Jakub Majmurek: czy PiS ulegnie fanatykom?
Rzecznik Praw Obywatelskich, po spacyfikowaniu TK, jest dziś ostatnią ważną instytucją w państwie, niekontrolowaną bezpośrednio przez partię z siedzibą na Nowogrodzkiej. Jedyną zdolną równoważyć jej władzę i sprawdzać, czy pełniąc demokratyczny mandat, nie łamie ona podstawowych praw. Dlatego też, jeśli wierzymy w liberalną demokrację, to niezależnie, czy jesteśmy konserwatywnymi chrześcijankami czy ateistycznymi socjalistami, Adama Bodnara bronić dziś musimy jak niepodległości - pisze Jakub Majmurek dla WP Opinii.
Nakręcony na fali Praskiej Wiosny znakomity filmie "Skowronki na uwięzi" pokazuje więźniów ośrodka pracy przymusowej w czasach stalinizmu w Czechosłowacji. Jednym z nich jest prokurator, którego "wina" polegała na tym, iż "kwestionował, że obrona oskarżonego jest częścią aktu oskarżenia". Ta absurdalna fraza przypomniała mi się, gdy jakiś czas temu w sieci pojawiła się petycja w sprawie odwołania rzecznika praw obywatelskich, Adama Bodnara, przygotowana przez Instytut Kultury Prawnej "Ordo Iuris".
Jej autorzy zarzucają Bodnarowi, że wykonuje swoją pracę i ujmuje się za osobami dyskryminowanymi. Przeszkadza im zwłaszcza to, że rzecznik interweniuje w sprawach osób LGBT. "Stronnicze zaangażowanie Rzecznika na rzecz ideologii LGBT prowadzi do naruszenia konstytucyjnych wolności i praw zwykłych ludzi" - piszą autorzy petycji, mając za złe Bodnarowi m.in. to, że występuje w sprawach osób zwracających się do odpowiednich urzędów o wydanie im zaświadczeń, stwierdzających, że pozostają w stanie wolnym, koniecznym do zawarcia jednopłciowego związku w państwie, gdzie prawo na to zezwala.
Fakt, iż urzędnicy odmawiają wydawania takich zaświadczeń właśnie osobom nieheteroseksualnym, trudno uznać za coś innego niż formę dyskryminacji. Działacze OI mają też do Rzecznika pretensje, że występuje "przeciwko tożsamości małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny" - nie uzasadniając, dlaczego właściwie rzecznik takiej właśnie "tożsamości" powinien bronić. Innymi słowy, z petycji OI wynika, iż organizacji tej odpowiadałby wyłącznie taki RPO, który nie tylko nie podejmowałby żadnych przypadków dyskryminacji osób LGBT, ale także aktywnie działał na rzecz tego, by osoby homoseksualne można było w Polsce dyskryminować i poniżać bezkarnie - analogicznie jak stalinowcom z filmu Menzla odpowiadałby najbardziej taki adwokat, który nie broni, a pomaga oskarżać podsądnego.
Prawo do dyskryminacji
Najlepiej pokazuje to sprawa, która dla OI ma być głównym pretekstem do odwołania rzecznika. Dotyczy pewnego łódzkiego drukarza. Odmówił on druku materiałów organizacji zajmującej się sprawami osób LGBT. Ta odwołała się do sądu. W wyroku nakazowym sąd uznał, że drukarz naruszył kodeks wykroczeń i obłożył go symboliczną grzywną. Bodnar poparł sąd. Drukarz odwołał się, sprawa osądzona zostanie w normalnym trybie.
OI zarzuca Rzecznikowi, że w imię "skrajnej ideologii" narusza prawa drukarza do "wolności sumienia" i "wolności prowadzenia działalności gospodarczej". Sprawa nie jest jednak tak prosta. Obok praw drukarza do wolności światopoglądowej i gospodarczej są też prawa osób LGBT do niedyskryminacji i dostępu do podstawowych usług. Prawodawstwo i orzecznictwo danego kraju powinno potrafić wyważyć je w odpowiedni sposób.
W ciągu ostatniego pół wieku w większości krajów zachodu uznano, że priorytet ma prawo do niedyskryminacji. W Stanach Zjednoczonych wyroki sądów i odpowiednie ustawy Kongresu nałożyły ograniczenia na wolność gospodarczą: właściciel restauracji nie może od jakiegoś czasu wywiesić tabliczki "tylko dla białych", nie może odmówić wydania posiłku czarnym, niezależnie od tego, jak sam głęboko byłby przekonany o konieczności segregacji rasowej. Właściciel bloku mieszkalnego nie może odmówić wynajęcia mieszkania rasowo mieszanej parze, choć jego religijne przekonania mogą mówić, że mieszanie się ras jest sprzeczne z wolą Boga i religią objawioną. Te same zasady stosują się do osób homoseksualnych - nikt nie może być dyskryminowany w dostępie do dóbr i usług ze względu ani na rasę ani na orientację.
