"Jestem Polką! Jezus Maria!". Gwałty żołnierzy Armii Czerwonej
Kwiaty, poczęstunek, radosne okrzyki - tak Polacy witali czerwonoarmistów po ucieczce Niemców. Wiara w to, że Sowieci to nasi sojusznicy, trwała jednak niezbyt długo. Czerwoni, zamiast wolności, przynieśli bowiem nowy ucisk. Najbardziej ucierpiały kobiety, które były masowo i bestialsko gwałcone przez sowieckich żołnierzy.
Najbardziej drastyczne przypadki przemocy seksualnej odnotowywano na terenie Niemiec: w Prusach Wschodnich, na Śląsku, Pomorzu czy w Berlinie. Historycy szacują, że żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili tam około 2 mln kobiet. Ofiarami czerwonoarmistów padły także Polki, Węgierki i Czeszki. "Nie wiadomo, jakie miejsce polskie kobiety zajmowały w obmierzłej statystyce wojennych zgwałceń. Czy Sowieci wzięli siłą dziesiątki, czy może setki tysięcy z nich? Możemy się tylko domyślać, że skala zjawiska była obezwładniająca. Przecież to właśnie przez Polskę przebiegała główna droga Armii Czerwonej na Berlin. A Czerwoni nie zamierzali czekać, aż w ich łapy wpadnie Szwabka. Pragnęli zaspokajać swoje chore apetyty tu i teraz" - pisze Dariusz Kaliński w książce "Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?".
Kobiety były dla żołnierzy niczym więcej, jak kolejnym wojennym łupem, z którym mogli zrobić wszystko na co mieli ochotę. Setki tysięcy kobiet było zdanych na łaskę pijanych zazwyczaj Sowietów.
Gwałcili nawet dziewięćdziesięcioletnie kobiety
Pierwsze gwałty na Polkach miały miejsce w drugiej połowie 1944 roku. Skala zbrodni zwiększyła się wraz z ofensywą zimową w styczniu 1945 roku. Bogusław Koziorowski, mieszkaniec okolic Sierpca, zapamiętał, jak do jego sąsiada nocą wtargnęło kilku pijanych krasnoarmiejców żądających kobiet. Chłop ten miał trzy dorosłe córki, ponadto mieszkał z żoną, matką i synem. Dziewczyny, tylko w nocnych koszulach, boso po śniegu, zdołały po kryjomu schronić się w zabudowaniach gospodarstwa. Rozczarowani napastnicy, po oddaniu kilku strzałów w sufit, "zadowolili" się żoną gospodarza.
Kaliński opisuje wstrząsającą historię Pelagii, młodej, 25-letniej wtedy dziewczyny, która stała się ofiarą brutalnego gwałtu ze strony oswobodzicieli. Jest to jedna z nielicznych tego typu osobistych relacji Polek. Po 50 latach, ciężko chora na raka kobieta opowiedziała wnuczce o swoich tragicznych przeżyciach, a ta opisała jej wspomnienia.
Pelagia wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkała w jednej z podtoruńskich wsi. W okolicy wiosną 1945 roku pełno było żołnierzy sowieckich. Na wieś dochodziły wówczas niepokojące informacje z Torunia o aresztowaniach Polaków i niegodziwościach wobec kobiet. Miały być bite i gwałcone, nawet małe dziewczynki i starsze panie, także kobiety w ciąży. Polskich mężczyzn, próbujących ich bronić, mordowano.
Któregoś dnia Pelagia sama była świadkiem gwałtu dokonanego przez czerwonoarmistów na kobiecie w rodzinnej wsi.
"Boże, (…) szłam przez naszą wioskę, a tu tak przy drodze kilku żołnierzy gwałciło kobietę. Wyobrażasz sobie! Jak zwierzęta, jak psy, nawet się nie ukryli, tylko tak przy wszystkich, tak przy drodze! (…) Do dzisiaj pamiętam te ich zapite twarze, gwałcili ją i bili, a ci, co patrzyli, śmiali się i wykrzykiwali coś po rosyjsku. Biedna ta kobieta, znałam ją - mieszkała niedaleko nas, miała trójkę dzieci. Po tym wszystkim nie doszła już do siebie, tydzień leżała i w końcu zmarła".
Dziewczyna z obawy o własne bezpieczeństwo przestała wychodzić z domu. Ale przyszli i po nią. Działo się to na początku kwietnia 1945 roku. Czerwonoarmiści zabrali ją z domu i zaprowadzili do kwatery swojego dowódcy. "Kamandir" przez trzy dni „pił, jadł, palił i mnie gwałcił”. Na szczęście potem ją wypuścił, a nie zabił. Wkrótce miało się zresztą okazać, że dziewczyna nosi jego dziecko.
