Javier Solana: Groźna nostalgia Europy
Polska jest największym odbiorcą unijnych funduszy i jedynym państwem UE, które uniknęło recesji w czasie kryzysu. Doświadczyła 23 lat nieprzerwanego wzrostu. Co więcej, opinia publiczna w Polsce wyrażała powszechne poparcie dla Unii, odkąd kraj ten został jej członkiem. Jednak polski rząd pod przewodnictwem Prawa i Sprawiedliwości dąży do tego, by to zmienić, przedstawiając unijną politykę jako zagrożenie dla polskiej tożsamości narodowej. Sprawując wcześniejsze funkcje widziałem z bliska, z jaką gorliwością i nadzieją Polacy wstępowali do Unii Europejskiej. To dlatego tak trudno zrozumieć mi ich dzisiejsze stanowisko - pisze Javier Solana, były sekretarz generalny NATO. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w Opiniach WP, w ramach współpracy z Project Syndicate.
Unia Europejska staje się niebezpiecznie nostalgiczna. To nie tylko tęsknota za "starymi dobrymi czasami" (zanim UE zaczęła rzekomo uderzać w narodową suwerenność), która napędza powstawanie partii nacjonalistycznych. Europejscy przywódcy próbują też wciąż stosować stare rozwiązania do dzisiejszych problemów.
Na integracji europejskiej mieli zyskać wszyscy. Gdy do Unii przyłączał się nowy kraj, otrzymywał pomoc finansową, zaś jej dotychczasowi członkowie zyskiwali dostęp do nowego rynku. Spodziewano się, że korzyści uwidocznią się nie tylko w zsumowaniu danych statystycznych, ale również w życiu poszczególnych obywateli.
Jednak rzeczywistość okazała się mniej jednoznaczna. W wyniku kryzysu gospodarczego 2008 roku, słabsze gospodarki Unii Europejskiej zaczęły zmagać się z rosnącym w zastraszającym tempie bezrobociem, szczególnie wśród młodych ludzi, zaś silniejsze gospodarki odczuwały presję, aby "okazać solidarność" ratując zagrożone kraje. Gdy silniejsze gospodarki zapewniły wsparcie, dołączyły do niego żądania wprowadzenia oszczędności, które utrudniły proces odbudowy gospodarczej beneficjentów pomocy. Niewiele krajów było z tego zadowolonych, wiele winą za kłopoty obarczyło integrację europejską.
W tej sytuacji partie polityczne i ruchy krytykujące UE, bądź sprzeciwiające się jej idei, trafiły na bardzo podatny grunt, szczególnie w Europie Zachodniej. Chociaż istnienie tego typu formacji nie było niczym nowym, w okresie zamieszania spowodowanego kryzysem poparcie dla nich rosło w alarmującym tempie. Rzeczywiście, z każdym niepowodzeniem planu wsparcia odbudowy gospodarczej, Europejczycy odczuwali coraz większe rozczarowanie, co napędzało populistyczne sentymenty i żądania powrotu do narodowej niezależności.
Przywódcy polityczni, którzy kanalizowali te żądania, nie chcieli po prostu umocnienia narodowej kontroli nad wszystkimi obszarami działań państwa. Upowszechniali także obojętność, a nawet zdecydowaną niechęć wobec obcokrajowców, która ujawniła się w ich reakcji na napływ uchodźców do Europy. W ich opinii, każdy kraj powinien bronić się sam wszelkimi dostępnymi środkami, nawet jeśli po drodze wystawia się na próbę rządów prawa.
Jednak nawet jeśli problemy gospodarcze, które odczuło wielu Europejczyków, były z pewnością prawdziwe, diagnoza nacjonalistów dotycząca źródeł tych problemów jest błędna. Prawda jest taka, że Unia może być krytykowana za sposób, w jaki odpowiedziała na kryzys, ale nie można jej winić za zachwianie równowagi ekonomicznej, które od 2008 r. napędzało konflikty gospodarcze. Ten brak równowagi pokazuje znacznie szersze zjawisko - globalizację.
Nie znaczy to, że globalizacja jest czymś złym. Otwarcie społeczeństw i gospodarek na świat pociąga za sobą, rzecz jasna, znaczną niepewność, ale też zapewnia szerokie możliwości.
Jeszcze niedawno Europa była liderem otwartości. W rzeczywistości projekt europejski jest, w swej istocie, lustrem zmian będących nieuchronną konsekwencją życia w dzisiejszym zglobalizowanym świecie.
