W biurze europosła Jarosława Wałęsy w Gdańsku przy ulicy Chlebnickiej w oczy rzucają się dwa plakaty. Do filmu Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei” oraz do sztuki „Danuta W.” Teatru Polonia. Jarosław Wałęsa ma dwójkę znanych rodziców, ale teraz chce grać główną rolę w kilkuaktowym dramacie pod roboczym tytułem „Kampania wyborcza na Prezydenta Gdańska”.
Sebastian Łupak: Jak gościowi z Brukseli podoba się w Gdańsku?
Jarosław Wałęsa: Ja jestem gdańszczaninem od 42 lat i tu mieszkam. Pracuję w Brukseli, jestem tam od poniedziałku do czwartku, ale piątek, sobota, niedziela zawsze jestem w domu - Gdańsku, co wiąże się z obowiązkami…
Wiem! W weekendy najważniejsze są dzieci i dom…
- Niekoniecznie! W piątki jestem w biurze poselskim w Gdańsku, często też nie mam wolnych sobót i niedziel, trzeba pracować…
Może pan zmienia pracę z europarlamentarzysty na prezydenta Gdańska, bo chce pan być bliżej rodziny, żeby się nie rozpadła?
- Pewnie, że chcę być bliżej rodziny. To oczywiście nie jest argument za kandydowaniem, ale niezaprzeczalnie praca w Europarlamencie, gdy byłem kawalerem, nie była tak uciążliwa. Obecnie jestem żonaty, mam dwójkę wspaniałych dzieci, syna i córkę. Będąc na miejscu, mogę bardziej realizować się jako ojciec i mąż.
Bierze pan pieniądze z 500+. To mądry pomysł PiS?
- Dwa tygodnie temu urodziło nam się drugie dziecko, córka, i zgodnie z założeniami programu otrzymujemy pieniądze z 500+. Program 500+ po wprowadzeniu w życie okazał się potrzebny i powinien być kontynuowany.
Ma pan dobrą posadę w Brukseli, którą pan już zna. Po co panu nowy problem: bycie prezydentem Gdańska?
- Bycie prezydentem Gdańska to zaszczyt a nie problem. Nie robię rzeczy dlatego, że są łatwe, ale podejmuję nowe wyzwania, wymagające wysiłku. Jestem przygotowany na ciężką pracę. Od wielu lat planowałem zająć się pracą dla Gdańska, żeby zmieniać moje ukochane miasto. Wiele osób powie: masz dobrze płatną i wygodną posadkę w Brukseli. Po co ci ten Gdańsk? Bo uważam, że Gdańsk może się lepiej rozwijać i być jeszcze fajniejszym miejscem. Ponadto nie przywiązuję się do posady w Brukseli. Wszystko, co mogłem zrobić w Europarlamencie, już zrobiłem. Po blisko 10 latach jestem gotowy na nowe wyzwanie. Mam doświadczenie europejskie, które chcę wykorzystać dla Gdańska.
Ale ciężko napisać dobry program wyborczy dla Gdańska. Miasto pod rządami Adamowicza rozwija się i działa dobrze…
- Nie było ciężko, bo mam pomysł na Gdańsk. Moje postulaty dotyczą m.in. zmiany filozofii zarządzania Gdańskiem. Trzeba rozumieć, że za kilkanaście lat dotychczasowy rozwój będzie drogą donikąd. Gdańsk jest obecnie dobrze prosperującym miastem, przyciągającym inwestycje. Ale w tym wszystkim pomijani są trochę mieszkańcy. Ja chcę być prezydentem mieszkańców, chcę zapewnić im warunki do komfortowego życia.
A teraz takiego nie mają?
- Są miejsca, z których wszyscy jesteśmy dumni, ale wiele jest też takich, które nie przynoszą nam chluby. To właśnie chcę zmienić i doprowadzić do tego, aby poprawić jakość życia nas wszystkich. Proponuję więcej przestrzeni dla mieszkańców, lepszą infrastrukturę, więcej zieleni. Chcę Gdańska przyjaznego mieszkańcom.
Pan zna Pawła Adamowicza…
- Tak, byłem jego szefem sztabu kilka lat temu…
I to jest lojalne - występować teraz przeciwko byłemu szefowi?
- Ja nie występuję przeciwko Pawłowi Adamowiczowi. To Paweł Adamowicz nie wywiązuje się ze swojego słowa. Kilka lat temu zapewniał mnie, że to jego ostatnia kadencja. W zeszłym roku mówił, że będzie popierał kandydata PO. W tym roku oznajmił, że chce być kandydatem zjednoczonej opozycji. Na każdym kroku łamie słowo i rozbija wspólne rozmowy, stawiając wszystkich pod ścianą. Więc to jego trzeba zapytać, czy jest lojalny wobec swojego środowiska i słowa, które dał nie tylko PO, ale i mieszkańcom Gdańska.
