Dla Andrzeja Dudy oraz jego kolegów mam tylko jedną radę. Niech sobie pozwolą chwilowo zapomnieć o wyborach i zajmą się kryzysem, który czeka Polskę. Jak dadzą radę, wygrają nie tylko reelekcję, ale też dobrą pamięć na lata. Jak nie dadzą rady - nic im nie pomoże i najdalej za rok wściekli ludzie wyniosą ich z pałaców władzy.
PAD nie ma hamulców. Przynajmniej gdy chodzi o władzę. Podobnie jak rząd, zlekceważył nadchodzącą pandemię i całkowicie oddając się kampanii wyborczej, nie przygotował Polski na wyzwania, przed którymi stajemy.
A teraz - często w dziwnym mundurku - na łapu-capu organizuje pospolite ruszenie uzbrojone w to, co kto miał akurat pod ręką oraz prosi o pomoc Chińczyków.
Andrzej Duda był tak zajęty lansowaniem swojej kandydatury, że nie chciał nawet zwołać Rady Bezpieczeństwa Narodowego, podczas której mógłby od opozycji usłyszeć, co należy zrobić w obliczu nadchodzącej zarazy.
Ale nie potrafi ani skupić się na realnym nadrabianiu zaniedbań, ani powstrzymać się przed wykorzystaniem pandemii w kampanii wyborczej, którą w tych warunkach tylko on może swobodnie prowadzić.
To dużo mówi o obecnej władzy, której celem jest władza choćby po trupach zdobyta i utrzymana, a wszystko inne liczy się tylko na tyle, na ile służy utrzymaniu władzy. Przywykliśmy, że PiS taki jest.
Czasu na przygotowania było sporo
Ale polityczne małości, które w normalnych warunkach były najwyżej ubolewania lub politowania godne, teraz nabierają zupełnie innej wagi i będą prezydentowi coraz bardziej ciążyły w miarę jak skutki jego zaniedbań, staną się coraz bardziej bolesne dla ludzi.
I to bolesne w bardzo szczególny sposób, bo tym razem chodzi o życie, zdrowie i elementarne podstawy egzystencji milionów obywateli.
Było sporo czasu. Przynajmniej od miesiąca, kiedy zaczęła się tragedia we Włoszech, istniały bardzo dobre i poważne powody, by przygotowywać państwo na takie uderzenie. Oczywiście nie było pewności, że to się wydarzy (i do dziś nie wiadomo, jak będzie przebiegało), ale istniało spore prawdopodobieństwo, że cios będzie potężny.
Część biznesu ten czas wykorzystała, gromadząc zapasy tego, co kupują m.in. w Chinach. Państwo ten czas zmarnowało. Nie kupiło nie tylko drogich respiratorów i kombinezonów na zapas, ale nawet maseczek i rękawiczek, które przecież by się nie zmarnowały, gdyby epidemia nie przyszła. Bo liczyła się tylko kampania, czyli prezenty, które władza wprost wręcza wyborcom.
Andrzej Duda był tak zajęty lansowaniem swojej kandydatury, że nie chciał nawet zwołać Rady Bezpieczeństwa Narodowego, podczas której mógłby od opozycji usłyszeć, co należy zrobić w obliczu nadchodzącej zarazy.
Nie zwołał też Rady Dialogu Społecznego, by się wspólnie naradzić, jak ograniczyć kryzys i jego skutki dla ludzi.
Zaniedbania prezydenta, rządu i innych instytucji państwa Polacy nadrabiają zaskakującym zdyscyplinowaniem w samoizolacji. Na razie zmniejsza to koszty zdrowotne.
A sam nie wpadł na pomysł by zawczasu, na wszelki wypadek, zamówić projekty odpowiednich ustaw oraz programy antykryzysowe.
Zamiast tego kręcił się po miasteczkach i wioskach, otwierał, przecinał, przemawiał, ściskał dłonie, lustrował granice, stacje benzynowe, szpitale - zawsze w światłach kamer i bez praktycznego pożytku.
Całą swoją energię poświęcił kampanii wyborczej, choć przecież przysięgał: "dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem". "Dobro Ojczyzny" i "pomyślność obywateli" - nie reelekcja i utrzymanie władzy.