Postawa OI w sprawie drukarza nie jest niczym innym niż walką o prawo do dyskryminacji osób homoseksualnych. Zbigniew Ziobro - który także stanął w obronie drukarza-– próbuje rozmywać sprawę, przekonując, że nie chodzi tu o sprawę orientacji członków organizacji, a ich poglądy. Trudno nie uznać tego jednak za obłudną kazuistykę, niezależnie, czy drukarzowi chodzi o poglądy, czy orientację efekt jest ten sam - organizacja LBGT pozbawiona zostaje dostępu do usługi (druk) kluczowej dla prowadzenia jej działania, dla realizacji jej konstytucyjnego prawa do wolności głoszenia własnych przekonań i przekonywania do nich innych.
Fundamentalizm na amerykańskiej licencji
Powoływanie się na prawo do "wolności sumienia" i "wolność gospodarczą" jako pretekst do dyskryminacji jest taktyką, jaką w ostatnich latach stosują organizacje fundamentalistycznej, chrześcijańskiej prawicy w Stanach. Udało się im w tym osiągnąć pewne lokalne sukcesy. W 2015 roku stan Indiana przyjął prawo, pozwalające przedsiębiorcom na odmowę wykonywania świadczonych przez nich usług ze względu na przekonania religijne. Zgodnie z nim cukiernia może odmówić upieczenia tortu na wesele jednopłciowej pary. Podobne projekty ustaw rozważane są w Teksasie, Georgii, Karolinie Południowej. Jednocześnie Indiana zapłaciła sporą polityczną i gospodarczą cenę za takie rozwiązanie. Spotkało się ono z powszechną krytyką środowisk biznesowych. Korporacje takie jak Angie’s List zapowiedziały ograniczenie inwestycji na terenie stanu.
Ordo Iuris w sprawie drukarza z Łodzi działa na amerykańskiej licencji - jak często polska prawica. Nie tylko zresztą w tej sprawie. Cała taktyka stowarzyszenia, dążąca do przeniesienia sporu światopoglądowego na grunt prawny i zapewnienia dla siebie korzystnych rozstrzygnięć w sądach i ciałach ustawodawczych jest skopiowana zza oceanu. Przykładem tej taktyki może być niedawny proces wytoczony Piotrowi Ikonowiczowi, w którym OI reprezentowało doktora Bogdana Chazana, ginekologa i dyrektora Szpitala Świętej Rodziny. Ikonowicz w jednym ze swoich felietonów w ostrych słowach skrytykował postępowanie Chazana, który - powołując się na klauzulę sumienia - odmówił usunięcia płodu z bezmózgowiem. W efekcie matka nie tylko musiała donosić ciążę, ale także obserwować jak noworodek - nigdy niemający szans na przeżycie nawet roku - umiera w męczarniach. W pierwszej instancji sąd uznał rację lekarza. Orzekł, że Ikonowicz naruszył jego dobra osobiste i skazał byłego posła na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu.
Wyrok ten nie powinien utrzymać się w drugiej instancji. Poważnie ogranicza on wolność debaty publicznej. Chazan jest osobą publiczną i jego dobra osobiste powinny przez to być chronione w znacznie mniejszym stopniu niż zwykłego obywatela. Jako twarz ruchu na rzecz klauzuli sumienia i zakazu przerywania ciąży lekarz ten musi liczyć się nawet z bardzo ostrą krytyką. W Polsce wielokrotnie procesy z powództwa cywilnego używane były do poważnego ograniczania wolności debaty. Sprawa Chazana jest jednak o tyle wyjątkowa, iż nie chodzi w niej tylko o kontrowersyjną ocenę jednej postaci, ale o warunki prowadzenia sporu o dostęp do zabiegu przerywania ciąży w Polsce. Trudno nie nabrać przekonania, że OI podjęło się sprawy Chazana, by zastraszyć stronę pro-choice.
Rząd i fanatycy
OI chce bowiem całkowitego zakazu przerywania ciąży. To właśnie ta organizacja zorganizowała udaną zbiórkę podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą w tym zakresie – w lipcu złożyła podpisy w biurze podawczym Sejmu. Parlament będzie zobowiązany zająć się tą kwestią.
Projekt OI jest skrajny nawet jak na standardy polskiej katolickiej prawicy. Zakazuje przerywania ciąży także w sytuacji, gdy zagrożone jest zdrowie matki. W dodatku za przerwanie ciąży przewiduje on możliwe sankcje prawno-karne zarówno dla lekarza, jak i dla matki dziecka. Wprowadzenie w życie tych przepisów mogłoby oznaczać, że kobieta, która straciła ciążę, mogłaby się stać przedmiotem prokuratorskiego śledztwa, sprawdzającego, czy nie została ona aby przez nią przerwana. Tylko w wypadku, gdy zagrożone jest życie matki, napisane przez OI prawo dopuszcza „odstąpienie od kary”. Innymi słowy, kobieta i lekarz, którzy przerwali ciążę ze względu na poważne zagrożenie życia tej pierwszej, by uniknąć kary będą musieli udowodnić przed sądem, że istotnie w innym wypadku jej życie byłoby w niebezpieczeństwie.