Pelagia wspominała jeszcze o dwóch znanych jej ofiarach gwałtu. W jednym z tych przypadków doszło do dramatu, który odcisnął piętno na całej rodzinie. Kobieta w ciąży, również z jej wsi, została zgwałcona na drodze przez sześciu Sowietów. Oprawcy drwili przy tym, że dziecko, które się urodzi, będzie z pewnością "ruskie". Świadkami tej drastycznej sceny byli mieszkańcy wsi, którzy, bojąc się zareagować, czekali, aż zbrodniarze dokończą swój haniebny czyn, aby potem pomóc nieszczęsnej kobiecie.
Mąż zgwałconej, gdy dowiedział się o wszystkim, targany rozpaczą i wściekłością, zaatakował jednego z katów żony siekierą. Został zastrzelony przez jego towarzyszy. Kobieta urodziła dziecko, a miesiąc później popełniła samobójstwo.
_Na zdjęciu: Wojna jest bezlitosna dla kobiet. Gwałty i poniżenia stanowiły dla nich niezwykle traumatyczne przeżycie. _
W drugim przypadku młoda, 30-letnia kobieta opowiadała Pelagii o tym, jak została zgwałcona przez czterech Rosjan na oczach dwójki swoich kilkuletnich dzieci. Takich wsi, w których kobiety doświadczyły równie okrutnego traktowania ze strony swoich "oswobodzicieli", musiały być w Polsce tysiące. A historie o bestialstwie Sowietów napastujących kobiety w wieku od kilkunastu do nawet dziewięćdziesięciu lat, są do dziś powtarzane w niemal każdej rodzinie.
W trakcie obławy Polki oddawały się też Sowietom dobrowolnie. Czyniły to jednak pod wpływem presji ze strony enkawudzistów. Oficerowie sowieckiej bezpieki w zamian za seks uwalniali z aresztów ich mężów, ojców, synów i braci.
W Łodzi, w grudniu 1945 roku, głośnym echem odbiło się zgwałcenie i uduszenie studentki tamtejszego uniwersytetu przez dwóch "oswobodzicieli".
W podwarszawskim Aninie Bożena Kozłowska podczas walk o oswobodzenie miejscowości schroniła się z rodziną na strychu domu. Widząc pierwszego sowieckiego żołnierza, rozpłakała się z radości, że to już koniec okupacji. Zdziwiło ją nieco, że żołnierz ten dopytuje się o wódkę (jak wspominała, Niemcy zawsze prosili o wodę). Później ten sam sołdat przyszedł jeszcze raz, z towarzyszem, pijany. Próbowali zgwałcić ją i siostrę. Na szczęście tuż za nimi wpadli berlingowcy. Wywlekli napastników z domu i w ten sposób uratowali kobiety.
Halina Gniadek, warszawianka, która po upadku powstania znalazła się na wsi pod Częstochową, wspominała, jak tamtejsze kobiety oszpecały się ze strachu przed Sowietami:
Kobiety bardzo bały się Rosjan, brudziły sobie twarze, nakładały na głowę chustki i wyciągały spod nich siwe włosy. Każda chciała wyglądać jak najbrzydziej.
Trzydzieści uprowadzonych robotnic
Czerwonoarmiści stosowali przemoc seksualną względem polskich kobiet również na terenach niemieckich, przyznanych Polsce. Działo się to zarówno w trakcie walk w tamtych rejonach, jak i później, gdy ziemie zostały już zasiedlone przez polskich osadników. Gdy żądni odwetu, zamroczeni alkoholem żołdacy znaleźli się na ziemi znienawidzonych faszystów, narodowość ofiar nie miała żadnego znaczenia. Antony Beevor przytacza wspomnienia sowieckiego majora Lwa Kopielewa, późniejszego dysydenta, który:
(…) opisał wydarzenie z Olsztyna, gdy usłyszał „straszny krzyk” i zobaczył dziewczynę "z długimi blond włosami w nieładzie, w podartej sukience", która przerażająco krzyczała: "Jestem Polką! Jezus, Maria! Jestem Polką!". Dziewczynę goniło dwóch pijanych czołgistów, a wszystko to rozgrywało się na oczach innych żołnierzy i oficerów .
Gwałty były plagą również na Śląsku. Do końca czerwca 1945 roku w jednej tylko Dębskiej Kuźni w powiecie opolskim naliczono 268 takich przypadków. Sowieci w poszukiwaniu kobiet organizowali istne obławy. W czasie jednej z takich akcji z przędzalni lnu pod Raciborzem uprowadzili trzydzieści robotnic, które potem wielokrotnie zgwałcono. Ze wsi Mechnica w powiecie kozielskim sowieccy bandyci porwali 13 młodych dziewcząt, a potem pojawiali się co jakiś czas, żądając nowych kobiet. Ostatecznie mieszkańcy wsi wykupili się wielką ilością alkoholu.