Przez tę beztroską nieodpowiedzialność prezydenta Dudy (zwielokrotnioną zaniedbaniami rządu) władza była tak nieprzygotowana na nieuchronne nadejście wirusa, że już podczas zaczynającej się szumnie epidemii zganiała funkcjonariuszy na masowe narady, tworząc w ten sposób ogniska zakażeń.
Chaos, który powstał i który władza próbuje teraz zakryć hucznymi obietnicami, jest zaskakujący, zważywszy, jak potężne są struktury BBN, ABW czy NIK i jak ważne miejsce w międzynarodowej debacie o bezpieczeństwie w XXI w. zajmują przypadkowe lub celowo wywoływane pandemie oraz ich zwalczanie.
Wielka improwizacja
Wbrew temu, co można by sądzić z roli jaka przypadła ostatnio ministrowi zdrowia, epidemia, a zwłaszcza pandemia, nie jest tylko, ani nawet głównie, problemem medycznym.
Nie będę tu snuł paranoicznych historii, których w internecie jest masa, ale w czasach gdy armie i tajne służby mocarstw mają potężne laboratoria wirusologiczne, ochrona przed epidemiami stała się fundamentalnym problem bezpieczeństwa państwa.
Nic nie wskazuje, by polskie służby odpowiedzialne za to bezpieczeństwo jakkolwiek przygotowały się na taką ewentualność, chociaż mamy przecież przeciwników, po których można się również takiego ataku spodziewać.
Gdy przyszło co do czego, okazało się, że Polska nie ma nie tylko zapasów medycznych na odpowiednim poziomie, ani planów szybkiego uruchomienia odpowiedniej produkcji. Nie ma nawet elementarnych instrukcji działania władz państwowych i reorganizacji życia społecznego w takiej sytuacji.
Trudno sobie wyobrazić, co po epidemii SARS robiły BBN, ABW i NIK, skoro dopiero teraz zaczęły się w sejmie rozważania, jak zorganizować obrady w warunkach epidemii, a zamknięcie granic zrobiono na pałę, bez namysłu nad tym, które przejścia zostawić, jak zorganizować kontrolę, jak zapewnić tranzyt i jak sprowadzić Polaków z zagranicy.
Wielka improwizacja wywołała chaos, który nie tylko bardzo dużo kosztuje, ale ma też spore skutki medyczne.
Bo zmusił ludzi do bezsensownych podróży, tkwienia na lotniskach i oczekiwania w dobowych kolejkach. To wszystko jest odpowiedzialność prezydenta Dudy wedle konstytucji stojącego "na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa".
Zaniedbania prezydenta, rządu i innych instytucji państwa Polacy nadrabiają zaskakującym zdyscyplinowaniem w samoizolacji. Na razie zmniejsza to koszty zdrowotne.
Przy takim chaosie zaledwie pięć ofiar śmiertelnych (do piątku 20 marca) to ogromny sukces naszej samodyscypliny i niezwykłej mobilizacji społecznej.
Ale kiedy państwo tak ewidentnie zawodzi, a potem chaotycznie macha rękoma na oślep i na kolanie pisze program kosztujący paręset miliardów, żadna mobilizacja społeczna tego nie zrównoważy.
Ruch "widzialnej ręki" pomoże tysiącom samo izolujących się chorych i starszych osób, ale nie zastąpi chińskiego systemu dostarczania przez służby publiczne żywności i leków do mieszkań.
Podobnie jak włączenie się Wielkiej Orkiestry zmniejszy brak maseczek, odzieży ochronnej i respiratorów, ale nie zastąpi dostaw z nieistniejących rezerw strategicznych, o których rząd i prezydent jakoś zapomnieli, gdy była pora, żeby je budować.
A władza nie umie się nawet ogarnąć na tyle, by przestać wysyłać listy polecone, które listonoszy zmuszają do bezpośrednich kontaktów z odbiorcami.
To nie jest przypadek ani nieszczęśliwy wypadek.
