Jakub Majmurek: Polska na skraju pogromu
W ostatni dzień 2016 roku w Ełku doszło do tragedii. Zginął młody człowiek, śmiertelnie raniony nożem w bójce z pracownikami baru, z którego wcześniej ukradł dwie puszki napoju. Jego kolega wrzucił tam petardę. Jak nie byłoby to smutne, takie tragedie zdarzają się w Polsce niemal co tydzień. Alkohol, młodzi ludzie buzujący agresją, eskalacja, nieszczęśliwy wypadek. Ełk był jednak wyjątkowy. Sprawcą śmierci młodego mężczyzny był Tunezyjczyk, pracownik lokalu z kebabem, gdzie doszło do awantury. Do zwykłej bójki ze skutkiem śmiertelnym doszedł element rasowy i religijny.
Nasza noc kryształowa
Sytuacja błyskawicznie eskalowała. Rozradowany tłum zdemolował lokal, gdzie pracował sprawca śmierci mieszkańca miasteczka, próbował też zniszczyć mieszkanie sprawcy. Doszło do starć z policją.
Eskalacja szybko rozlała się poza Ełk i okolice. Na drugim końcu Polski, we Wrocławiu, wybito szyby w jednym barze z kebabem, do drugiego ktoś wrzucił butelkę z benzyną. W pobliskiej Legnicy pobito młodego mężczyznę pochodzącego z Bangladeszu. W Ozorkowie, w Łódzkiem, pobito pochodzącego z Pakistanu pracownika kebabu. Sprawcy mieli krzyczeć "nie chcemy Bin Ladenów".
W Polsce gęstnieje atmosfera przypominająca klimaty Nocy Kryształowej - tylko zamiast witryn żydowskich sklepów, demolowane są bary z kebabem. Powietrze gęstnieje od rasistowskiej atmosfery, w tej sytuacji bardzo łatwo o kolejną tragedię, kolejną śmierć, tym razem Algierczyka, Irakijczyka, Kurda, czy Syryjczyka, umierającego pod butami młodych polskich mężczyzn w bluzach z kapturem i ortalionowych spodniach.
Widmo islamskiej inwazji
Skąd eksplodująca na początku roku nienawiść? Ma ona co najmniej dwie przyczyny. Z jednej strony jest ona czkawką, jaka odbija się polskiemu modelowi transformacji. Z drugiej efektem pracy prawicowych elit, którym w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat udało się zaszczepić Polakom - głównie młodym mężczyznom - przekonanie, że "islamska inwazja" i „ciapaci” są największym polskim problemem, śmiertelnym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa, stylu życia i tożsamości. Prawicowe tygodniki opinii, celebryci, politycy głównego nurtu wskazywali "ciapatego" wroga i dawali przyzwolenie na kolejne przekraczanie granic w języku, jakim mówiliśmy o islamie. A słowa mają konsekwencje.
Prawicowe elity rozgrywały w ten sposób lęki i niepokoje związane z kryzysem uchodźczym i dyskusją o tym, czy i w jakim zakresie Polska powinna uchodźców przyjąć. By zaatakować i tak nad wyraz ostrożny w tej kwestii rząd Ewy Kopacz, straszyły, że uchodźcy to terroryści, gwałciciele, zagrożenie dla chrześcijaństwa. Lider rządzącej obecnie partii opowiadał w Sejmie bzdury o przenoszonych przez uchodźców "pierwotniakach i bakteriach", które dla nich niegroźne, mogą spowodować epidemię w Europie. Straszył też "sferami szariatu" panującymi rzekomo w Europie.
Podobne mity z radością powielały bliskie obecnej władzy media. Tłumami szturmujących Polskę śniadych mężczyzn szczuły Polaków z okładki "Super Expressu", "Do Rzeczy", "wSieci". Ten ostatni tygodnik zniesławił się okładką z grupą mężczyzn z Bliskiego Wschodu demontujących polski szlaban graniczny, zupełnie jak niemieccy żołnierze na słynnym zdjęciu z 1939 roku. Na innej okładce tego tygodnika widzieliśmy z kolei białą kobietę o blond włosach, z której ubranie zbierało kilka śniadych rąk - "islamski gwałt na Europie", dopowiadał jego znaczenie wielki napis.