Prawdziwe piekło przeżyły Polki, robotnice przymusowe i więźniarki obozów, wracające z Niemiec do ojczyzny. Mało która zdołała uniknąć pohańbienia przez rozpasane żołdactwo z Armii Czerwonej. Czasem z pomocą w powrocie do Polski przychodzili im zachodni sojusznicy. Janina Bąk, przetrzymywana w obozach Ravensbrück i Neubrandenburg, została wyzwolona przez wojska amerykańskie. Wspomina ona silnie chroniony konwój, w którym wróciła do Polski:
Trzeba było przejechać przez teren Niemiec, który był okupowany przez Rosjan. Tam było bardzo niebezpiecznie, bo tam były rabunki, gwałcili, zabijali. Nikt się prawie nie decydował na przejazd przez ten teren. Dlatego Anglicy organizowali transport. Podjechały ciężarówki, a po bokach ciężarówek jechały motocykle, z karabinami maszynowymi byli żołnierze. (...) To już był październik, a jeszcze było tam niebezpiecznie.
Na zdjęciu: Uczestniczki powstania warszawskiego jako strażniczki po wyzwoleniu obozu jenieckiego.
Równie dramatycznych przejść podczas podróży do Polski doświadczyła Leokadia Białkowska. Wracała z okolic Breslau, czyli dzisiejszego Wrocławia z mamą i siostrą, gdzie pracowały jako robotnice rolne przy niemieckim lotnisku niedaleko Oleśnicy. Któregoś dnia Polki zatrzymały się na noc w folwarku. Wraz z nimi nocowało tam więcej kobiet. Wtedy weszli Sowieci i zaczęli gwałcić. Następnego dnia mama Leokadii, nauczona przykrym doświadczeniem, okręciła córki podartymi prześcieradłami. Kobiety wsiadły do pociągu jadącego w kierunku Warszawy. Na jednym z postojów do pociągu wpadli sołdaci i wyciągnęli wszystkie młode kobiety. Tylko Leokadię i jej siostrę, na wieść o tym że są "ranne", zostawili w spokoju. Dzięki podstępowi były bezpieczne.
Pijanych i gwałcących Sowietów zapamiętała też Krystyna Chrostek, sanitariuszka z powstania warszawskiego, przebywająca w jednym z niemieckich obozów pod Berlinem:
(...) na samym początku obozu myśmy się podzielili na mężczyzn i kobiety, w jednym pokoju ci, w jednym pokoju ci. Jak oni zaczęli gwałcić, tośmy my, młode dziewczyny, przeszłyśmy do pokoju panów i spałyśmy pod materacami.
Inna uczestniczka powstania, Janina Kun, przypominała sobie, jak wracając do Polski, co noc chowała się przed szukającymi uciech Sowietami. Ważąca trochę ponad 30 kilogramów, wycieńczona pobytem w obozie, 19-letnia kobieta była wciąż nagabywana przez żołnierzy.
Maria Grodzka na powrót do Polski oczekiwała wraz z mamą w Kostrzynie nad Odrą. Była tam świadkiem nieludzkich scen:
Straszna była atmosfera. (...) A nocami buszowało wojsko dzikie, które kradło, zabijało młodych ludzi, wyciągali… gwałty się odbywały... To w ogóle nie do opisania było.
W maju 1945 roku na konferencji delegatów Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR) przedstawiciele punktu etapowego PUR w Stargardzie stwierdzili, że tylko nieliczne kobiety, które przeszły przez ich placówkę, uniknęły po drodze gwałtu ze strony krasnoarmiejców.
Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, polska konspiracyjna organizacja powstała na zgliszczach rozwiązanej Armii Krajowej, w memoriale skierowanym do Organizacji Narodów Zjednoczonych podkreśliła zbrodnie, jakie były udziałem czerwonoarmistów w Polsce:
Żołnierze Armii Czerwonej pojedynczo i zbiorowo dopuszczali się w stosunku do ludności polskiej najokrutniejszych mordów, rabunków i masowych gwałtów nawet na dziesięcioletnich dziewczętach polskich (...). Dla przykładu podajemy, że na terenie trzech powiatów – brodnickiego, lubawskiego i grudziądzkiego - w ciągu jednego miesiąca (1-20 września 1945 r.) żołnierze Armii Czerwonej dokonali 208 napadów, w których zamordowali 51 Polaków, zgwałcili 115 kobiet (...). W niektórych miejscowościach Polski nie było ani jednej kobiety w wieku od 14 do 50 lat, która by nie została zgwałcona, a równocześnie zarażona najrozmaitszymi chorobami wenerycznymi.
Tuż po wojnie, w latach 1945–1947, w Polsce wybuchła prawdziwa epidemia chorób wenerycznych. Kaliński ‘w "Czerwonej zarazie" pisze, że roczny przyrost zachorowań na kiłę wynosił około 100 tysięcy przypadków, a na rzeżączkę około 150 tysięcy”. Były to tylko przypadki zarejestrowane w przychodniach zdrowia, a więc prawdziwa skala problemu mogła być znacznie większa. Ten nagły wzrost zachorowań przypada na lata, w których przez Polskę przewalały się sowieckie wojska. I korelacja na pewno nie jest przypadkowa.
Książka Dariusza Kalińskiego "Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?" ukazała się nakładem wydawnictwa CiekawostkiHistoryczne.pl.