanie do stołu, w którym zapadają decyzje. Z drugiej strony, próbujące się wybić na niepodległość, właściwie nieistniejące w tej chwili w sondażach ciągle jeszcze ugrupowania koalicyjne, nie mogą nie poprzeć kluczowych spraw, o które wspólnie walczyły przez ostatnie pięć lat.
Takie zaprzeczenie własnym ideałom całkowicie zdezorientowałoby ich wyborców i praktycznie całkowicie przekreśliło możliwość budowania swojej pozycji. Słowem, Solidarna Polska i Porozumienie, nawet jeśli nie będą w koalicji i w rządzie, nie staną się nagle opozycją dla PiS-u, a już na pewno nie opozycją totalną, która zawsze jest przeciw i w imię budowania swojego wizerunku bycia antyPiS-em, za każdym razem głosuje przeciw.
Przy zręcznym żonglowaniu wprowadzaniem kolejnych projektów ustaw, PiS może rządzić samodzielnie i to większości nie mając. Jeśli weekend zgody w koalicji rządzącej nie przyniósł, a o tym dowiemy się już niebawem, to rekonstrukcja sprowadzająca skład gabinetu premiera do rządu mniejszościowego jest najbardziej prawdopodobna jeszcze z jednego powodu.
Wszystkie trzy ugrupowania sprawujące od pięciu lat władzę mają zbyt dużo do zaryzykowania i stracenia na wcześniejszych wyborach. Dlatego, nawet jeśli już nie w formalnej koalicji, to i tak skazane są na współpracę. Ten wariant nie wyklucza też wyjścia z twarzą dla wszystkich skłóconych w tym momencie polityków, po to, by za niedługi czas, gdy kurz opadnie, znów myśleć o budowie koalicji. Z pewnością da się wyborcom wytłumaczyć zawieraną ponownie zgodę w imię wyższych celów.
Kryzys w Zjednoczonej Prawicy, Co zrobi PiS?
Przy tej okazji najciekawsze wydają się forsowane przez niektórych politologów dwie alternatywne opcje dla wcześniejszych wyborów. Obie z cyklu political fiction, czyli całkowicie nierealne. Pierwsza mówi, że PiS doprowadzi do wcześniejszych wyborów, bo nie chce teraz zmagać się z kryzysem i problemami związanymi z pandemią.
Ten scenariusz ma jedną zasadniczą wadę. PiS musiałby uznać sam przed sobą, że jest w ogóle jakiś kryzys, z którym sobie nie radzi. Premier Morawiecki jest przekonany, że nad wszystkim panuje, a poziom zaufania, jakim obdarzył go Jarosław Kaczyński sprawia, że nie ma co wierzyć w to, że ktokolwiek z kierownictwa PiS chciałby oddać władzę ze strachu, że sobie nie poradzą z kryzysem. Zwłaszcza gdy jeszcze tyle ważniejszych z punktu widzenia PiS spraw jest do dokończenia.
Drugi, nie mniej ciekawy i równie nierealny scenariusz zakłada, że PiS chce oddać władzę, by wykończyć współkoalicjantów, jak kiedyś LPR i Samoobronę, a przy okazji wrzucić na minę rządzenia opozycję, która sobie nie poradzi z takimi trudami i dzięki temu za jakiś czas PiS zgarnie swoją wymarzoną większość konstytucyjną.
Na ten scenariusz prezes Kaczyński nie ma już czasu. On swoje dzieło chce dokończyć tu i teraz. Za trzy do pięciu lat nic w polskiej polityce nie będzie takie samo. Taka kalkulacja to nie strategia, a raczej ruletka, w której rzadko się wygrywa. PiS z prezesem Kaczyńskim na taką niepewność i brak gwarancji, że to scenariusz ze szczęśliwym zakończeniem, nie pójdą.
Marek Kacprzak dla WP Opinie