Po terrorystycznych zamachach we Francji w zeszłym roku, minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak obwiniał za wszystko "multikulti" - choć modelu multikulturowego jako żywo we Francji nigdy nie było. Błaszczak zarzucał też Francuzom, że do kolejnych zamachów w Paryżu dochodziło dlatego, że zamiast odpowiedzieć przemocą na przemoc, "zorganizowano marsze, malowano kwiatki na chodnikach w różne kolory, kredkami o kolorach całej tęczy". "Czy to jest odpowiednia reakcja?" - pytał retorycznie.
Oliwa do ognia
Dziś internetowe trolle, siejące nienawiść w mediach społecznościowych i sekcjach komentarzy, powtarzają bezwiednie słowa ministra Błaszczaka, wychwalając sprawców przemocy, jako "obrońców Europy" przed "islamem". "Muslimy zabiły nam rodaka, musimy im pokazać, że z nami nie można fikać, nie będziemy rysować kolorowymi kredkami po chodnikach, jak jacyś Francuzi" - można by zrekonstruować przeciętny usprawiedliwiający przemoc wpis z ostatnich dni.
Politycy i "niepokorni publicyści" przez kilka lat siali wiatr, teraz wszyscy zbieramy burzę. Część prawicy ciągle dolewa oliwy do ognia. Jeden z liderów Ruchu Narodowego, Krzysztof Bosak, napisał na twitterze o wydarzeniach z Ełku: 'teraz każdy Arab w Polsce zastanowi się dwa razy zanim sięgnie po nóż'. Bosaka można nie traktować poważnie, ale ministra Błaszczaka, szefa jednego z kluczowych resortów (spraw wewnętrznych), nie da się, choć bardzo na to pracuje. Błaszczak powiedział, że "rozumie nastroje w Ełku" i strach ludzi przed zamachami ze strony muzułmanów.
Nawet jak na niewysokie standardy Błaszczaka jest to wypowiedź głupia i haniebna. Po pierwsze, nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by uznać budki z kebabami za zamaskowaną siatkę terroryzmu islamskiego (z pewnością podtruwającą Polaków przed planowaną islamską inwazją). Po drugie, racją istnienia resortu Błaszczaka i całego państwa jest zapobieganie linczom, nie zachęcanie do nich. Ludzie po to organizują się w państwo, by to za nich wymierzało sprawiedliwość, karało winnych, ustalało winę. Państwo odbiera prawo do wymierzania kary wzburzonemu tłumowi. Minister Błaszczak jest od tego, by policja ujęła każdego podejrzanego i bezpiecznie dostarczyła go na uczciwy proces - niezależnie czy jest Banglijczykiem, czy Kaszubą, katolikiem, czy parsem - nie od "rozumienia" nastrojów żądnej krwi tłuszczy. Gdybyśmy mieli normalnie działający parlament, powinien on już dyskutować nad wotum nieufności dla nieszczęsnego ministra.
Nie zaczęło się wczoraj
Zwłaszcza, że sytuacja, w jakiej jesteśmy, nie zaczęła się w sylwestra w Ełku. Ostatni rok był bezprecedensowy, jeśli chodzi o wzrost motywowanych rasowo, narodowościowo i religijnie przestępstw z użyciem przemocy. Ciągle czytaliśmy w mediach o pobiciach cudzoziemców, do wzbudzenia agresji czasem wystarczyło jedynie mówienie w obcym języku. Wbrew własnemu przekonaniu, Polska nigdy nie była krajem szczególnie gościnnym i otwartym na obcych. W ciągu ostatnich dwóch lat stała się jednak krajem wobec nich otwarcie niechętnym, wrogim, a nawet stwarzającym zagrożenie dla ich bezpieczeństwa. Bez masowej migracji muzułmanów do Polski mamy rozbuchaną, skutkującą przemocą islamofobię, z którą nikt nie ma dziś pomysłu co zrobić.
Rząd Beaty Szydło otwarcie bagatelizował ten problem. "Patrzcie, jak się wspaniale udały Światowe Dni Młodzieży, w Polsce nie ma żadnego rasizmu, oskarżenia o rasizm to antypolski, lewacki wymysł" - można by streścić stanowisko rządu w tej sprawie. Sam Błaszczak, uznając, że problem nie istnieje, zrezygnował ze szkoleń, jakie dotychczas miała policja, mających jej pomóc w rozpoznawaniu i zwalczaniu przestępstw z nienawiści. Dziś widać, co warte są deklaracje rządu.