Będziecie po tej kampanii przyjaciółmi?
- Wierzę, że w toku kampanii Paweł Adamowicz przyłączy się do zjednoczonej opozycji i nie będzie jej rozbijał.
Czy pan ma zespół ludzi do rządzenia po wyborach?
- Kapitan jest silny siłą zespołu. Ja taki zespół mam – jestem członkiem PO i współpracujemy z .Nowoczesną i mamy wielu świetnych specjalistów. Mam skompletowany zespół fachowców mojego zaplecza.
A 20 lat Adamowicza w roli prezydenta Gdańska to za długo?
- Tak. Gdańsk potrzebuje nowego, świeżego, europejskiego spojrzenia. Paweł Adamowicz nie przeskoczy swoich utartych szlaków. Gdy wchodzi się w schemat, to trudno zmieniać podejście do miasta. Moje postulaty nie uderzają w osiągnięcia Adamowicza. One uderzają w jego przekonanie, że niczego nie należy zmieniać w filozofii funkcjonowania miasta.
Powiedzmy szczerze, że pana największy atut w tej kampanii to jednak nazwisko Wałęsa.
- Nigdy nie będę uciekał od tego, że moim ojcem jest wielki bohater narodowy. Ale te argumenty są nietrafione, bo ja jestem politykiem 13 lat. Byłem posłem na Sejm RP dwie kadencje, a teraz jestem drugą kadencję posłem do Parlamentu Europejskiego. Dużo udało mi się osiągnąć w tym czasie, zdobyć doświadczenie, które chcę wykorzystać w pracy dla Gdańska. Jestem dumny, że jestem synem Lecha Wałęsy - legendy Solidarności.
Ojciec miał dla pana czas, gdy pan dorastał?
- Kontakt z ojcem był utrudniony w latach 80. i na początku lat 90., gdy był prezydentem, i kwestia wychowania była na barkach mamy. Ja poznałem mojego ojca bliżej, gdy zacząłem dla niego pracować po powrocie ze studiów w USA. Można powiedzieć, że byłem dla niego bliższy niż żona, bo zajmowałem się jego sprawami 24 godziny na dobę, poznawałem go też jako człowieka.
Jaki jest?
- Trudny. Zwalniał mnie kilka razy w tygodniu. On nie jest sterowalny, ale słucha argumentów. Niestety widzę ten jego charakter w moim 4-letnim synu, który też zawsze stawia na swoim. Już widać, że to Wałęsa pełną gębą.
Lech miał czas na granie z panem w piłkę?
- Kiedyś łowiliśmy razem ryby. On łowił, a ja je czyściłem. To jeszcze były chwile dla siebie. Szczęśliwych, rodzinnych momentów było niewiele.
Czy Polacy muszą niszczyć swoich bohaterów, opluwać ich i wyzywać od zdrajców i esbeków? To nasza cecha narodowa?
- Nie rozumiem niszczenia autorytetów. To jest ze szkodą dla nas wszystkich. Nawet najwięksi wrogowie mojego ojca rozumieją przecież, że on jest w tej chwili najbardziej rozpoznawalnym Polakiem na świecie, że sama jego obecność otwiera wiele drzwi i pozwala na dodatkowy wymiar dialogu dyplomatycznego. Powinniśmy wykorzystać ten atut, póki go mamy. Niszczenie Lecha Wałęsy utrudnia nam dialog z innymi.
Przeżył pan ten moment, gdy Kiszczakowa ujawniła teczki męża, a szefostwo IPN stwierdziło, że bez wątpienia Lech Wałęsa podpisywał kwity?
- Ja i ojciec musimy mieć twardą skórę i przyjmować ataki na klatę. Ale oczywiście, to jest smutne i wywiera wpływ na życie rodziny i stan zdrowia ojca. Mój ojciec był atakowany od zawsze, ale to jest twardy gracz i potrafi znieść dużo.
Co pan sądzi o tych teczkach?
- Nawet ci, którzy nie lubią mojego ojca, muszą przyznać, że Kiszczak preparował dokumenty. Cały sztab ludzi tylko nad tymi preparowanymi materiałami siedział. Teraz wypływają jakieś teczki, uznane przez IPN za „oficjalne” i „wiarygodne”. Ja czekam na proces sądowy. Już teraz jednak eksperci mówią, że żaden z tych dokumentów nie ma wartości procesowej, bo nie można uznać ich autentyczności.