Najbardziej ponure jest to, że nawet teraz, gdy widać już skalę zagrożeń, prezydent i rząd mamią nas pakietem interwencji oficjalnie wartym ponad 200 mld, gdy jego wartość realna wynosi kilkadziesiąt mld.
To jest bezpośredni i nieuchronny skutek tego, że ani prezydent Duda, ani prezes Kaczyński, ani premier Morawiecki, ani koordynator służb, minister Kamiński, ani cała zależna od nich władza przez ponad cztery lata nie mieli do takich spraw głowy.
Nie mieli, bo zajmowali się głównie zdobywaniem i umacnianiem władzy (swojej władzy!) oraz korzystaniem z jej słodkich owoców - nie naszym bezpieczeństwem i jakością państwa.
Wiem, że to, co piszę, brzmi trochę, jak akt oskarżenia.
Tak! Te zaniedbania zasługują na akt oskarżenia.
Kolejna odsłona tupolewizmu
Bardzo bym chciał na początek zobaczyć solidne sprawozdanie z tego, jak rząd i prezydent przez dwa miesiące (według słów premiera od 9 stycznia) przygotowywali się na atak epidemii.
Kto kierował tymi przygotowaniami, jakie scenariusze były opracowywane, jakie zakupy zostały zrobione, jakie środki produkcji respiratorów, maseczek itp. zostały przygotowane lub uruchomione i kiedy.
Ta wiedza należy nam się jak psu zupa. Bo stawką jest nasze życie i zdrowie. Miliony prostych ludzi powierzyło swoje życie osobom, których lekkomyślność, żądza władzy dla władzy i nieodpowiedzialność ściągnęły na nich i resztę społeczeństwa możliwe do uniknięcia lub ograniczenia ryzyka.
Takiej lekkomyślności nie wolno puścić płazem, bo jest to kolejna odsłona śmiertelnie groźnego polskiego tupolewizmu. A najbardziej ponure jest to, że nawet, teraz gdy widać już skalę zagrożeń, prezydent i rząd mamią nas pakietem interwencji oficjalnie wartym ponad 200 mld, gdy jego wartość realna wynosi kilkadziesiąt mld.
Nie chodzi jednak o to, by się licytować na kwoty, lecz by w miarę możliwości pożyczkowych państwa dać realne wsparcie tracącym środki utrzymania głównie młodym ludziom, najbardziej dotkniętym skutkami kwarantanny w Polsce i za granicą.
Przewidziane na jeden miesiąc wsparcie dla ludzi pracujących na umowach śmieciowych brzmi przecież jak czysty żart, podobnie jak wysokość wsparcia dla rodziców, którym państwo uniemożliwiło pracę, zamykając szkoły, przedszkola i żłobki.
Jakoś tak dziwnie się stało, że rząd, który wcześniej zasypywał wyborców pieniędzmi z helikoptera, w godzinie narodowej traumy zaczyna kuglować, choć może i właśnie teraz powinien uruchomić możliwość pożyczenia przynajmniej 150 mld.
Te możliwości są dalece niewykorzystane, więc powstaje pytanie, w jakim celu, lub na jakie prezenty i dla kogo, rząd kisi obecnie kasę.
Przyjdzie czas na pytania
Nie posunę się teraz do tego, by już dziś publicznie szacować, ile osób uniknęłoby ryzyka groźnej choroby i śmierci, ilu zbytecznych kosztów wszyscy byśmy sobie zaoszczędzili, ile miejsc pracy i firm można by uratować, gdybyśmy na pandemię byli jakkolwiek zawczasu gotowi i gdyby władza reprezentowana przez prezydenta Dudę podjęła działanie na skalę pandemicznego wyzwania.
Ale czas takich pytań niewątpliwie nadejdzie, kiedy kryzys minie - kiedykolwiek to będzie.
Odpowiedź będzie zależała między innymi od tego, czy władza się opamięta, odłoży przynajmniej chwilowo walkę o swoją władzę i najpoważniej jak można, zajmie się walką z tym, co wszystkim nam grozi - czyli z kryzysem sanitarnym i ekonomicznym, a potem w obliczu galopującej drożyzny - być może też - humanitarnym.