Jankowski: "Karczewski bez marszałka Senatu? PiS jest gotowe go poświęcić" (Opinia)
Jeżeli idzie o Senat to, drodzy Państwo, nie wierzmy w oficjalne zapewnienia polityków koalicji rządzącej, że w zasadzie to przejęcie przez opozycję izby wyższej nie stanowi większego kłopotu dla dalszego sprawowania władzy. Politycy Prawa i Sprawiedliwości, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważnym przyczółkiem dla opozycji może stać się Senat Rzeczypospolitej Polskiej.
Wyznaczenie przez opozycję marszałka to nie tylko spowolnienie procesu legislacyjnego, to jawny symbol sukcesu współpracującej ze sobą całej opozycji w wyborach parlamentarnych. Mimo braku jedności, słabej kampanii, mierności programowej, opozycja przejmuje Senat i ma własny przyczółek w państwie. Koalicja rządząca nie może sobie pozwolić na oddanie "izby refleksji", jeżeli chce skutecznie rządzić w tej kadencji.
Karczewski bez marszałka?
Dlatego znaczna część machiny partyjnej zaangażowana jest w proces odbijania większości w parlamencie. Do zdobycia większości prowadzą różne drogi, od formalnej - koalicja z częścią senatorów niezależnych czy z PSL-em, przez przeciągnięcie indywidualnych senatorów z ław opozycji do obozu rządowego, czy już w ostateczności kalkulacja na brak pełnej jednomyślności u konkurencji i wybór na marszałka kandydata PiS-u, choć bez stałej większości.
Bogdan Zdrojewski o funkcji marszałka Senatu dla opozycji
Jednej granicy w drodze do kompromisu partia rządząca nie zamierza przekroczyć, a jest nim oddanie komukolwiek innemu stanowiska marszałka Senatu. Stąd, nawet gdyby była wola ze strony ludowców, nie było żadnej realnej szansy na laskę marszałkowską dla senatora PSL-u Jana Filipa Libickiego. Chociaż jak wynika z rozmów z senatorami koalicji rządzącej, w ostateczności jest możliwość wystawienia kogoś innego z klub parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, niż obecny marszałek Stanisław Karczewski, jeżeli udałoby się stworzyć wokół takiego kandydata stabilną większość.
Ostatnia broń PiS
Wszystkie z powyższych rozwiązań wydają się w tej chwili mało prawdopodobne lub całkowicie niemożliwe. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość sięgnęło po ostatnią możliwość zmiany sytuacji w izbie refleksji, jaką jest zaskarżenie wyborów w sześciu okręgach, gdzie różnica głosów między kandydatem Zjednoczonej Prawicy a opozycji była niższa niż wyniosła liczba kart nieważnych. W takich okręgach istnieje teoretyczna szansa na weryfikację wyniku. Oczywiście politycy Koalicji Obywatelskiej nie pozostali dłużni i zapowiedzieli, że również będą składać wnioski o ponowne przeliczenie głosów w przynajmniej dwóch okręgach. Chociaż jak słusznie zauważył Roman Giertych, to dość egzotyczny pomysł, aby opozycja podważała wyniki wyborów do tej izby, w której zdobyła większość, a nie do Sejmu, gdzie wygrało PiS.
O ile w przypadku opozycji taki ruch nie będzie generować większych kosztów politycznych, to decyzja Prawa i Sprawiedliwości może przynieść bardzo negatywne konsekwencje. Po pierwsze, dopiero co politycy Zjednoczonej Prawicy gorąco chwalili PKW za sprawne przeprowadzenie wyborów i bardzo szybkie policzenie głosów. Sprawność procesu wyborczego miała być koronnym dowodem, że reforma prawa wyborczego z 2017 roku (oraz jej późniejsze nowelizacje) zdały egzamin w praktyce. Dzięki pomysłom polityków PiS-u, przy największej frekwencji, udało się rekordowo szybko poznać wyniki, a w przypadku wyborów do Sejmu liczba głosów nieważnych była rekordowo niska. Teraz zgłaszając protesty wyborcze, rządzący sami przyznają, że nie wszystko udało się odpowiednio przeprowadzić.
Zaczną kwestionować wybory
Decyzja o zgłoszeniu skargi do Sądu Najwyższego przez Prawo i Sprawiedliwość to również obniżenie zaufania do wyników głosowania w innych okręgach senackich, a także do Sejmu. Opozycja, która otwarcie kontestowała uczciwość wyborów, wskazując na stronniczą postawę mediów publicznych, nie odważyła się podważyć ich wyników.
Nie można wykluczyć, że w przypadku rozstrzygnięcia skargi wyborczej na korzyść rządzącej partii opozycja, chcąc się przypodobać najradykalniejszym wyborcom, podniesie poziom sporu politycznego i zacznie kwestionować wynik wyborów. Przy obecnej temperaturze walki politycznej, taka sytuacja możne na dłuższą metę poważnie zagrozić stabilności państwa. Nawet jeżeli w skardze PiS-u chodzi tylko o proste przejrzenie kart i zweryfikowanie, czy wszystko się zgadza z protokołami, a karty zostały we właściwy sposób oznaczone jako głos nieważny, to i tak opozycja będzie mówić o próbie "poprawienia" wyników głosowania.
Kontrowersyjna Izba
Szczególnej pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że wyrok będzie wydawała izba Sądu Najwyższego w pełni wyłoniona przez nowy KRS. Co prawda do tej pory wyroki wydawane przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej SN z reguły nie były po myśli władzy, ale i tak opozycja będzie miała sposobność do publicznego poważania rozstrzygnięcia, jeżeli to okaże się dla niej niekorzystne.
Jeżeli Jarosław Kaczyński postanowił otworzyć polityczną puszkę Pandory z napisem "sfałszowane wybory", to znaczy, że inne drogi uzyskania większości w Senacie zostały skutecznie zablokowane. Zapewne samo kierownictwo PiS-u nie pokłada większych nadziei w odzyskaniu większości na drodze stwierdzenia uchybień przy wyborach przez Sąd Najwyższy, ale za to politycy Zjednoczonej Prawicy dostają argument w negocjacjach z poszczególnymi senatorami.
Wydaje się, że to jest główny cel, całej operacji. Wzbudzenie w opozycyjnych i niezależnych senatorach przeświadczenia, że PiS ma też inne możliwości uzyskania większość i nie musi iść na każdy kompromis. Na pewno złożenie skargi na wynik wyborów, które podobno są historycznym zwycięstwem Prawa i Sprawiedliwości, pokazuje jak kluczowym elementem dla władzy, jest odzyskanie kontroli nad tak często wyśmiewaną "izbą refleksji".
Łukasz Jankowski dla WP Opinie