Czy wyobraża pan sobie wizję, w której PiS „odbija” Gdańsk?
- Nie biorę tego pod uwagę.
A gdyby pan miał to sobie jednak wyobrazić.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić i nawet nie dopuszczam takiej myśli.
Skąd pewność, że Gdańsk nie zagłosuje na PiS?
- Mieszkańcy Gdańska to ludzie inteligentni, odważni, solidarni, otwarci na świat, chodzący na wybory. Widzą i doceniają rezultaty ciężkiej pracy gdańskich radnych PO. Gdańsk zawsze był i mam nadzieję nadal pozostanie miejscem scalającym, budującym, a nie niszczącym. Ludzie mają tu wrodzony gen obywatelskości. Dlatego nie zagłosują na PiS, który jest przeciwieństwem tego wszystkiego.
Kacper Płażyński, kandydat PiS, to to prostu kolejna marionetka Kaczyńskiego?
- Nie znam pana Kacpra Płażyńskiego z większej aktywności na scenie publicznej. Trudno mi więc oceniać. Oprócz tego, że jego ojciec zaprosił mnie do polityki. Obawiam się, że człowiek bez doświadczenia będzie otrzymywał polecenia z siedziby PiS-u w Warszawie, jak ma funkcjonować Gdańsk i będzie takim malowanym prezydentem. To pokazuje, jak podchodzi do samorządu PiS. Jest nieufny, woli centralizację i odbieranie kompetencji samorządom. A przecież to właśnie polski samorząd jest kamieniem węgielnym sukcesu Polski.
Nie było Pana w Gdańsku w czasie protestów w obronie sądownictwa i pod Muzeum II Wojny Światowej.
- Kategorycznie opowiadam się za wolnością polskiego sądownictwa i za obroną MIIWŚ. Akurat wtedy wypełniałem swoje obowiązki w Brukseli. Jestem europosłem i miałem posiedzenia komisji.
A może jest pan eurokratą z Brukseli, który nie rozumie przyziemnych problemów mieszkańców Gdańska Oruni?
- Rozumiem problemy Gdańska. Nie jestem eurokratą! Ja jestem bezpośrednio wybranym przez mieszkańców Gdańska i Pomorza posłem do PE. Ten głos mieszkańców jest słyszany najbardziej właśnie w Parlamencie Europejskim. Ja pracuję w Komisji Petycji. To komisja skarg obywatelskich, znam problemy ludzi. Na każdym posiedzeniu jest autorka czy autor petycji, który wyraża niezadowolenie z funkcjonowania prawa wspólnotowego. To jest bezpośredni kontakt z mieszkańcami.
Ma pan takie „wejścia” w Brukseli, które uruchomi na korzyść Gdańska?
- Po 10 latach w Brukseli mam tyle kontaktów, że takie relacje będę na pewno wykorzystywał dla Gdańska.
Paweł Adamowicz wezwał pana do debaty.
- Jeszcze nie zaczęła się kampania, a Paweł Adamowicz już mówi o debacie. Jest za wcześnie. Ja od debat nie uciekam. Ale kandydatów w Gdańsku jest więcej niż Paweł Adamowicz i ja. Dlaczego nie zaprosił do debaty innych? Nie traktuje ich poważnie? Ja szanuję wszystkich. Poza tym, niech Adamowicz najpierw odpowie, dlaczego złamał dane obietnice, że nie będzie kandydował.
Może pan po prostu przegra taką debatę, bo nie zna się pan na wywozie śmieci, spalarni odpadów, ściekach, dofinansowaniu przedszkoli i autobusach?
- Ja przygotowuję się do tej kampanii wiele miesięcy, jeśli nie lat, więc trudno powiedzieć, że nie mam wiedzy, jak wygląda funkcjonowanie Gdańska. Takie rozstrzyganie, kto by wygrał, jest przedwczesne. Niezaprzeczalnie rządzenie miastem 20 lat jest dodatkowym atutem Adamowicza, ale nie przesądzającym, bo jest on skostniały w swoim myśleniu i nie potrafi spojrzeć na te same problemy z innej, świeżej perspektywy.
Czy ludzie PiS w Gdańsku będą się dobrze czuli pod pana rządami?
- Chcę, żeby każdy w Gdańsku czuł się dobrze, komfortowo, niezależnie od przynależności partyjnej. Nie będę patrzył na legitymacje, na preferencje seksualne, religijne czy etniczne. Dla mnie najważniejszy jest człowiek. Władza ma ułatwiać życie.
Pan by przemówił na Paradzie Równości?