Projekt w tej formie jest problemem dla Prawa i Sprawiedliwości. Partia wyraźnie nie chce otwierać tego frontu. Jarosław Kaczyński podobno miał negocjować z biskupami, by powstrzymywało OI przed podnoszeniem sprawy całkowitego zakazu aborcji w tym akurat momencie. Dla rządu Beaty Szydło OI jest zdecydowanie niewygodnym sojusznikiem. Nie może go z pewnością ignorować. Organizacja ma wpływy w rządzie (współtwórcą stowarzyszenia jest m.in. wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Stępkowski), a jeszcze większe w części zaplecza PiS. Ma też spore zdolności mobilizacyjne - była w stanie krótkim czasie zebrać prawie pół miliona głosów pod swoim wymierzonym w dostęp do przerywania ciąży projektem. Z drugiej strony, PiS nie może pozwolić, by takie siły jak OI dyktowały mu politykę. Przyjęcie przez rząd stanowiska organizacji w kwestii zdrowia reprodukcyjnego jeszcze mocniej odetnie partię Jarosława Kaczyńskiego od centrum i zepchnie ją ku prawej ścianie.
Kłopotliwy Bodnar
Podobnie kłopotliwy może być dla PiS wniosek o odwołanie Bodnara. Nie jest on rzecz jasna postacią lubianą w rządzącej partii. Uważa się go tam za „lewaka”, przedstawiciela liberalno-lewicowego salonu, osobę stojąca na straży obcej „ideologii politycznej poprawności”. W sytuacji całkowitego niemal paraliżu Trybunału Konstytucyjnego RPO ma co prawda ograniczone możliwości prawnego działania, ale jego stanowiska mają określoną wagę polityczną. W sytuacji, gdy rząd wycofuje się z ochrony mniejszości przed dyskryminacją i coraz bardziej oddala od europejskiego rozumienia praw człowieka, głos kogoś takiego jak Bodnar jest na wagę złota dla przeciwników władzy, a dla niej samej stanowi problem.
PiS z pewnością z chęcią widziałby na tym stanowisku kogoś innego. Ale czy może pozwolić sobie na próbę odwołania Bodnara? Nie sądzę. Byłoby to otwieranie kolejnego frontu, po sporze o Trybunał, ze społeczeństwem obywatelskim. W przypadku TK PiS udało się zagmatwać sprawę, częściowo także za sprawą niefortunnych działań PO w poprzedniej kadencji. W wypadku Bodnara będzie to o wiele trudniejsze. Niezależny rzecznik praw obywatelskich stanowi też część europejskiego standardu. Próba odwołania go po roku kadencji za to, że broni praw osób LGBT, będzie dla rządu kolejnym wizerunkowym strzałem w stopę na arenie międzynarodowej.
Część kierowniczych kręgów PiS obawia się też Bodnara z innego powodu: jako ewentualnego kandydata w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Bodnar, jako rzecznik stojący na straży wolności obywatelskich, nieuwikłany w grzechy poprzedniego układu, mógłby zjednoczyć siły anty-PiS i pokonać Andrzeja Dudę. Kalkulacje te mają racjonalne jądro: w drugiej turze, przeciw Dudzie na Bodnara faktycznie mogliby głosować wyborcy niemal wszystkich pozostałych sił politycznych - od PO, przez Nowoczesną i PSL po Razem. PiS musi też jednak brać pod uwagę fakt, że wcześniejsze odwołanie Bodnara i zrobienie z niego „męczennika dobrej zmiany” może go tylko wzmocnić politycznie. I tu rządowi nie opłaca się ulegać fanatykom z OI.
Rzecznika jak niepodległości
Niezależnie od tego, na co się zdecyduje PiS, jako obywatele dyskusjom o wcześniejszym odwołaniu Bodnara powinniśmy powiedzieć zdecydowane "nie!". Odwołanie teraz RPO nie ma żadnych prawnych podstaw. Byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby Bodnar „sprzeniewierzył się swojemu ślubowaniu”. Wbrew temu, co wydaje się ekspertom Ordo Iuris, zajmowanie się sprawami faktycznie u nas dyskryminowanych mniejszości seksualnych nie tylko nie stanowi sprzeniewierzenia się ślubowaniu, ale dowodzi tego, że RPO dobrze je wypełnia.
Rzecznik Praw Obywatelskich, po spacyfikowaniu TK, jest dziś ostatnią ważną instytucją w państwie, niekontrolowaną bezpośrednio przez partię z siedzibą na Nowogrodzkiej. Jedyną zdolną równoważyć jej władzę i sprawdzać, czy pełniąc demokratyczny mandat, nie łamie ona podstawowych praw. Dlatego też, jeśli wierzymy w liberalną demokrację, to niezależnie, czy jesteśmy konserwatywnymi chrześcijankami czy ateistycznymi socjalistami, Adama Bodnara bronić dziś musimy jak niepodległości.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.