Część prawicy zaczyna orientować się, co się dzieje. Bardzo cieszy to, co o zamieszkach w Ełku i przemocy w innych miastach piszą takie osoby jak publicysta "wSieci" Łukasz Adamski czy nawet Tomasz Terlikowski - choć ten ostatni bardzo przyzwoity (piszę to bez ironii) tekst musiał inkrustować bezsensownymi połajankami pod adresem "lewactwa". Ale wszystko to, jak mawiają Anglicy, "zbyt mało, zbyt późno". Jeśli otrzeźwienie nie przyjdzie z centrum obozu rządzącego i jego medialnego zaplecza, sytuacja będzie ewoluować w jeszcze bardziej niepokojącym kierunku.
Rasizm jako symptom
Nie jest też tak, że tylko prawica jest winna. Swoje za uszami ma też strona liberalna. W III RP rasizm zbyt często tolerowany był w mainstreamie. Listy bestsellerów okupował wprost określający się jako rasista Waldemar Łysiak, autor książki zatytułowanej "Malarstwo białego człowieka". Celebrytą lansowanym nie tylko w "mediach narodowych", ale i w TVN (rzekomo stacji liberalnego mieszczaństwa) był Wojciech Cejrowski - głoszący w kwestii odmiennych kultur poglądy, które już w czasach wiktoriańskich uchodziłyby za obskuranckie. Rasistowskie wypowiedzi nie przeszkadzały temu, by Janusz Korwin-Mikke traktowany był jako normalny uczestnik debaty publicznej.
W ciągu ośmiu lat rządów PO zupełnie odpuściło sferę symboliczną. Postawiło na "ciepłą wodę w kranie", która stopniowo miała przynieść modernizację i w innych dziedzinach. Nie przyniosła. W symboliczną pustkę, jaką przedstawiał konserwatywny liberalizm weszła mocna tożsamościowo prawica i napchała młodym ludziom głowy opowieściami o wyklętych, Sobieskim pod Wiedniem, potomkach husarii i islamskim zagrożeniu dla Europy. Liberałowie nie próbowali nigdy na to odpowiedzieć.
Wątpliwe zresztą, czy sama liberalna pedagogika starczyłaby, by powstrzymać rozpędzoną fabrykę prawicowych narracji. To, że taki język trafia na podatny grunt w młodym pokoleniu - wśród klas ludowych i nie tylko - wynika też z pewnych twardych, materialnych warunków. Z tego, że takie miejsca jak Ełk i zamieszkujący go młodzi ludzie zostali zostawieni samym sobie. Że mamy całe pokolenie ludzi skazanych na pracę poniżej kwalifikacji i aspiracji, mających wybór: wegetacja tu albo wyjazd do najprostszych i najgorzej płatnych prac na Zachód. Ludzie ci żyją w na pół uświadomionym poczuciu, że są współczesnej Polsce w zasadzie zbędni i że ta najchętniej zastąpiłaby ich tańszymi i potulniej wykonującymi tę samą pracę Ukraińcami. Im bardziej faktyczna Polska pokazuje, że ma ich gdzieś, tym silniej identyfikują się ze zmitologizowaną Polską husarzy i choć poza pięcioma pracownikami kebabu w ich okolicy nie ma żadnego wyznawcy islamu, przeżywają co dzień w wyobraźni nową bitwę pod Wiedniem.
Agresja, przemoc, rasizm to symptomy niedokończonej transformacji, która zbyt wiele osób pozostawiła z dala od względnej zamożności i życiowych szans, jakie dzięki niej pojawiły się w Polsce. Oczywiście, dziś sytuacja klas niższych jest lepsza niż 16 lat temu, gdy bezrobocie zbliżone było do 20 proc., a nie było wentyla w postaci możliwości legalnego podjęcia pracy na zachodzie Europy. Jak wiemy jednak z historii, rewolucyjne wybuchy pojawiają się nie wtedy, gdy się ludziom zdecydowanie pogarsza, ale gdy względnie poprawia się im zdecydowanie wolniej niż innym. Tak jest dziś w rozwijającej się w bardzo nierównych prędkościach Polsce.
Rasizm stanowi przy tym barierę do budowy sprawiedliwego i nowoczesnego państwa. Nie da się mieć nowoczesnej, opartej na wiedzy gospodarki w kraju, do którego boją się przyjeżdżać ludzie o innym kolorze skóry. Potrzebny jest dziś program deradykalizacji zaczadzonych ksenofobią wyimaginowanych "potomków husarii". Potrzebna jest mądra, liberalna pedagogika, ale i program ekonomiczny, który da osobom dziś rozwalającym szyby w kebabie w Ełku szansę na poczucie godnego życia w podobnych miejscach w Polsce.
Jakub Majmurek dla WP Opinii
Jakub Majmurek - filmoznawca i politolog. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.