- Byłem zaproszony w tym roku, ale odmówiłem, bo gdybym poszedł, to byłbym nazwany koniunkturalistą. Nie mam nic przeciwko takim paradom, każdy ma prawo do życia, jak uważa za stosowne. Będę wspierał wszystkich ludzi dyskryminowanych w Gdańsku.
Czy w ramach wolności słowa pozwoliłby pan maszerować ONR-owi po Długiej i demonstrować w Sali BHP?
- Nie! Ideologie neofaszystowskie nie mają racji bytu. Takie demony trzeba tępić, a ci ludzie powinni być piętnowani i usuwani z życia publicznego.
Przyjąłby pan do Gdańska uchodźców z Syrii w ramach relokacji z obozów z Grecji i Włoch?
- W katolickim kraju takie gdybanie, czy należy pomóc człowiekowi w potrzebie, jest nie na miejscu. Nie rozumiem, jak ludzie, którzy co niedzielę są w kościele, z chwilą wyjścia z kościoła zaczynają seanse nienawiści: że to brudasy, że przyniosą tyfus, że nie pasują tu kulturowo. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy hierarchowie Kościoła w Polsce nie potrafią przekazać nauczania papieża Franciszka, który mówi wyraźnie: pomagajcie, tam gdzie możecie. Uchodźcy próbują ratować swoje życie i zdrowie, a pomoc im to nasz obowiązek.
Jest pan feministą?
- Jestem za równouprawnieniem kobiet i mężczyzn.
Pójdzie pan do gdańszczan z kawą i ciastkami?
- Będę rozmawiał z mieszkańcami o ich problemach. Czy przy kawie? Możliwe. Jeśli taka kawa przyciągnie kilka osób, to będę to robił. Taka kampania door-to-door zacznie się na dobre po wakacjach.
I będzie pan prowadził kampanię opartą na faktach, czy bardziej populistyczną? A może miks jednego i drugiego?
- Daj mi Boże, żebym nigdy nie stał się populistą. Będę przedstawiał konkretne rozwiązania oparte na konkretnych wyliczeniach. Wszystko będzie racjonalnie uzasadnione…
A propos „Daj mi Boże” – jak będą wyglądały pana relacje z Kościołem?
- Będą wzorowe, zachowując zasadę rozłączenia Kościoła od państwa. Ale nigdy nie będę antagonistą Kościoła.
Co pan sądzi o planowanym programie edukacji seksualnej w gdańskich szkołach, zwanym „Zdrowe Love”?
- Wiedza to siła. Jeśli uzbroimy młodzież w rzetelną wiedzę, żeby lepiej mogli podejmować decyzje o inicjacji seksualnej, to będzie z pożytkiem dla nas wszystkich.
Trzy najważniejsze sprawy dla Gdańska na teraz?
- Po pierwsze skoncentrujmy się na dzielnicach. Gdańsk przeszedł olbrzymią metamorfozę, zbudowano wiele dużych, potrzebnych inwestycji. Ten rozwój odbył się jednak kosztem wielu gdańskich dzielnic, gdzie nie starczyło pieniędzy na potrzebne remonty i drobne, ale podnoszące jakość życia projekty. Dlatego najbliższe pięć lat poświęcimy na odwrócenie tego trendu. Tam przede wszystkim muszą być równe chodniki, proste drogi, przestrzeń dla mieszkańców, więcej terenów zielonych. Po drugie, potrzeba usprawnienia gdańskiej komunikacji miejskiej. Gdańsk wzbogacił się o nowe linie tramwajowe oraz autobusy i tramwaje. Za tymi inwestycjami oraz dynamicznym rozwojem miasta w dzielnicach południowych i za obwodnicą nie poszły pieniądze na funkcjonowanie komunikacji publicznej: częstotliwość kursów, siatkę połączeń czy wynagrodzenia kierowców i motorniczych. Nasze miasto wydaje około 10 procent budżetu na komunikację i zostaje daleko w tyle w porównaniu do dużych polskich miast. Komunikacja publiczna będzie naszym priorytetem w trakcie najbliższych pięciu lat. Po trzecie, Gdańsk jest właścicielem lub współwłaścicielem prawie 30 spółek prawa handlowego. Wiele z tych podmiotów wymaga szczegółowego przeglądu, restrukturyzacji, usprawnienia zarządzania. Chcę, żeby spółki miejskie funkcjonowały transparentnie.
Dobry zawód pan wybrał?
- Polityk? Zawód jak zawód. Najważniejsze nie zamykać się w kokonie samych potakiwaczy. Zawsze po wygranych wyborach mówię sobie szybką modlitwę.
Jak ona brzmi?
- „Panie Boże! Żeby mi tylko sodówka nie uderzyła do głowy”. Najważniejsze, to zachować kontakt z rzeczywistością.