Jezus poszedł spać, ale się obudzi
Teksty powstają ze spotkań. Teksty żyją - nie tylko dlatego, że pisane są przez żywych, ale żyją nawet po śmierci autorów. Stajemy przed tekstami, które stawiają nas przed pytaniami, ale też my zadajemy tekstom pytania właśnie dlatego, że są żywe.
Ta interakcja trwa, gdyż teksty to ludzie, ich emocje, skrawki ich duszy i wspomnień. Nie inaczej jest z tym tekstem, który zawdzięczam spotkaniu i rozmowie z jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich znam - mądremu życiem, emocjami i wystarczająco odważnemu, aby konstruktywnie wątpić w siebie i jednocześnie wykazywać pozytywny potencjał destrukcyjny, który umożliwia stanowczy sprzeciw, gdy wszystko wokół zdaje się tonąć w leniwych kompromisach lub uczynić z fasadowości iluzję niezachwianej prawdy.
Dramat Wielkiego Tygodnia
Właściwie także te święta, które rozpoczyna dramat Wielkiego Tygodnia, są poligonem, na którym rozgrywa się bitwa. W skali mikro są to zmagania, wewnętrzne, nieraz konwulsyjne, które jednych paraliżują lub przynajmniej wymuszają chwilowe ugrzęźnięcie, a innym dodają siły trudnej do wytłumaczenia. Wszyscy (chyba) znamy wielkanocną opowieść. W jakiejś mierze odwzorowuje fabułę amerykańskiego filmu. Jest idylla, jest upadek, porażka, ale na końcu rozbrzmiewa triumfalne „a nie mówiłem! Wszystko będzie dobrze”, czyli w języku kościelnym „alleluja!”. Tyle tylko, że tak właśnie nie jest z opowieścią wielkanocną. Ona jest głębsza, autentyczna i trudna.
Idyllą są tłumy witające Jezusa wjeżdżającego do Jerozolimy na oślęciu. Entuzjastycznie pozdrawiany przez ludzi, jakby nieufnie spogląda na gawiedzie i frenetycznie składany mu hołd. Jesus Christ Super Star. Gwiazda sezonu – nie pierwsza i nie ostatnia, bo w owych czasach wędrownych kaznodziejów nie brakowało, nie brakowało również historii o uzdrowieniach, ani przywódców pnących się po szczytach kariery, aby wcześniej i później boleśnie upaść. Później następuje zmiana umysłów – nastroje społeczne się zmieniają jak w kapryśnych sondażach, ulica wywraca wszystko do góry nogami i głosuje za śmiercią Tego, który jeszcze niedawno miał stać się ich Mesjaszem.
Później zdrada, osamotnienie i hańba Wielkiego Piątku na wzgórzu Trupiej Czaszki (Golgota). I te przeszywające słowa na krzyżu śpiewane i recytowane na przestrzeni historii przez chóry, mnichów, kobiety, mężczyzn i dzieci, wielkich i maluczkich: Wykonało się.
Barowa konsumpcja alkoholi i przelana krew Baranka Bożego
Kilka miesięcy temu będąc w Northampton zajrzałem do dawnego kościoła rzymskokatolickiego, w którym znajduje się luksusowa restauracja: nad bogato wyposażonym barem zachowano witraż z łacińskim napisem: consumatum est (wykonało się! Spełniło się!). Barowa konsumpcja alkoholi i przelana krew Baranka Bożego. Co za ironia – hasło brzmi jak doskonałe bluźnierstwo, wręcz ponowne ukrzyżowanie, ale właśnie do tego zdolni są ludzie. Tym bardziej przejmująco brzmią inne słowa wypowiedziane przed nimi, gdy Jezus, już u kresu sił, mówi: „W ręce twoje polecam ducha mego, Odkupiłeś mnie, Panie, Boże wierny”. To słowa pochodzące z Psalmu 31,6, a ich historia jest poruszająca. Są częścią modlitwy, jaką żydowskie matki uczyły swoje dzieci przed snemsnem. Modlitwa na dobranoc, po prostu. Krótka, treściwa, głęboka. Tę samą modlitwę zmawia Jezus do swojego Ojca, którego wcześniej nazywał abba – tatulku, skracając dystans, umożliwiając osobistą relację z Bogiem, który wydawał się tak niedostępny i daleki, że aż Nieobecny. Jezus umierający w rękach sadystów wypowiada modlitwę na dobranoc.
Dokładnie tę samą modlitwę zmawiali Jego wyznawcy, którzy doznawali prześladowań wpierw ze strony pogan, a później z rąk innych, którzy uważali, że walczą właśnie w imieniu tegoż Chrystusa. I tak z tą modlitwą umierali domniemani heretycy, palone były domniemane czarownice, umierali po prostu inaczej myślący lub ci, którzy przeszkadzali interesom świeckich i duchownych. Modlitwa na dobranoc, która stała się modlitwą skazańców przewija się przez całą historię chrześcijaństwa i jest żywa do dziś, szczególnie dla tych, którzy czują się jak rozbite lub pęknięte naczynie.
Śmierć, dużo śmierci
Ale to nie jest koniec opowieści. Pełne radości zakończenie tej historii dalekie jest od taniego triumfalizmu, wyraża się właśnie w paradoksie „consumatum est” jest nadzieją, którą nie sposób wypowiedzieć, ale którą trzeba przeżyć i – jak to się dziś mówi – and the good news is (innymi słowy dobrą wiadomością, czyli ewangelią) jest to, że wszyscy kiedyś ją przeżyjemy. Wracając do wspomnianego inspiratora… Łukasz jest duchownym pracującym w parafii, ale także dużym ośrodku opieki. Sceneria miejsca jest raczej wielkopiątkowa niż wielkanocna. Śmierć, dużo śmierci i to czasami tak brzydkiej, że śpiewanie komuś „sto lat” zakrawa na ponury żart lub przejaw skrajnej znieczulicy. Gdy pewnego dnia rozmawialiśmy o śmierci i jego podopiecznych, zapytałem o zmartwychwstanie. Łukasz odpowiedział pytaniem: czy pamiętasz sytuacje, że gdy byłeś dzieckiem bawiłeś się do upadłego i w pewnym momencie zasypiałeś, nie wiedząc właściwie kiedy? Jeśli nie to znaczy, że nie miałeś fajnego dzieciństwa – dodał – a później budziłeś się w łóżku otulony kołdrą, nie wiedziałeś jak się tam znalazłeś i kto cię tam położył? Tak właśnie będzie ze zmartwychwstaniem. Obudzimy się, tak jak kiedyś dnia trzeciego obudził się Jezus.