W 2004 roku, gdy UE przyjęła do swego grona osiem byłych państw komunistycznych, europejska otwartość osiągnęła szczyt. Wydawało się, że Stary Kontynent zaczyna nowy rozdział w swych dziejach, w którym rządy prawa, demokracja i prawa jednostki są niepodważalne. Gdy jednak kraje Europy Zachodniej zaczęły opierać się otwartości, znalazły swoich naśladowców w Europie Środkowej i Wschodniej. I faktycznie, w niektórych krajach, szczególnie w Polsce i na Węgrzech, szybko pojawił się nacjonalizm i antyunijne sentymenty. Niestety, doprowadziło to do erozji rządów prawa.
Polska jest największym odbiorcą unijnych funduszy i jedynym państwem UE, które uniknęło recesji w czasie kryzysu. Doświadczyła 23 lat nieprzerwanego wzrostu. Co więcej, opinia publiczna w Polsce wyrażała powszechne poparcie dla Unii, odkąd kraj ten został jej członkiem. Nawet ostanie dane Eurobarometru wskazują, że 55 proc. Polaków postrzega UE pozytywnie.
Jednak polski rząd pod przewodnictwem Prawa i Sprawiedliwości dąży do tego, by to zmienić, przedstawiając unijną politykę jako zagrożenie dla polskiej tożsamości narodowej. Zamiast dyskutować o tym, jak dostosować określone przepisy do polskich interesów narodowych czy wzmocnić głos Polski na forum europejskim, PiS przekreśla wszelkie europejskie metody i decyzje, jako bezpośrednie zagrożenie dla wszystkiego, co czyni Polskę Polską.
Te deklaracje do pewnego stopnia przypominają działania węgierskiego rządu prawicowej partii Fidesz. Reformy konstytucyjne wprowadzone w 2013 roku poszerzyły m.in. uprawnienia władzy wykonawczej i utworzyły nową państwową radę, złożoną z członków Fideszu, aby regulować pracę mediów.
Według niektórych opinii, gdyby Węgry dziś ubiegały się o członkostwo w Unii, nie zostałyby przyjęte. Odnośnie Polski, Komisja Europejska rozpoczęła bezprecedensowe dochodzenie w odpowiedzi na przyjęte niedawno przepisy, które pod pozorem "ochrony narodowej niezależności", prowadzą do skupienia większej władzy w rękach rządu.
Wskazuje to na rozczarowujący zwrot. Sprawując wcześniejsze funkcje byłem świadkiem przystąpienia Polski i Węgier do instytucji euroatlantyckich, który doświadczył tych wydarzeń w stopniu, w jakim niewielu innych miało okazję. Widziałem z bliska, z jaką gorliwością i nadzieją obywatele tych państw traktują do doniosłe wydarzenie. To dlatego tak trudno zrozumieć mi ich dzisiejsze stanowisko.
Oczywiście Polska i Węgry, których suwerenność była w dużym stopniu zawłaszczona przez Związek Radziecki, nie bez powodu są szczególnie wyczulone na zewnętrzne próby wpływania na ich procesy decyzyjne. Mają też silniejsze poczucie tożsamości narodowej niż inne kraje UE. Jednak odrzucanie Unii Europejskiej nie ochroni ich przed niepewnością wynikającą z globalizacji. Przeciwnie, sprawi, że będą jeszcze bardziej narażeni na liczne ryzyka wynikające z tego zjawiska.
Niektórzy wykorzystują rozczarowujące doświadczenia związane z globalizacją jako wymówkę, aby powrócić do protekcjonizmu i rzekomo cudownego czasu pilnie strzeżonych granic narodowych. Inni z tęsknotą wspominają państwo narodowe, które tak naprawdę nigdy nie istniało i kurczowo trzymają się narodowej niezależności, motywując tym odrzucenie dalszej europejskiej integracji. Obie grupy kwestionują podstawy projektu europejskiego. Jednak ich pamięć jest zawodna, a tęsknoty prowadzą ich w złym kierunku.
Javier Solana - pełnił funkcję wysokiego przedstawiciela UE ds. wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, sekretarza generalnego NATO oraz ministra spraw zagranicznych Hiszpanii. Obecnie jest prezesem ESADE Center for Global Economy and Geopolitics oraz członkiem honorowym Brookings Institution.
Tłumaczenie: Marcin Bartnicki
Copyright: Project Syndicate, 2016